Tak żyją prawdziwi Indianie. Odwiedziliśmy plemię Embera
Autokar zaparkował nad brzegiem rzeki Chagres. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ten brzeg wyznacza granicę między cywilizacją, a kompletną dziczą.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Nowoczesną stolicę Panamy i park narodowy Chagres dzieli krótka, przepiękna i bardzo wyboista droga. Jechaliśmy małym autokarem i z niedowierzaniem patrzyliśmy na maleńkie gospodarstwa domowe Panamczyków – biegające po podwórkach kury i niziutkie domki z jedną pomalowaną na kolorowo ścianą (tą od strony drogi). Po godzinie dojechaliśmy na miejsce.
- Ola turistas! - przywitał nas wytatuowany Indianin, przepasany jedynie cieniutką, barwną spódniczką. Przedstawił się i każdemu podał rękę. Nie pamiętam jego imienia, ale wiem, że w języku plemienia Embera oznaczało Krokodyla. Krokodyl zaprosił nas na łódź, która przypominała długie canoe. Była wykonana z bardzo mocnego drzewa i napędzana silnikiem.
- Ta łódź to najnowocześniejsza rzecz, jaką mają Embera. Takie ich ferrari! - powiedział nasz miejscowy przewodnik Gustavo.
Ubrani w kamizelki ratunkowe zajęliśmy miejsca w indiańskim ferrari. Krokodyl odpalił silnik i ruszyliśmy w głąb rzeki. Oba jej brzegi porastała dżungla. Gęstwiny pochylały się nad nami, tworząc coś w rodzaju pięknego i trochę strasznego tunelu. Co kilkadziesiąt metrów z wody wystawały pokręcone gałęzie, na których siedziały kolorowe ptaki. Pomyślałam, że to są właśnie tropiki. Daję słowo, nie wiem, ile czasu tak płynęliśmy. Może 20, a może 40 minut. W końcu zatrzymaliśmy się przy małej skale. Krokodyl kazał nam wejść w środek dżungli. Trochę przestraszeni szliśmy gęsiego, patrząc uważnie pod nogi. W końcu dotarliśmy do pięknego wodospadu. Większość osób z naszej wycieczki od razu wskoczyła do gorącej wody, której temperatura nie różniła się właściwie w ogóle od temperatury powietrza.
- This is my office! - krzyknął z entuzjazmem Gustavo.
Lekarstwa mają swoje - lepsze niż nasze
Kiedy wracaliśmy z powrotem do łodzi, zapytałam go, czy Embera żyją jak Amisze, czy jednak korzystają z dobrodziejstw nowoczesności, na przykład kupując lekarstwa w mieście.
- Czasami zakładają zwykłe ubranie i jadą do miasta po pieluchy dla dzieci albo słodycze, ale na pewno nie lekarstwa - roześmiał się nasz przewodnik.
- Dlaczego?
- Bo oni mają dużo lepsze lekarstwa niż my. Pięć lat temu, kiedy zaczynałem pracować jako przewodnik, do mojej grupy trafił śmiertelnie chory turysta. Nie wiem, na co dokładnie cierpiał, ale miał czerwony, spuchnięty brzuch. Obrzęk zwiększał się z każdym dniem. Lekarze dawali mu 6 miesięcy życia i ja go zaprowadziłem do szamana Embera. To był bardzo stary Indianin. Dał mu zioła i ręcznie robione maści. Po kilku dniach tamten poczuł się lepiej, a jego stan zaczął się bardzo poprawiać. Ten człowiek żyje do dziś.
Dalsza część podróży indiańskim ferrari była dużo krótsza. Po zaledwie kilku minutach zatrzymaliśmy się u podnóża niewielkiej góry, której szczyt usiany był malutkimi, drewnianymi domkami pokrytymi liśćmi i palmowymi. Do tej pory widziałam takie domki tylko na filmach, ale te były dużo ładniejsze. Kiedy zeszliśmy na ląd, na Krokodyla rzuciły się dzieci, podobnie jak on, przepasane cienkimi kolorowymi wstążkami. Pomiędzy maluchami chodziły matki - śliczne Indianki ubrane w piękne spódnice i biustonosze wyszywane czymś w rodzaju cekinów.
Mieszkańcy wioski nie bardzo zwracali na nas uwagę, za to my patrzyliśmy na nich wybałuszonymi oczami. Od razu zostaliśmy zaproszeni pod wielki namiot w samym środku wioski, gdzie wręczono nam posiłek – przepyszną rybę grillowaną w liściu bananowca. Na deser mogliśmy zjeść tropikalne owoce, ustawione w misach pod wielkim namiotem. Nie mogłam oderwać się od świeżej, soczystej papai. Stałam więc i jadłam, patrząc na indiańskie kobiety, które sprzedawały biżuterię w namiocie obok. Handel rękodziełami jest jednym z głównych źródeł dochodu całej osady. Oprócz tego Embera żyją z karmienia turystów i zapraszania ich na kilka godzin do swojego życia.
