Opolskie pałace i ich historie. Producenci najlepszych fajek i "niszczyciel miast"
W najgłośniejszej sztuce Alejandro Casony drzewa umierały, stojąc. Z wieloma zabytkami na Śląsku Opolskim jest podobnie. W tych, które jeszcze trzymają się w pionie, miejsce akcji znalazło wiele opowieści o błąkających się duchach i o paranormalnych zjawiskach.
W centrum Turawy, wsi położonej nad Małą Panwią i Jeziorem Turawskim, stoi szlachetny barokowy pałac, od lat czekający na swój kompleksowy "tuning". Na przełomie XVIII i XIX w. mieszkała w nim Anna Barbara von Garnier. Stanowiła przeciwieństwo eterycznych, widmowych heroin zaludniających podobne barokowe dwory. Baba bez wcięcia w talii, za to z temperamentem, którą przyrównać by można do współczesnych menadżerek od zadań specjalnych.
Właścicielka z temperamentem
To jej energii dobra turawskie zawdzięczały w 1794 r. udaną przemianę w majorat. To dzięki swojej nietuzinkowości, stała się twórczynią potęgi rodu Garnierów na Śląsku, wspomagana przez równie operatywne rodzeństwo. W XVIII w., z pomocą holenderskich mistrzów z Goudy, Garnierowie produkowali w nieodległym Zborowskiem najlepsze w Europie porcelanowe fajki, będące symbolem wysokiego statusu społecznego. Łącznie z tamtejszej fajczarni wypłynęło w świat ponad sto milionów porcelanowych dzieł. A że z natury porcelanowa fajka lubi się kruszyć, integralny produkt ze Zborowskiego jest dziś kolekcjonerskim rarytasem.
Nie do końca wiemy, jak Anna Barbara wyglądała: z jedynego znanego portretu wiszącego w ufundowanym przez nią kościele w Kotorzu Wielkim, spogląda niezbyt urodziwa dama z podwójnym podbródkiem, w pudrowanej peruce zwieńczonej drapowaną batystową chustą. Z dwóch małżeństw doczekała trzynaściorga dzieci. Wszystkie zapisały się w metrykach pogrzebowych jeszcze za jej życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Anna Barbara należała do kategorii pań tyle przebojowych, ile samodzielnych - mówi Jerzy Farys, historyk, autor "Księgi historii Ziemi Turawskiej". - Któregoś razu wieszała zasłony w sali balowej. Podbiegł do niej kilkuletni synek, któremu akurat przyszło do głowy mamę przestraszyć. Na hasło "a kuku" Anna Barbara straciła równowagę, a że była korpulentna, spadając z wysokości, zgniotła chłopca swoim ciężarem.
Mroczne zjawy w pałacu
W lokalnej prasie i na forach eksploratorów co rusz pojawiają się sensacyjne tytuły, że "w Turawie straszy". Nie wiadomo do końca, czy chodzi o "fizjonomię" zabytku, pokrytego liszajem i spękaniami, czy o ducha Anny Barbary, którą rozpiera energia i wciąż lubi zaznaczać swoją obecność. Oko niejednego poszukiwacza przygód, zajętego robieniem sesji zdjęciowej pałacu, uchwyciło czyjąś twarz wędrującą między oknami pierwszego piętra. Podobne rewelacje usłyszeć można było od kadry i wychowanków domu dziecka, który gościł w murach pałacu do 2011 r.
Próby przywrócenia świetności
Przed kilkunastoma laty trud tchnięcia nowego życia w barokowy pałac w Turawie podjęła - niestety nieskutecznie - Beatrix Dechambenoit, piękna wnuczka ostatniego przedwojennego właściciela obiektu – Huberta von Garniera, któremu okolica zawdzięcza największą turystyczną atrakcję: Jezioro Turawskie.
Nazwisko "von Garnier" budzi sensacyjne skojarzenia. Niektórzy doszukują się powiązań Garnierów z Turawy z twórcami słynnej marki kosmetycznej, inni z Karolem Garnierem, synem kołodzieja. Karol terminował w warsztacie ojca, pomagając w produkcji tzw. coucou, czyli "kukułek" - publicznych pojazdów dyliżansopodobnych, obsługujących trasę Paryż–Sceaux.
Budowa linii kolejowej na tej trasie w 1846 r. doprowadziła ojca Garniera do bankructwa, a jego synowi, wówczas studentowi Ecole des beaux-arts, zagroziła nieprzyjemną perspektywą powrotu do pracy fizycznej. Na szczęście syn wygrał nagrodę Grand Prix de Rome i w kolejnych latach jego kariera rozwinęła się w zawrotnym tempie. Oprócz Opery Paryskiej zrealizował teatr Marigny w Paryżu, budynek kasyna w Monaco i co piękniejsze nagrobki na cmentarzu Pere-Lachaise.
Rodzinne strony "niszczyciela miast"
W Łące Prudnickiej, przy drodze z Prudnika do Pokrzywnej, stoi zabytek w opłakanym stanie. Trzyma się jeszcze w pionie, ale jego runięcie to kwestia czasu. Główną jego atrakcją są sklepienia ze stiukową dekoracją, niedostępne dla oczu zwiedzających, o czym informuje tablica "Zakaz wstępu. Grozi zawaleniem", sgraffitowe fryzy elewacji dziedzińcowych oraz fama miejsca urodzenia hrabiego Dietricha von Choltitz.
