Co naprawdę wydarzyło się pod K2. Twórcy "Ostatniej góry" mówią o swoim filmie
Wyczyny polskich himalaistów rozgrzewają emocje - nie tylko te pozytywne. Wciąż czeka na nich ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Czy poczeka jeszcze rok?
19.12.2019 | aktual.: 19.12.2019 21:45
Na czym jak na czym, ale na piłce nożnej, skokach narciarskich i wspinaczce wysokogórskiej znają się prawie wszyscy Polacy, a przynajmniej tak im się wydaje. W tej ostatniej dyscyplinie faktycznie jesteśmy światową potęgą. Nasi sportowcy ekstremalni zimą zdobyli jako pierwsi 10 spośród 14 ośmiotysięczników. Jedynym, jaki się im oparł - jak zresztą wszystkim - jest K2, druga najwyższa góra świata. Mają z "Ostatnią górą" swoje porachunki, a po mistrzowsku pokazuje tę rozgrywkę film pod tym właśnie tytułem.
Zobacz także
"Ostatnia góra" w reżyserii Dariusza Załuskiego poruszyła widzów takich festiwali filmowych jak m.in. Millennium Docs Against Gravity, Transatlantyk czy Dwa Brzegi. O kulisach pracy nad filmem opowiadali w Białymstoku, podczas festiwalu Ciekawi Świata, jego twórcy - uczestnicy wyprawy zimowej na K2.
Wzloty i upadki
Scenariusz filmu napisało samo życie. Wystarczy przeczytać opis, aby to sobie uświadomić: "Grupa kilkunastu wspinaczy pod kierownictwem Krzysztofa Wielickiego próbuje dokonać historycznego wejścia na szczyt. Mozolnie, w skrajnie trudnych warunkach, kolejne zespoły przygotowują drogę, rozwieszając liny i docierając do kolejnych obozów. Tę wyprawową rutynę przerywa tragedia rozgrywająca się na niedalekiej Nanga Parbat.
W wyniku brawurowej akcji Adamowi Bieleckiemu i Denisowi Urubko udaje się uratować Elisabeth Revol, ale jej partner Tomasz Mackiewicz zostaje pod szczytem Nanga Parbat na zawsze... Ratownicy wracają pod K2 i wznawiają wspinaczkę. Upływający czas oraz piętrzące się trudności uwidaczniają różnice charakterów w obrębie odizolowanej fizycznie od świata grupy. Dodatkowe napięcie wprowadza ogólna dostępność Internetu oraz niezwykła medialność wyprawy.”
Mało jest osób w kraju, które nie śledziły wydarzeń sprzed dwóch lat z wypiekami na twarzy. Znajdujący się na granicy Chin i Pakistanu najwyższy szczyt Karakorum uważany jest za najtrudniejszy do zdobycia, a zimą dotąd niezdobyty, bo panują na nim wtedy ekstremalne warunki: średnia temperatura w granicach od -45 do -55 st.C oraz wiatry o średniej prędkości 180 km na godzinę.
Zimową Narodową Wyprawą na K2 kierował Krzysztof Wielicki. Podczas tych 80 dni jej uczestnicy notowali i wzloty, i upadki. 19 lutego Adam Bielecki i Denis Urubko założyli trzeci obóz na wysokości 7200 m, a 20 lutego dotarli na 7400 m. 26 lutego doszło do zaskakującej sytuacji - Denis Urubko wyszedł sam i dotarł na 7600 m. Szaleńczy atak się nie powiódł, a po powrocie do bazy Urubko zdecydował, że wyprawę opuszcza. Na początku marca 2018 r. Wielicki ogłosił koniec ekspedycji, nie udało się.
Życie, a nie pic
Film jest tak niezwykły, bo był montowany ze zdjęć nakręconych na gorąco aż przez 11 operatorów - samych uczestników wyprawy. Dariusz Załuski wyposażył kolegów w miniaturowe sportowe kamery, które karnie trzymali pod kombinezonami i nie zapominali ich wyciągnąć i włączyć w kluczowym momencie. To wydaje się niemożliwe, ale Rafał Fronia nagrał nawet moment, kiedy porywa go lawina (złamała mu rękę!).
- Taka była adrenalina, że nie pamiętałem, że kręciłem - śmieje się Fronia.
Załuski dodaje, że jego rola sprowadzała się raczej do roli kierownika produkcji - dbał, by kamery były sprawne, a baterie naładowane. Natomiast godziny materiału (60 dni zdjęciowych) musiała obejrzeć Anna Maria Filipow i dokonać trudnego wyboru.
- To był bardzo ciekawy, mięsisty materiał. Choć dużo się tam kwasów działo, okazało się, że dla filmu akurat jest to dobre - przyznaje druga scenarzystka i montażystka "Ostatniej góry". - To życie napisało ten scenariusz - dodaje. - Bo tam nie było picu, było życie - dodaje Fronia.
