Rzuciły wszystko i wyjechały. "Rajski zakątek nie chroni przed tęsknotą"
"Sinusoida emocji to chyba naturalny stan każdego emigranta" - mówi Julia, która od kilku lat mieszka w Australii. Inne Polki, które żyją z dala od kraju, zgodnie przyznają, że po przeprowadzce do raju zawsze przychodzi kryzys. Nie każda go przetrwa.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
- Rzucić wszystko i wyjechać? Nie lubię tego określenia, jest mocno przereklamowane – mówi Joanna Wieczorek-Dieng, jedna z bohaterek książki "Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata". Ale jej historia na pierwszy rzut oka tak właśnie wygląda. Po kilkunastu latach kariery w sektorze bankowym wyjechała z Warszawy i zamieszkała w Senegalu. Typowa ucieczka z korporacji?
– Niczego nie rzucałam, ani przed niczym nie uciekałam. Jestem przeciwniczką nagłych, impulsywnych działań. Zamiast rewolucji wybieram ewolucję – mówi Joanna.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Zbliżając się do czterdziestych urodzin stopniowo dochodziła do wniosku, że chciałaby coś w życiu zmienić. Lubiła swoją pracę, ale coraz bardziej ciągnęło ją życie poza miastem. W każdej wolnej chwili wsiadała na rower i jechała do Lasu Kabackiego albo na wilanowskie łąki. Niemal w każdy weekend wyjeżdżała na warsztaty jogi i medytacji. Interesowała się psychologią i coachingiem, kończyła kolejne kursy, zdobywała certyfikaty. I coraz bardziej oddalała się od korporacyjnego świata. Obserwowała ludzi, którzy zawodowo zajmowali się rozwojem osobistym i postanowiła spróbować sama. Zaczęła od zgromadzenia oszczędności, które pozwoliłyby jej się utrzymać przez dwa-trzy lata. Odeszła z pracy i wyjechała w podróż w poszukiwaniu inspiracji i zawodowych kontaktów. W Malezji poznała Senegalczyka, z którym najpierw połączyła ją fascynacja duchowością, a potem miłość.
Na pytanie, czy nie tęskni za dawnym życiem, odpowiada: - W Warszawie atrakcyjna pensja pozwalała mi na komfortowe życie, ale osłabiała moją sprawczość i kreatywność. Kiedy pracowałam na etacie, miałam wiele marzeń, ale po całym dniu spędzonym w biurze i na dojazdach nie starczało mi sił na ich realizację. W weekendy i na urlopie zapalałam się do różnych pomysłów, ale w zderzeniu z codzienną bieganiną nic z tego nie wychodziło. Afryka uruchamia we mnie duże pokłady zaradności i przedsiębiorczości. Życie tutaj to codzienne wyzwania, także finansowe, ale to właśnie tu poczułam zapał, którego przez dłuższy czas brakowało mi w Polsce.
Tęsknota silniejsza od wszystkiego
Julia Raczko też wyjechała w podróż dookoła świata, z której nie wróciła z powodu miłości. Jej nowym adresem jest Australia– miejsce, za które wielu dałoby się pociąć. Europejska wygoda, tropikalny klimat. Po przeprowadzce Julia była zauroczona – nowym związkiem i nowym krajem.
- Na początku moją codzienność wypełniały zachwyty. Nad ludźmi, nad pogodą, nad stylem życia – opowiada Julia. – Na wietrze kołysały się palmy, w przydomowym ogrodzie śpiewały papugi. Było jak w bajce. Aż nagle, po jakimś roku, przyszła silna tęsknota za Polską. Ściskało mnie w żołądku i wszystko wydawało się obce. Miałam ochotę spakować walizki tylko po to, żeby wrócić do rodzinnego Milanówka i zjeść śniadanie z rodzicami.
Dziś, po kilku latach, Julia za swój dom uznaje Australię. To jej świadomy wybór. Zrozumiała, że asekurowanie się i powtarzanie sobie "zawsze mogę wrócić" nie pozwala jej poczuć się naprawdę u siebie. Pomagają w tym za to sprawdzony związek, własny dom, ciekawa praca. Oraz rozprawienie się z idealizowaniem życia w Polsce, które przecież wcale idealne nie było. - To nie oznacza, że na dobre uporałam się z tęsknotą. Raz jest cudownie przez tygodnie, albo i miesiące, a potem wpadam w dołek, z którego trudno się wygrzebać. Ta sinusoida emocji to chyba naturalny stan każdego emigranta.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Zawsze przychodzi kryzys
Zgadza się z tym Katarzyna, która od kilku lat mieszka na Karaibach. W lutym 2014 r. pojechała na Gwadelupę i pomyślała, że to miejsce, w którym chciałaby zamieszkać na dłużej. Zamorskie terytorium Francji na tropikalnej wyspie stanowi połączenie bliskie ideałowi: karaibski luz, europejska cywilizacja, możliwości pracy w zawodzie (Katarzyna jest architektem). - Tamte wakacje były niezapomniane - opowiada. - Kiedy wróciłam, zrozumiałam, że nie chcę funkcjonować jak do tej pory. Życie w mieście, etat, codzienne dojazdy do pracy wydawały mi się potworną stratą energii. Nie chciałam tak spędzić najlepszych lat życia.
