"Wroną po Stanach". Ameryka z perspektywy polskiego korespondenta
Marcin Wrona, amerykański korespondent TVN, w książce "Wroną po Stanach" opowiada o Ameryce widzianej oczami ciekawego świata ojca, który eksploruje (i smakuje) ten zróżnicowany kraj. Pisze nie tylko o jego regionach, ale również o emigracji i o Polakach, którzy w USA znaleźli swój dom.
Oto #HIT2020. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Justyna Gul: Jesteś autorem, a właściwie współautorem książki Wroną po Stanach, która właśnie ukazała się na polskim rynku. To nie pierwsza książka o Stanach Zjednoczonych, a jednak dość wyjątkowa. Czym różni się od innych subiektywnych przewodników?
Marcin Wrona: Wystarczy na mnie spojrzeć i już wiadomo ― lubię dobrze zjeść. Książka jest podzielona na osiem stanów albo regionów, czyli osiem rozdziałów. W każdym z nich czytelnik znajdzie przepis na naszą ulubioną potrawę z tego miejsca. Mówię "naszą", bo w pisaniu książki pomogli mi Maja, lat siedemnaście, i Janek, prawie trzynastoletni. Każde z dzieci dopisało po kilka paragrafów do wypocin ojca. I to też odróżnia tę książkę od innych.
Czytelnicy poznają więc Amerykę widzianą oczami nie tylko starego dziada, ale również dwojga nastolatków wychowanych, a w przypadku Janka urodzonych, w Ameryce, których serca biją jednak mocno po polsku. Wreszcie w każdym rozdziale na te same cztery pytania odpowiada Polak lub Polka albo przedstawiciel Polonii, na stałe związani z danym regionem, na stronach książki goszczą zatem Yola Czaderska-Hayek, Marcin Gortat czy Omar Sangare.
ZOBACZ WIDEO: Zamachy na prezydentów Stanów Zjednoczonych
Jak zaczęła się twoja przygoda w USA? Przyjazd w 2006 r., o którym wspominasz w książce, to nie był twój pierwszy raz w Ameryce.
Ta przygoda zaczęła się tak dawno, że jej początki nikną w mrokach historii… To był rok 1991, stypendium dla młodych, obiecujących dziennikarzy, współorganizowane przez Uniwersytet Rutgersa w New Jersey. W grupie obiecujących był między innymi jeden z dzisiejszych senatorów czy szef międzynarodowej organizacji dziennikarskiej.
Dla mnie po tych kilku tygodniach w Nowym Jorku, New Jersey i Waszyngtonie jasne było jedno: chcę kiedyś zamieszkać w Ameryce, żeby dogłębnie poznać ten fascynujący kraj. A okazja nadarzyła się wtedy, gdy moja poprzedniczka na stanowisku korespondenta, Kasia Sławińska z Faktów TVN, wróciła do Polski. I tak wystartowałem z dwuletnią umową… Minęło tych lat trochę więcej niż dwa.
Ameryka miała być przygodą na chwilę. Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie?
Najpierw fascynacja krajem i dążenie do tego, żeby jeszcze więcej się dowiedzieć, jeszcze więcej poznać, jeszcze coś zobaczyć. A potem szok! Minęło już tyle lat?! Jak to? Dzieci wyrosły w amerykańskiej kulturze, w amerykańskich szkołach i okazało się, że trzeba pozwolić im dokończyć naukę w Ameryce, bo w Polsce amerykańskie szkoły, owszem, są, ale strasznie drogie. Kogo na to stać? Z tym że Janek zapewnia, że choć urodził się w Ameryce, to gdy dorośnie, będzie mieszkał w Polsce. Maja jeszcze nie jest pewna, co przyniesie przyszłość.
Ameryka to nie tylko wspaniałości, o których wspominasz. W książce piszesz też o mniej przyjemnych sytuacjach czy zjawiskach.
Rasizm. To jest problem. Duży problem. Uderzający we wszystkich kierunkach. Niestety, często widać wzajemną niechęć różnych grup etnicznych. To nie jest tak, że jedni są całkowicie źli, a drudzy tylko wspaniali. Ten problem ma tyle warstw, tyle odmiennych twarzy, że może być wielkim wyzwaniem dla Stanów jeszcze przez dziesięciolecia. Cała nadzieja w młodym pokoleniu. Maja i Janek nie widzą koloru skóry i to jest fajne.
Podróżujesz z dwójką dzieci, zwykle samochodem. Wspólnie ustalacie kierunek podróży i wybieracie atrakcje? Jak wam się to udaje?
W 2020 r. o kierunku naszej letniej podróży zdecydował koronawirus. Miała być Floryda, jej południe w okolicy miasta Naples. Dzieci jeszcze nigdy tam nie były, a jest bajkowo. Jednak w czerwcu i lipcu liczba zakażeń na Florydzie wystrzeliła w górę i musieliśmy zmienić plany. Całkiem przypadkowo padło na Ocean Springs w Missisipi. I super! Zasada jest prosta: codziennie robimy razem jedną rzecz, a później każdy sobie rzepkę skrobie. To może być wspólne wyjście na plażę, wspólne kajakowanie albo wyjazd w jakieś fajne miejsce. A, i jeszcze jedną rzecz robiliśmy razem ― krótki spacer po plaży o zachodzie słońca.
