Wakacje 2020. Grecja w dobie pandemii, czyli bikini, maseczki i godzina policyjna
Związana z epidemią koronawirusa sytuacja w Grecji zmienia się jak w kalejdoskopie, ale wciąż stosunkowo łatwo spędzić tam urlop, nie narażając się na kwarantannę. Sprawdziłam, jak pandemiczne wakacje wyglądają na greckiej wyspie Kos.
W trakcie zdominowanych przez zagrożenie koronawirusem wakacji jedno jest pewne: trudno cokolwiek zaplanować, bo poszczególne państwa z dnia na dzień zmieniają zasady wjazdu na ich terytorium bądź reguły bezpieczeństwa na miejscu. Trzeba śledzić sytuację na świecie na bieżąco i podejmować spontaniczne decyzje. Jak moja o wyjeździe na grecką wyspę Kos.
Grecja: "To nie turyści są winni"
Do momentu otwarcia sezonu dla turystów zza granicy, Grecja notowała mniej niż 4 tys. zachorowań na COVID-19. Wakacje są tam możliwe od połowy czerwca. Od lipca stopniowo zaczęła zwiększać się liczba potwierdzonych przypadków zachorowań. Dobowa ich suma przekroczyła już 200, dane z wtorku (25 sierpnia) mówią o ogólnej liczbie 8819 zakażeń i 242 zgonów.
Nic więc dziwnego, że kraj wprowadza kolejne obostrzenia. Np. teraz - obowiązek przedstawiania ujemnego wyniku testu na COVID-19 dla turystów z kolejnych europejskich krajów (Belgii, Czech, Holandii, Hiszpanii, Szwecji).
Jak podaje portal "Keep talk in Greece", Grecję od początku lipca do połowy sierpnia odwiedziło prawie 2,6 mln turystów, a koronawirusa wykryto jedynie u 615 osób z 319 tys. przebadanych. Dlatego szef Urzędu ds. Ochrony Ludności Nikos Hardalias ogłosił, że to nie turyści są winni zwiększonej liczbie zachorowań, bo 83 proc. to przypadki krajowe. "Otworzyliśmy turystykę bez znaczącego obciążenia systemu opieki zdrowotnej" - podkreślił.
Grecja - lot pod specjalnym nadzorem
Obostrzenia obostrzeniami, ale urlop w Grecji jest możliwy i co ważne, tani. Ja za bilet lotniczy z Okęcia na Kos w dwie strony zapłaciłam 550 zł. Wśród bogatej oferty pensjonatów, hoteli i kwater na wyspie znajdziemy miejsca noclegowe średnio za 100 zł za dobę od osoby. A jeśli sytuacja epidemiczna się nie zmieni i wciąż będziemy mogli latać do Grecji, to np. na początku października znajdziemy ofertę wypoczynku zorganizowanego (tygodniowego, z all inclusive) nawet za 1700 zł.
Trzeba tylko pamiętać, by do podróży przygotować się, wypełniając szereg dodatkowych formalności. Najpierw należy uzupełnić szczegółowy formularz lokalizacji pasażera (na stronie travel.gov.gr/#/). Na tej podstawie przyznawany jest indywidualny kod QR, uprawniający do wjazdu.
Kod trzeba zapisać w urządzeniu mobilnym i pokazać przed wejściem do samolotu oraz na lotnisku docelowym po wylądowaniu.
W drodze powrotnej czeka jeszcze obowiązek wypełnienia formularza lokalizacji podróżnych dla celów zdrowotnych (rozdaje go i zbiera przed wylądowaniem załoga samolotu).
Grecja - w bikini i maseczce
Kiedy byłam na Krecie w połowie lipca, uderzyły mnie pustki w hotelach (gdzie zajęte było tylko 20-30 proc. miejsc), w tawernach i na plażach. Zresztą nie wszystkie hotele zostały otwarte, bo albo hotelarze nie spełnili stawianych im przez władze wymogów sanitarnych, albo sami zrezygnowali, bo przy małym zainteresowaniu zwyczajnie im się to nie opłaca. Zwróciłam też uwagę na wyjątkową dbałość przy przestrzeganiu reżimu sanitarnego.
Obsługa obiektów turystycznych dzielnie, nawet w upale, nosiła maseczki, przyłbice bądź plastikowe osłony na dolną część twarzy. Stoliki były dezynfekowane i ustawiane najczęściej na zewnątrz lokali. Płyny do dezynfekcji stały dosłownie wszędzie, nawet przed sklepami, by można było skorzystać z nich, przechodząc obok.
Podobnie jest na Kos. Choć turystów już znacznie więcej, ale wciąż bez tłumów. I tu ciągle nie ma obowiązku noszenia maseczki w przestrzeni publicznej - na ulicy czy plaży.
Musimy ją jednak założyć w środkach transportu publicznego czy taksówkach. A nawet - na pokładzie promu, statku czy łodzi wiozącej na wycieczkę na okoliczne wyspy, np. Kalimnos słynącej z połowu gąbek. Rozbawieni turyści w spodenkach, bikini i maseczkach wyglądają komicznie. Oczywiście ściągają je wkrótce po wypłynięciu z portu. Już bez masek skaczą z pokładu łodzi do krystalicznie przejrzystej wody.
Czy tak będzie nadal? Nikt tego nie wie. Od 25 sierpnia niektóre regiony, miasta i wyspy (Attyka, Kreta i Wschodnia Macedonia-Tracja, jednostki peryferyjne Salonik, Półwyspu Chalcydyckiego, Larisy, Korfu, Kardicy, Pelli i Pierii oraz gminy Mykonos, Paros, Santorini, Volos, Katerini, Rodos, Antiparos, Zakynthos i Kos) są prawnie zobowiązane do wprowadzenia 50-osobowego limitu na wszystkie wydarzenia publiczne odbywające się wewnątrz lub na otwartym powietrzu.
W tych miejscach restauracje, kluby i obiekty rozrywkowe muszą pozostać zamknięte pomiędzy 24 a 7 rano. Naruszenie ograniczeń może grozić mandatem 150 euro dla uczestników imprezy.
Grecja - godzina policyjna
Najbardziej dotkliwą zmianą - tak dla turystów, jak i restauratorów - jest właśnie wprowadzenie tzw. godziny policyjnej. Akurat na nią trafiłam, choć przyznam, że na mnie nie zrobiła żadnego wrażenia. Co innego - na nastolatkach z Wielkiej Brytanii…
- Właśnie przylecieliście? Będziecie zachwyceni Kos, jak wszyscy turyści w waszym wieku - uśmiechała się do grupki chłopców kelnerka w jednej z knajpek w mieście Kos - stolicy wyspy.
Nastolatkowie miny mieli jednak markotne, bo właśnie dowiedzieli się o zamykaniu lokali o północy.
- To prawda, ale wszyscy przenoszą się wtedy na plażę - podtrzymała ich na duchu kelnerka.
O ile rzeczywiście nocne życie w mieście Kos kwitnie na publicznej plaży, gdzie siedzą grupki młodzieży, to w spokojniejszych regionach wyspy, np. w dawnej rybackiej wiosce Kardamena, sielsko jest, cicho i spokojnie, życie o północy zamiera.
Zakaz wprowadzono po tym, jak na Mykonos - mekce imprezowej młodzieży - ludzie pozarażali się podczas wielkiej imprezy na basenie. Pokłosiem tego było wprowadzenie przepisu o zamykaniu restauracji, pubów, klubów i dyskotek w godzinach od 24 do 7 rano.
Restauratorzy są tym sfrustrowani. Pandemia już i tak dała się im we znaki.
- Jesteśmy tawerną otwartą przez cały rok, a w tym sezonie otworzyliśmy dopiero w maju. I to tylko dla turystów z Grecji, bo ci z zagranicy jeszcze nie mogli przyjeżdżać - opowiada Nikos z rodzinnej tawerny Anemos w Kardamenie. Po całym dniu na najwyższych obrotach, na adrenalinie, nie może nawet z resztą ekipy iść na drinka, wyluzować się.
Anemos znaczy wiatr i faktycznie wieje tam tak, że czasem zwiewa ludziom sałatkę horiatiki z talerzy. Gotuje się tu pysznie i z dbałością, stołuje się wielu miejscowych. Ale nie oszukujmy się, to turyści gwarantują przetrwanie. A tych płoszy policja, jeśli zasiedzą się przy stoliku parę minut po północy, nawet jeśli światło jest już wygaszone i tylko jeden stolik maruderów zajęty.
Greckie służby niezwykle poważnie podchodzą do sprawy. Kontrolują plaże i restauracje jeszcze intensywniej. Wlepiają restauratorom kosmiczne mandaty w wysokości od 3 do 10 tys. euro, a do tego zakaz ponownego otwarcia na 3 do nawet 20 dni.