Trudno uwierzyć, że żyją tak naprawdę
Kiedy ogłoszono czas wolny, postanowiłam zwiedzić tę maleńką osadę. Oddaliłam się od "turystycznego centrum" pomiędzy stojące na palach domki. Wejścia do domków Embera znajdowały się na wysokości około 2 m. Teren był bardzo nierówny, więc wspinając się na małe wzniesienie, udało mi się zajrzeć do wnętrza jednego z nich. Na drewnianej podłodze leżały równo trzy maty, wykonane chyba z kory drzewnej. Całe pomieszczenie obwieszone było sznurkami, na których suszyło się pranie – barwne chusty, ręczniki i ubranka dla dzieci. A jedzenie? Kołdry? Lekarstwa – pomyślałam, ale szybko uświadomiłam sobie, że Embera trzymali całą żywność we wspólnej kuchni na głównym placu, najlepsze lekarstwa wyrastały z uprawianej przez nich ziemi, a podczas snu otulało ich powietrze o temperaturze 36 st. C.
Nie wiem, co zdziwiło mnie najbardziej, kiedy zapuszczałam się w głąb wioski, ale chyba to, że Embera to nie był już jeden przebieraniec na łodzi, tylko prawdziwa społeczność. Rozbiegane dzieciaki, kobiety, które zamiatały wejścia do swoich dziwnych domków, albo starcy, którzy siedzieli na małych drewnianych ławeczkach i po prostu patrzyli. Życie Embera okazało się tak samo prawdziwe, jak życie Polaków, tylko w to tutaj trudniej było uwierzyć.
Gdy wróciłam do mojej grupy, jeden z Indian wygłaszał w języku hiszpańskim wykład na temat historii plemienia, a nasz przewodnik tłumaczył każde słowo. Embera wywodzą się z zalesionego terenu znajdującego się na granicy Panamy i Kolumbii. Gigantyczna dżungla była właściwie poza kontrolą państwa.W czasie kolumbijskiej wojny domowej to właśnie tam ukrywali się walczący z rządem paramilitarni. Amerykańscy żołnierze wpierali władze Kolumbii, ale nie mieli żadnego doświadczenia w poruszaniu się po dżungli. Poprosili więc Indian Embera, by nauczyli ich, jak przeżyć między dzikimi gęstwinami i niebezpiecznymi zwierzętami. I tak Indianie oswajali żołnierzy z dżunglą, a żołnierze oswajali Indian z cywilizacją. W podziękowaniu za pomoc, dzikiemu plemieniu zaoferowano przeniesienie się do parku narodowego nieopodal panamskiej stolicy. Od tego czasu Embera są dużo bezpieczniejsi, ale nie mogą polować. Dlatego między uprawianymi przez nich roślinami, biegają kury i koguty.
Miejsce, w którym nie ma przeszłości ani przyszłości
Później nadszedł czas na występy. Indianie grali na ręcznie robionych instrumentach i śpiewali plemienne piosenki, które do dziś brzmią mi w głowie. Kobiety z dziećmi tańczyły w rytm bębnów, później dołączyli się do nich mężczyźni, a na końcu na "parkiet" wyciągnięto też nas – zszokowanych turystów. Starałam się wczuć w rytm powtarzanego w kółko wersu "Karakara kere kuma! Karakara kere kuma!", a tańczący ze mną mężczyzna nieustannie mnie zagadywał. Nie mam pojęcia, co mówił, ale śmiał się przy tym tak szczerze, że i ja się śmiałam.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Zanim wsiadłam na łódź, która miała zabrać nas z powrotem do "normalności", zapytałam Gustavo, czy tatuaże Embera są trwałe.
- Nie, to barwnik roślinny, utrzymuje się przez 8 dni u tych, którzy myją się codziennie. Niektórzy noszą te wzory nawet przez kilka tygodni.
- Jakie jest ich znaczenie? - drążyłam dalej. Gustavo podszedł do stojącego obok nas Indianina i przetłumaczył moje pytanie. Trochę zdziwiony Embera wskazał na zapętlające się kwadraty i trójkąty wymalowane na swojej klatce piersiowej i zaczął tłumaczyć.
- Mówi, że jego tatuaże oznaczają czas, który nie ucieka, tylko zapętla się. Tu nie ma przeszłości ani przyszłości, dlatego to, co teraz, jest dla nich najważniejsze.
Materiał powstał przy współpracy z firmą Rainbow
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.