Wśród ośmiu stanów i regionów, o których piszesz wraz z Mają i Jankiem, są te nieco bliższe waszemu sercu. Które spośród odwiedzonych miejsc okazały się dla was szczególne?
I tu widać, jak bardzo jesteśmy różni! Maja ― właściwie Marysia, ale od maleńkości sama na siebie mówi Maja ― uwielbia, gdy jest zimno, czyli jej ulubione miejsce to Detroit. Janek, gdyby mógł, w pół sekundy przeniósłby się na Hawaje. Ja raczej na Florydę. Lubimy różne miejsca, lubimy różne potrawy, słuchamy różnej muzyki, a mimo to jakoś wspólnie działamy!
Za co kochasz Hawaje? Bo chyba nie tylko za jajecznicę z mielonką i ryżem?
[śmiech] Mielonka sprawiła, że moja miłość do pięćdziesiątego stanu została dopełniona. Dzięki mielonce czuję się uczuciowo spełniony! [śmiech] To fakt, że ten gastronomiczny twór, który u wielu wywołuje obrzydzenie, jest jednym z symboli Hawajów, a ja, dziecię kryzysu lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, wychowywałem się na konserwach z takimi wynalazkami i sympatia do nich została mi do dziś. Jednak tym, co na leżącym pośrodku Pacyfiku archipelagu kompletnie mnie rozwala, jest totalny luz.
Zwykle jest tak, że przez pierwsze dwa, trzy dni muszę wszystko zaplanować, być na czas itd. Jednym słowem, przyzwyczajenia z pracy biorą górę. I nagle okazuje się, że moje serce ogarnia duch aloha. Przerzucam się na inny bieg i mam wszystko w… wiadomo gdzie. I te widoki! Bajka!
Skoro mówimy o jedzeniu ― poświęcasz mu w książce sporo miejsca. Wspomniałeś już, że Wrony lubią jeść.
Mój rekord to sto trzydzieści jeden kilogramów żywej Wrony. I wszystko jasne. Teraz jest trochę lepiej, ale jeść lubimy wszyscy. Mówiłem już o tym, że totalnie się różnimy. Widać to też przy stole. Są dania, które Maja może jeść codziennie, a Janek nawet na to nie spojrzy ― i odwrotnie. Czasem jest tak, że naraz gotuję dwa obiady. Wiem, rozpieszczam moich nastolatków, ale są całym moim światem. Zresztą dobrze o tym wiedzą i czasem, robiąc słodkie oczy, to wykorzystują. Żeby jednak być całkowicie uczciwym, muszę przyznać, że Jan pomaga mi w gotowaniu, niektóre potrawy potrafi już zrobić sam, a Maria po jedzeniu zajmuje się brudnymi naczyniami.
Jesteś dużym dzieckiem? Polecasz bowiem parki rozrywki w Orlando.
"Tata, proszę, przestań, bo wstyd mi robisz" ― jeśli się słyszy coś takiego od swojego dziecka dlatego, że zachowuje się trochę za mało poważnie, to nie ma wątpliwości. Tak, jest się dużym dzieckiem.
Wspominasz w książce o pewnym dość kontrowersyjnym zwyczaju, związanym z jednym z tych parków, Disney World.
Amerykanie mają obsesję na punkcie spełniania marzeń swoich bliskich po ich śmierci. Jest na przykład firma, która załatwia wynoszenie prochów zmarłych w kosmos. Serio! Nawiedzony Dom w jednym z parków rozrywki w Orlando stał się ponoć miejscem, w którym ludzie rozsypują prochy zmarłych krewnych, fanów tego parku. Problem jest na tyle duży, że regularnie pracuje tam ekipa sprzątająca z odkurzaczem wciągającym prochy i niespalone kości!
Opowiadając o danym miejscu, przedstawiasz nam rodaków, którzy w Stanach znaleźli dom. Polacy jednoczą się na obczyźnie czy raczej wtapiają w tłum? Wspominasz, że ciągnie nas do polskich klimatów.
Coraz częściej jesteśmy elementem amerykańskiego społeczeństwa, skończyły się czasy, gdy Polonia skupiała się w jednej miejscowości i funkcjonowała tylko w ramach danej dzielnicy albo miasteczka. Wystarczy jednak poczekać na jakieś polskie święto czy choćby na Boże Narodzenie i widać, że ta cała amerykanizacja jest tylko częściowa, a polskie sklepy, czy na przedmieściach Waszyngtonu, na Florydzie, czy w Teksasie, pękają w szwach ― o Chicago i Nowym Jorku nie wspominając ― bo ciągnie nas do polskości i naszej tradycji. I to jest super.
Będzie kontynuacja książki? Jeszcze wiele stanów zostało do opisania… A może któraś młoda Wrona napisze własną książkę?
Mam pomysł na kolejną książkę, też związaną z Ameryką, choć kompletnie inną niż pierwsza [Wrony w Ameryce ― przyp. J.G.] czy Wroną po Stanach. Janek nawet nie ukrywa tego, że pisać nie lubi, ale Maryśka pewnie kiedyś coś napisze, bo z naszej trójki ma najlepsze pióro.