Wszyscy święci balują w Meksyku. Fiesta na święto zmarłych
Día de Muertos to właściwie nie dzień, a cały tydzień imprezy, kiedy Meksykanie zapraszają do swoich domów duchy bliskich i organizują na ich cześć bal. W ich święcie zmarłych nie ma ani krzty smutku.
31.10.2018 16:20
Chodzi o to, żeby godnie ugościć duchy, które tylko na dwa dni ‒ 1 i 2 listopada ‒ mogą wrócić do swych rodzin. Oswajanie śmierci w Meksyku ma radość i rozmach, a opowiada nam o tej tradycji Paola Montalbo Cardo, Hiszpanka, nauczycielka języka hiszpańskiego.
Paola uwielbia taniec, muzykę hiszpańską i latynoską, kino i książki, ale jej największą pasją są podróże. To z ich powodu uczy teraz hiszpańskiego w szkole językowej Gran Via w Białymstoku. I to one były motorem wyjazdu do Meksyku, gdzie od października 2017 do sierpnia 2018 r. mieszkała w mieście Mérida na Jukatanie, ucząc hiszpańskiego obcokrajowców, przyjeżdżających z USA, Kanady, Europy i Oceanii.
Przybędą kwietną drogą
Paola uśmiecha się, że poznanie Meksyku pewnie zajęłoby całe życie, albo i więcej. Ale dostatecznie zgłębiła półwysep Jukatan i sąsiedni stan Chiapas, nawiązała przyjaźnie (Meksykanie to radośni, ciepli, serdeczni ludzie ‒ mówi), ma nadzieję, że tam wróci, ponieważ Meksyk nosi w sercu. Día de Muertos przeżyła osobiście.
‒ Ale to nie dzień. Lepiej pasowałoby określenie: Tydzień Umarłych ‒ zastrzega.
W mieście, w którym mieszkała, codziennie ratusz organizował bezpłatne atrakcje, jak chociażby nocną wycieczkę na cmentarze pod opieką przewodnika, który opowiadał o pochowanych tam osobistościach i wyjaśniał symbolikę rzeźb i ornamentów. Albo uliczne wystawy fotograficzne, spektakle dla dzieci (jeden dzień jest im szczególnie dedykowany) czy parady z tradycyjnymi tańcami i muzyką. Zresztą ulice centrum miasta są zamykane dla ruchu i dekorowane łukami z kwiatów, tworząc Camino de Flores (kwietną drogę, którą na ziemię przybędą duchy).
Biały pochód kościotrupów
Z pewnością głównym punktem programu jest parada duchów ‒ osób w typowych dla święta białych kostiumach. Kobiety zakładają strój "huipil", czyli długą do kolan białą, bawełnianą koszulę, zdobioną wokół szyi z haftem kolorowych kwiatów. Kwiaty w jaskrawych kolorach wplatają we włosy, stroją się w kolczyki i naszyjniki. Mężczyźni noszą białe koszule i spodnie, przy czym jedna nogawka musi być zakasana, a druga puszczona luźno. Biały ma być też kapelusz, ale apaszka ‒ czerwona lub w zbliżonym kolorze. Wszyscy niosą kwiaty i świece, a na twarzach mają wymalowane czaszki. Na ulicach rozkładają swe punkty artyści, biegli w makijażu twarzy i przechodnie chętnie z ich usług korzystają, albo wychodzą z domu już umalowani, jak Paola.
‒ Parada rusza od strony cmentarza i symbolizuje wyjście dusz w kierunku swoich domów ‒ ciągnie Paola.
Już czekają na nie ich rodziny i ołtarze, wznoszone przez rodziny właśnie, grupy zawodowe albo mieszkańców danej dzielnicy czy wsi. Miasto Mérida także przygotowuje reprezentacyjne ołtarze w centrum i zaprasza uczestników i turystów na poczęstunek.
Ołtarze i "pochowany kurczak"
Ołtarze są zazwyczaj misterne i bardzo kolorowe, mogą składać się z kilku pięter i zawierać zdjęcia zmarłych, papierowe wycinanki, pomarańczowe, fioletowe i białe kwiaty, świece i ulubione potrawy zmarłego. Czasem nie zaszkodzi schowany w ołtarzyku alkohol i papierosy. Albo słodycze i zabawki, jeśli w rodzinie zmarło dziecko. Jest też kadzidło.
Wśród żywności dominują owoce sezonowe, np. mandarynki, pomarańcze lub bulwiaste warzywo zwane jicama. Jest też słodki chleb umarłych, kukurydziany tamal, sos mole. Wszystkiego trzeba spróbować.
Tradycyjnym daniem na 2 listopada jest "mucbi pollo", czyli "pochowany kurczak", danie jeszcze przedkolumbijskie, majańskie. Kurczaka gotuje się pod ziemią, zawiniętego w liście bananowca.
Duchy są wśród nas
‒ Ta tradycja symbolizuję wiarę w to, że zmarli opuszczą cmentarz, by powrócić na jeden dzień do domu i znów cieszyć się ziemskimi przyjemnościami, takimi jak ulubione potrawy, kieliszek tequili czy papieros ‒ tłumaczy Paola. ‒ W większości krajów europejskich taki pochód dusz z cmentarza kojarzy się makabrycznie, jako coś przerażającego, ale w Meksyku wręcz przeciwnie ‒ to radosne, pozytywne święto. Nawet ich cmentarze są bajecznie kolorowe, nagrobki wykonane z cegły i gipsu, pomalowane są na jaskrawe barwy: niebieską, pomarańczową czy żółtą.
Tuż przed świętem rodziny odwiedzają nekropolie, szorują i odmalowują nagrobki. Także handel dostosowuje się do konwencji ‒ witryny sklepowe zdobią małe trumienki, czaszki i szkielety. Słodycze ‒ z czekolady czy marcepanu ‒ przybierają kształt czaszek.
Día de Muertos wywodzi się z wierzeń przedchrześcijańskich i zostało przeniesione z sierpnia na listopad, by zgrabnie połączyć je z tradycją chrześcijańską. Udało się, choć nie do końca. Chrześcijańskiego smutku i umartwiania Meksykanie już "nie kupili".
W Ameryce Środkowej zdarza się częściej takie pełnokrwiste podejście do życia i śmierci. O grupie etnicznej Garifuna, tak zwanych czarnych Karaibach opowiadał mi Aaron, przyjaciel z Belize (po sąsiedzku z Meksykiem). Znani są zamiłowania do tańca wprawiającego w ekstatyczny ruch biodra i z niekonwencjonalnego podejścia do śmierci. Swych zmarłych kąpią w rumie, rodzina zbiera się i żartując, przygotowuje posiłek, a właściwie posiłki, bo ścisła żałoba trwa dziewięć dni. Po niej nadchodzi beluria ‒ radosna uroczystość przyjęcia zmarłego do raju. Wibrują bębny, zupa koncha bulgocze w gigantycznych garach, rum leje się strumieniami, zebrani ruszają w tany. Ale w kulturze Garifuna nigdy nie zrywa się łączności z duchami ‒ one ciągle krążą wokół żywych, gotowe zapewnić opiekę i duchowe przewodnictwo.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl