LudzieSimona Kossak. W puszczy odnalazła wolność

Simona Kossak. W puszczy odnalazła wolność

Ikona Podlasia. Mieszkańcy z dumą mówią o niej "nasza Simonka". Mowa o Simonie Kossak, profesor nauk leśnych, biolog, która Kraków porzuciła dla Białowieży. Puszcza Białowieska, w której mieszkała ponad 30 lat, była dla niej ostoją, źródłem energii i skarbnicą obserwacji.

Simona Kossak. W puszczy odnalazła wolność
Źródło zdjęć: © Lech Wilczek

09.01.2019 | aktual.: 10.01.2019 21:08

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Simona Kossak mieszkała w rezerwacie Białowieskiego Parku Narodowego w leśniczówce o wdzięcznej nazwie Dziedzinka. Bez prądu i wody, ale za to w środku lasu i ze zwierzętami. Potężnej losze o imieniu Żabka potrafiła oddać swoje łóżko, a sama spała na podłodze. Do stada przyjęły ją sarny, a bliźnięta łosi, które nazwała Cola i Pepsi, pokochały ją jak matkę. Mówiło się o niej, że pachnie lasem. Ale padały również inne określenia na jej temat. Uznawano ją za hipiskę, buntowniczkę, czarownicę znającą mowę zwierząt. Całkiem niedawno jeden z jej sympatyków, który spotkał się z Joanną Kossak, siostrzenicą Simony, nazwał ją św. Franciszkiem z Asyżu, tylko w wersji żeńskiej. Strażnicy w Puszczy Białowieskiej mówią, że do Dziedzinki odbywają się pielgrzymki. Zresztą nic dziwnego, bo przecież ona sama jeszcze za życia stała się legendą Puszczy Białowieskiej.

Brzydkie kaczątko

To właśnie tutaj schroniła się przed presją nazwiska, trudnym dzieciństwem i ludźmi, którzy zadawali jej ból. Simona urodziła się jako druga córka Elżbiety i Jerzego Kossaka i zamiast stać się czwartym Kossakiem, który zgodnie z rodzinną tradycją kontynuować będzie dziedzictwo i malować konie, budziła tylko rozczarowanie. Była brzydkim kaczątkiem, nie odziedziczyła ani urody po matce, ani talentu malarskiego po przodkach. Gdy tymczasem jej starsza siostra Gloria spełniała wszystkie te warunki, by zyskać sobie miłość i akceptację rodziców.

Obraz
© Archiwum rodzinne Kossaków

Dość powiedzieć, że pradziadek, dziadek i wspomniany już ojciec byli znanymi malarzami. Jej ciotki – Magdalena Samozwaniec, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska oraz stryjeczna babka Zofia Kossak- Szczucka zajmowały się literaturą, a Gloria, jej siostra, w przyszłości zostanie malarką i poetką.

Obraz
© Archiwum rodzinne Kossaków

Wróćmy jednak do dzieciństwa. Ojciec Simony całe dnie spędzał w pracowni i nie poświęcał jej zbyt wiele czasu. Matka natomiast nie ukrywała, że nie ma instynktu macierzyńskiego. Kiedyś nawet wyznała, że w sytuacji, gdyby konieczne było podjęcie wyboru, czy uratować życie dziecku czy psu, bez wahania pomogłaby czworonogowi. Mimo takiego podejścia matki, Simona zwróciła się w stronę świata zwierząt. To one obdarzyły ją akceptacją.

W jednym z wywiadów przyznała, że wszystko, co dobre, kojarzyło się jej przede wszystkim ze zwierzętami. I choć rzadko mówiła o sobie, ujawniła, że jeszcze w dzieciństwie nabawiła się lęku przed ludźmi. Zwierzała się niechętnie, ale w jej opowieściach, pojawiały się przebłyski nawiązujące do trudnych relacji rodzinnych. Mówiła np. że kozica w Tatrach potrafi o wiele lepiej zająć się młodymi niż "ludzka" matka swoimi dziećmi.

Świat przyrody przywołał ją po kilku nieudanych próbach znalezienia właściwej drogi życiowej. Gdy wreszcie zdała na biologię, poczuła, że to jest to. Zawsze marzyła o tym, żeby zamieszkać w Bieszczadach lub w Tatrach, ale gdy otrzymała propozycję pracy w Zakładzie Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży, postanowiła z niej skorzystać. Zaoferowano jej mieszkanie w drewnianej leśniczówce, bez wody i prądu, w środku puszczy.

Dziedzinka - prawdziwy raj na ziemi

Najpierw pojawił się zgrzyt. Okazało się, że dom będzie musiała dzielić jeszcze z kimś innym, Lechem Wilczkiem. I choć każdy z lokatorów miał swoją odrębną część w leśniczówce, to Simona na początku nie mogła się przyzwyczaić do tego mężczyzny. Najpierw był intruzem, a później stał się jej przyjacielem, a może nawet partnerem życiowym. Sam zainteresowany mówił, że łączyła ich metafizyczna relacja. To on dokumentował życie na Dziedzince.

Obraz
© Lech Wilczek

Joanna Kossak, siostrzenica profesor biologii mówiła w jednym z wywiadów, że stworzyli niebywałą parę: "Jedną z najpiękniejszych i najbardziej twórczych, jakie znam. Choć początki ich relacji wcale dobrze nie wróżyły. Dwoje zdeklarowanych samotników zamieszkało w jednym domu i każde liczyło, że to drugie się szybko wyniesie. Tak było przez jakiś rok. Ostatecznie połączyła ich wspólna wielka miłość do przyrody. Ten niezwykle silny, piękny związek trwał 36 lat – do śmierci Simony. Lechu mówi, że to był układ metafizyczny."

Najpierw jednak trzeba było wziąć się do roboty, bo leśniczówka była w opłakanym stanie. Trzeba było naprawić dach, pozbyć się grzyba. Szybko jednak zyskała klimat dzięki wprawnej ręce nowej lokatorki. Wytapetowała ściany, umyła okna, tapicerowała fotele, które przyjechały z Krakowa i ściągnęła z Kossakówki m.in. zegary, koronkowe obrusy, lampy naftowe, żelazko na duszę, porcelanę i dębowe łóżko po Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. A tuż obok drzwi zawiesiła dubeltówkę ze zbiorów Kossaków. Latem zaś cała Dziedzinka tonęła w kwiatach.

Simona pokochała ten dom. I mimo tego, że w leśniczówce nie miała wygód, że musiała być zdana na siebie, to często podkreślała, że w tym miejscu na ziemi znalazła wreszcie spokój, że czuje się tutaj wolna. Anna Kamińska w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" rodzinny dom Simony porównuje do tykającej bomby. Apodyktyczna matka, awanturujący się ojciec, nadużywający alkoholu, walka o majątek. Napiętą atmosferę czuć było w powietrzu.

Obraz
© Lech Wilczek

Nie przeszkadzał jej fakt, że Dziedzinka jest znacznie oddalona od wsi, że leży w sercu puszczy i że codziennie trzeba było dojeżdżać do pracy. Najpierw jeździła rowerem, a potem tzw. komarem, później przesiadła się na malucha. Odcinek drogi, który codziennie pokonywała, nazywany był "rajd Paryż-Dakar", bo jadąc swoim motorowerem, tonęła wręcz w błocie. Jeden z myśliwych z Białowieży Tomasz Werkowski wspomina w książce Anny Kamińskiej "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak", że kiedyś zobaczył sunące na komarze zjawisko. "Rozwiane włosy, czapka pilotka, spodnie z królika, gogle na oczach. Przejechało koło mnie i aż się obróciłem, bo nie wiedziałem, co to było". Było to w 1974 r. I wtedy po raz pierwszy zobaczył Simonę.

A ona szybko zdobywała kolejne stopnie naukowe, by w 2000 r. otrzymać tytuł naukowy profesora nauk leśnych. Od 2001 r. prowadziła audycje "Dlaczego w trawie piszczy" w Radiu Białystok i innych regionalnych oddziałach Polskiego Radia. Były to gawędy pełne humoru. Już same tytuły o tym mówią: "Jak oszukują ptaki", "Kombinacje ptaków", "Czy zwierzęta myślą?", "O umiejętności wyboru", "Manipulacje w świecie przyrody", "Samopoznanie u zwierząt". Potrafiła np. powiedzieć, że określenie "schlał się jak świnia" nie ma żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. I powoływała się na badania. Wynika z nich, że świnia, od której byłoby czuć alkohol, zostałaby wykluczona z zagrody. Bluszczyka kurdybanka nazywała żartobliwie "bluszczykiem skurczybyczkiem". Nic dziwnego, że jej opowieści cieszyły się ogromnym zainteresowaniem.

Beata Hyży-Czołpińska, autorka filmu "Miejsce w raju", mówiła w jednym z wywiadów, że nie byłoby Simony Kossak takiej, jaką wszyscy znamy gdyby nie Dziedzinka. Gdyby nie ta magiczna leśniczówka. "To był raj, Simona żyła w raju! (...) To niezwykłe miejsce ją samą stwarzało i zmieniało. Wiele razy zresztą mówiła o tym, że nie mogłaby żyć gdzie indziej i jak bardzo dużo dała jej Puszcza Białowieska".

Obraz
© Lech Wilczek

Zwierzęta Simony

I pewnie coś w tym jest. Bo czy w innym miejscu locha o imieniu Żabka poczułaby się tak bezpiecznie? Zwierzę chowane od warchlaka, wprawdzie wyrosło na potężnego dzika w rozmiarze XXL, ale warowało przy nodze niczym pies, chodziło na spacery, domagało się pieszczot i spało na łóżku właścicielki.

Ale Dziedzinka miała również swój czarny charakter, czyli kruka Koraska, który terroryzował pół Białowieży. Atakował ludzi, rozpruwał siodełka rowerów, kradł drwalom kiełbasę i uprzykrzał życie jak tylko mógł. "Kradł nawet wypłatę robotnikom w lesie – opowiadał Annie Kamińskiej – Stanisław Myśliński, który po spotkaniu z ptakiem ma blizny do dziś. – Kiedyś ukradł mi przepustkę do rezerwatu, wyciągnął mi ją z kieszeni, a potem ostentacyjnie podarł. Uwielbiał atakować osoby jadące rowerem, szczególnie dziewczyny. To było bardzo efektowne, zaczynał okładać rowerzystę dziobem po głowie, rowerzysta spadał z roweru, a kruk siadał triumfalnie na siodełku i patrzył na kręcące się koło".

Obraz
© Lech Wilczek

Jednak tych bardziej pozytywnie nastawionych zwierząt w przydomowej zagrodzie Simony było znacznie więcej. Była jak matka dla dwóch łosich bliźniaków: Pepsi i Coli, miała zaprzyjaźnioną rysiczkę Agatkę, oswojoną łanię, która wprawdzie żyła na wolności, ale zawsze wracała do Dziedzinki, żeby móc wydać na świat potomstwo.

Zwierzęta wypełniały całe jej życie, ale też były źródłem bardzo ciekawych obserwacji. Mówiła: "Nie najsilniejszy zwycięża, ale zwycięzca staje się najsilniejszy", odwołując się do reguły dominacji.

"Szybkopędna"

Mówiło się o niej, że było w niej życie, że była "szybkopędna" jak jej dziadek. Ale też potrafiła być twarda i nieugięta w kwestiach związanych z ochroną przyrody.

"Walczyła z niehumanitarnymi metodami badań naukowych przeprowadzanych na zwierzętach. Bolało ją każde wycięte w puszczy drzewo" – mówił Lech Wilczek w "Kurierze Porannym". Zaangażowała się m.in. w batalię o uratowanie od zagłady białowieskich rysiów i wilków. Była wrażliwa na los zwierząt, podejmowała działania na rzecz ochrony przyrody, zwłaszcza Puszczy Białowieskiej.

Tuż przed śmiercią zaangażowała się w obronę Doliny Rospudy. Będąc w szpitalu, nakłoniła niemal cały personel szpitalny do noszenia zielonych wstążeczek, symbolizujących niezgodę na dewastację rzeki i naturalnego środowiska.

Pisała tak wówczas w "Gazecie Wyborczej". "Nie zgadzamy się na traktowanie naszej Ziemi Ojczystej jak cudzego przedsiębiorstwa postawionego w stan likwidacji, gdzie za grosze rozdaje się i marnotrawi całe dobro, jakie jeszcze jest, na beztroskie niszczenie własności przyszłych pokoleń, czyli urody naturalnego krajobrazu i zasobów przyrody, której obecne pokolenie Polaków nie jest właścicielem, lecz zaledwie depozytariuszem, którą ma obowiązek przekazać w stanie niepogorszonym dzieciom i wnukom. Nie wyrażają zgody setki tysięcy obywateli naszego kraju, zrzeszonych i niezrzeszonych: młodzi i starzy, kształceni lepiej lub gorzej, przyrodnicy i inżynierowie, urzędnicy i studenci, turyści i miłośnicy przyrody."

Zmarła 15 marca 2007 r. w białostockim szpitalu klinicznym. Została pochowana na cmentarzu parafialnym w Porytem k. Stawisk – miejscowości, w której wzięli ślub jej dziadek, Wojciech Kossak i babka, Maria z Kisielnickich. W Puszczy Białowieskiej jej imieniem został nazwany dąb.

Co dzisiaj powiedziałaby Simona na strzelanie do loch prowadzących małe? Wybijaniu populacji dzików? Wycince Puszczy Białowieskiej? Bardzo nam pani brakuje, pani Simono.

Korzystałam z książki "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak" Anny Kamińskiej, wywiadów przeprowadzonych z autorką, artykułu Adama Wajraka, który ukazał się w "Gazecie Wyborczej" oraz portalu culture.pl.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (335)
Zobacz także