Dietrich von Choltitz przyszedł tu na świat w 1894 r. W czasie II wojny światowej zyskał niechlubną sławę "niszczyciela miast", w tym Rotterdamu i Sewastopola na Krymie.
7 sierpnia 1944 r. nastąpił zwrot o 180 stopni: "niszczyciel miast" został poinformowany przez szefa z kwadratowym wąsem o swojej nominacji na dowódcę "twierdzy Paryż". W dwa tygodnie później Hitler wydał rozkaz, by przed oddaniem Paryża aliantom zamienić go w kupę gruzu. Von Choltitz sprzeciwił się wykonaniu rozkazu i podpisał kapitulację, przekazując niedraśnięte miasto generałowi Leclerc.
Zlicytowany przez komornika
Dziś o związkach generała von Choltitza z rodową Łąką Prudnicką niewiele kto pamięta. A szkoda. W 2006 r. imponującej jeszcze urody zamek został zlicytowany przez komornika. Kupił go prywatny właściciel, zapewniając, że zamkowy dziedziniec ma w sobie potencjał czakramu wawelskiego, wskutek czego żeńska część odwiedzających łatwo może wyjść stamtąd przy nadziei. Dowcipni zauważają, że wiele czasu musiał tam spędzać feldmarszałek von Blücher, właściciel pobliskiej Trzebini i pogromca Napoleona spod Waterloo: tajemnicą poliszynela jest fakt, że z końcem życia feldmarszałek był w jednej czwartej obłąkany i przekonywał otoczenie o swojej ciąży ze słoniem.
Zabytek niszczeje, zarasta samosiejkami, zyskując ponurą sławę "zamku wisielców", ponieważ co najmniej kilkoro nieszczęśników odebrało w nim sobie życie. Tymczasem na szczycie narożnej kwadratowej wieży od kilku lat wije sobie gniazdo para bocianów: może więc dla zamku jeszcze nie wszystko stracone?
Co straszy w Żyrowej?
Pałac w Żyrowej u podnóża Góry Św. Anny przetrwał wojnę w stanie wręcz idealnym. W niemałym stopniu przyczynił się do tego fakt, że wiele tajemnic z tajnych archiwów III Rzeszy przechowywano właśnie tutaj, daleko od uczęszczanych traktów. W historii Żyrowej są i cystersi, i wojna trzydziestoletnia, i familia von Gaschin, znaczący ród śląskich arytokratów. Są i duchy.
Przed kilkoma laty w pałacu realizowano reportaż o grupie historycznych rekonstruktorów. Po skończonych zdjęciach towarzystwo zapragnęło zwiedzić puste przestrzenie pałacu. Ekipa filmowa została na wewnętrznym dziedzińcu. Z pierwszego piętra dobiegały rozbawione głosy zwiedzających, niekiedy z okien wyglądały ich bielone blejwajsem twarze. Wtedy stało się coś dziwnego: do drzwi w głębi krużganka okalającego dziedziniec rozległo się głośne pukanie przerywane szarpaniem za klamkę. Operatorzy zachowali zimną krew, choć mieli pewność, że nikt ze zwiedzających nie odłączył się od grupy.
Trudno powiedzieć, kto stał po drugiej stronie drzwi. Może ostatni z rodu von Gaschin w Żyrowej, Ferdynand zwany Szalonym, który poczuł się swojsko w otoczeniu strojów rekonstruktorów. Nie liczył się z pieniędzmi i choć zadłużony był po zęby, wydawał bale, wystawne przyjęcia i polowania, na których bywała czołówka śląskiej szlachty.
Obiecana kapliczka
Inny z Gaschinów, Leopold, prowadził równie rozpasany tryb życia. Aż miarka się przebrała. Którejś nocy, kiedy wracał do domu, na drodze stanęła mu postać. Hrabia przestraszył się i obiecał, że jak wróci bezpiecznie do domu, w tym miejscu postawi kapliczkę. Jak obiecał, tak nie zrobił: zapomniał o danym słowie. Przypomniał sobie o nim w trakcie kolejnego balu w żyrowskim pałacu. Wówczas jeden ze stołów poruszony niewidzialną ręką przygwoździł go w rogu sali. Zaraz po tym wydarzeniu wyruszył w miejsce, gdzie ukazała mu się zjawa i kazał wybudować kapliczkę, która po dziś dzień tam stoi.
Tętniące życie pałacu
Relacje o duchach idą w parze z tętniącym życiem klimatem pałacu. Przed wojną mieszkała w nim z mężem bogata Amerykanka Mary von Francken-Sierstorpff, czyniąc z pałacu ośrodek rozrywek śląskiej arystokracji. Jej syn, Klemens, opuścił Żyrową w czasie dojścia Hitlera do władzy. Wcześniej zdążył zorganizować zlot 34 tys. turystów górnośląskich. Zebrano wtedy 22 tys. marek z przeznaczeniem na budowę przedszkola. Obecnie pałac znajduje się w dobrych prywatnych rękach, z arsenałem duchów i pełną życia historią.