Po powrocie zrezygnowała z pracy, sprzedała większość rzeczy, spakowała się w jedną walizkę i kupiła bilet na Gwadelupę. Tym razem w jedną stronę. Znalazła pracę w biurze architektonicznym położonym przy urokliwej marinie. Zaprzyjaźniła się i zakochała. Ale rajski zakątek też nie chroni przed tęsknotą.
- Po pewnym czasie przychodzi pierwszy poważny kryzys, który może trwać kilka dni albo tygodni – ostrzega Katarzyna. - Zaczynamy tęsknić za rodziną, przyjaciółmi, starym życiem. Niektórzy na tym etapie podejmują pochopną decyzję o powrocie. A wtedy przeważnie okazuje się, że tęskniliśmy za złudzeniem, że naszego starego życia już nie ma. Po czterech, pięciu miesiącach od emigracji kryzys zazwyczaj mija. Kolejną fazą jest adaptacja. Stopniowo pojawia się komfort i bezpieczeństwo. Po około roku czujesz się już naprawdę u siebie.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Niektóre chcą wracać
U Kasi Nowosielskiej-Augustyniak ten schemat się nie sprawdził. Może dlatego, że emigracja nie była jej pomysłem. Zdecydowała się na nią z powodu kariery męża, choć w Toronto sama też szybko znalazła pracę. Od czterech lat mieszka w Kanadzie, kraju uznawanym za jeden z najwygodniejszych do życia. Zalet jest mnóstwo: bezpieczeństwo, zamożne społeczeństwo, piękna przyroda, przestrzeń. W dodatku kanadyjski system imigracyjny uchodzi za najlepszy na świecie. Mimo to Kasia chce wrócić do Polski.
- Moja chęć powrotu nie ma nic wspólnego z tym, jak żyje się w Kanadzie, bo żyje się bardzo dobrze – zastrzega. - Ludzie są zadowoleni, żyje się im bezpiecznie, wygodnie i dostatnio. Oboje z mężem możemy sobie pozwolić na wszystko, czego potrzebujemy, w tym częste podróże, które uwielbiamy. Nie mam żadnych powodów do niezadowolenia. Ja po prostu tęsknię i nie wyobrażam sobie spędzenia reszty życia z dala od najbliższych. Nie przestałam tęsknić w miarę układania sobie w Kanadzie nowej codzienności ani po narodzinach dzieci. Przeciwnie, tym bardziej mi żal, że nie mają takiego kontaktu z dziadkami, jaki ja miałam w dzieciństwie. Nasi rodzice i dziadkowie się starzeją. Chciałabym przy tym być, cieszyć się każdą wspólną chwilą.
Klucz do szczęścia jest jeden
Zdaniem Katarzyny klucz do szczęścia to uświadomienie sobie, na czym nam najbardziej zależy. I zrozumienie, że nie można mieć wszystkiego. - Życie to ciągłe dokonywanie wyboru: gdy wybieramy jedno, tracimy drugie. Często słyszę od ludzi, że też chcieliby mieć takie fajne życie w tropikach. Ale kiedy widzą, jaką drogę trzeba przejść, by to marzenie spełnić, pasują. Mieszkanie na Karaibach ma minusy, ale łatwiej mi je znieść, bo generalnie czuję się spełniona. Zanim zdecydujemy się ruszyć w nieznane, musimy wiedzieć, dlaczego chcemy wyjechać. Najczęstszym powodem jest to, że nie pasuje nam nasze życie. Może być wygodne, przyjemne, ale nie jest satysfakcjonujące. Wtedy trzeba sobie powiedzieć: nie jestem zadowolona, idę szukać czegoś innego. I próbować do skutku, aż odnajdziemy swoje miejsce.
Zobacz też: Niezwykła podróż Polki w poszukiwaniu nieznajomej kobiety.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.