Twórcy filmu nieco prześlizgnęli się po akcji ratunkowej na Nanga Parbat, skupiając się na tym, co dzieje się pod K2. Sceny poręczowania kolejnych odcinków, zakładania obozów i noclegów w coraz bardziej piekielnych warunkach (wiatr dosłownie miota namiotem) zderzone są z sielanką w bazie, gdzie uczestnicy mogą się zregenerować. Pieczołowicie smażą bekon na skwarki, Rafał Fronia parzy swoją słynną kawę, oglądają skoki narciarskie i kibicują Stochowi walczącemu o złoto. Publiczność chichocze.
Himalaiści tłumaczą, że tak naprawdę podczas trzymiesięcznej wyprawy zimowej wspinają się dużo mniej niż podczas zwykłego sezonu w Tatrach. Są nawet całe tygodnie, kiedy pogoda nie pozwala wyjść z bazy i wtedy trzeba jakoś zabić czas.
Denis pełen sprzeczności
Dariusz Załuski był pełnoprawnym członkiem ekipy, z niemałym doświadczeniem. Przyznał, że po powrocie był tak zdołowany, że wydawało mu się, że żaden film z tego nie powstanie. Załamała go nie tylko porażka, ale też niezwykła "medialność" wyprawy, która nie pozwoliła uciec od rzeczywistości i powodowała jeszcze więcej napięć.
Fronia: - Dla wypraw, które opierają się o uczestnictwo sponsorskie, czasy bez internetu się skończyły. Czy w Karakorum, czy pod Everestem muszą być wszystkie media, bez tego nikt nie da nam pieniędzy. Skończyły się wyprawy intymne, teraz musimy robić codzienne wręcz relacje. Stworzyliśmy nową erę i chcemy czy nie, musimy się z tym jakoś oswoić, nie ma innego wyjścia.
Siłą rzeczy, media kreowały nowych bohaterów wyprawy, wśród których najbarwniejszą postacią był Denis Urubko, rosyjski himalaista z polskim obywatelstwem, były żołnierz armii Kazachstanu, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum. Jak mówią o nim koledzy, ma świetne przygotowanie i duże "parcie do przodu". Ale też ortodoksyjne zasady, które nie pozwalają mu na używanie ogrzewaczy chemicznych i wyznaczają termin zimowych wejść tylko do końca lutego.
Rafał Fronia w swojej książce "Anatomia góry" poświęca tej złożonej postaci sporo miejsca. Zdradza, że kiedy po przejściu lawiny przestraszył się, że doznał złamania z przemieszczeniem, Denis "odwrócił się tyłem do góry" i zaoferował, że sprowadzi go na dół. Tydzień później zrobił coś zupełnie innego - nielojalnego, wbrew grupie, jak ocenili to koledzy.
- Czy pojechalibyście z nim jeszcze raz? - dopytywała publiczność na spotkaniu.
- Pytanie, czy on pojechałby z nami - wymijająco odparli uczestnicy wyprawy na K2.
Kto pierwszy?
Publika chciała też wiedzieć, czy jest jakiś sposób na zdobycie K2. Są tacy, którzy mają swoje indywidualne teorie, włącznie z samotnym atakiem. Rafał Fronia i Piotr Tomala uważają, że wyłącznie w dużej grupie. Po to, by nie powtórzyła się tragedia z 2013 roku, kiedy co prawda czterej polscy himalaiści jako pierwsi zdobyli zimą Broad Peak, ale sukces ten został okupiony śmiercią Tomasza Kowalskiego i Macieja Berbeki.
Duża wyprawa spełnia zasady bezpieczeństwa, poręczuje drogę, udziela wsparcia "szpicy", która uczestniczy w ataku szczytowym i może zorganizować akcję ratunkową.
Już niedługo, w połowie stycznia 2020 r., ośmiu himalaistów - pod wodzą właśnie Tomali - wyrusza na niezdobyty dotąd zimą siedmiotysięcznik Batura Sar w Karakorum. Ma być to jeden z etapów przygotowań do tej najważniejszej wyprawy - dogrywki z K2, bowiem kolejna zimowa wyprawa jest tam planowana na przełom 2020 i 2021 r.
Z kolei Denis Urubko zasadza się na Broad Peak i… K2. Ten temat jest w środowisku powodem do żartów, ale z nutą goryczy. Wszyscy wiedzą bowiem, jak zdolny jest Rosjanin, a przecież chcieliby, aby szczyt pozostał nietknięty dla nich. Oficjalnie - trzymają kciuki. A po cichu…
Fronia wyłamuje się: - Ja się będę wspinał, dopóki potrafię się cieszyć z tego, że moi koledzy wchodzą na szczyt. Nigdy nie sprowadzę gór do bieżni, gdzie mam wygrywać - niespodziewanie serio podsumował spotkanie ten "romantyk gór wysokich". Publiczność przyjęła jego deklarację burzą oklasków.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl