Kamień Pomorski. Atrakcje. Co warto zobaczyć?

Latem słońce zachodzi w tych stronach najpóźniej w Polsce. Tak jakby chciało dać przyjezdnym kilka minut więcej na poznanie wszystkich tajemnic pomorskiego miasteczka, a mieszkańcom wynagrodzić dziejowe nawałnice. Kamień Pomorski to urokliwe miejsce. Jakie ma atrakcje?

Kamień Pomorski. Atrakcje. Co warto zobaczyć?
Źródło zdjęć: © Kordian - Flickr.com

13.07.2015 | aktual.: 21.10.2019 00:18

Znowu nie pada!

Ada odwraca wzrok od okna i podchodzi do ekspresu. Wnętrze wypełnia zapach kawy, mleko pieni się i bulgocze. Ale to jedna z nielicznych latte, które Ada poda dziś w lokalnej kawiarni. Złowieszczo błękitne niebo nie wróży zbyt wielu gości. W piękną sobotę letnicy zostaną w Dziwnowie, Pobierowie, Rewalu. Pójdą nad morze, upstrzą plażę kolorowymi plamkami koców i dmuchanych materacy. Najodważniejsi zanurzą się pewnie w Bałtyku, by za chwilę wyskoczyć ze zsiniałymi ustami – w czerwcu woda jest jeszcze zimna. Po południu pójdą na smażoną rybę albo gofry. Pysznej szarlotki z kawiarni w Kamieniu Pomorskim skosztuje garstka. Wszystko przez ten błękit. – W sezonie modlimy się o deszcz. A przynajmniej o chmury! – śmieje się Ada. Jest w tym śmiechu sporo przesady, ale także trzeźwa – i gorzka – ocena sytuacji. Kamień to jedna z tych miejscowości Pomorza, które wielu wypoczywających nad Bałtykiem omija, choć leżą ledwie parę kilometrów od nadmorskich wydm. Dopiero gdy w szyby bębni deszcz, uziemieni
w kwaterach plażowicze przypominają sobie o cudach, które na co dzień nikną gdzieś za parawanem.

Tajemniczy ogród

Kamień Pomorski na liście takich cudów plasuje się wysoko. I nic dziwnego, bo na każdy tysiąc mieszkańców przypada tu grubo ponad sto lat historii. Już w IX i X w. na wzgórzu nad Zalewem Kamieńskim istniał drewniany gród. Żyjący w nim Słowianie długo opierali się wysiłkom misjonarzy, posyłanych to z Magdeburga, to z Gniezna. Do nowej wiary przekonał ich dopiero Otton z Bambergu, przybyły nad Bałtyk z polecenia Bolesława Krzywoustego. Dokładnie 890 lat temu, 24 czerwca 1124 r., biskup odwiedził Kamień i ochrzcił ponad trzy i pół tysiąca osób. Gdy pół wieku później przeniesiono tu z Wolina siedzibę biskupstwa, losy grodu na dobre splotły się z nową religią. Związek przypieczętowało wzniesienie katedry św. Jana Chrzciciela. Jako że znak przymierza miał być okazały, budowa zajęła prawie dwieście lat.

Wnętrze świątyni wita nas przestrzenią i dostojnym chłodem. Zimną biel ścian przełamują pomalowane w herbowe, niebiesko-czerwone barwy łuki sklepienia. W prezbiterium złocistymi splotami wije się roślinny ornament. Nawę ozdobiono oszczędniej – tylko kilka malowanych głów po bokach. W otworach ust co chwilę to znikają, to pojawiają się ptaki. – Jerzyki. Zamieszkały w dawnym systemie wentylacyjnym – wyjaśnia pilnująca świątyni parafianka. Piski i trzepot skrzydeł przerywają nabożną ciszę. Ale to nie dla tego dźwięku do kamieńskiej katedry przyjeżdżają melomani z najdalszych zakątków Polski. Przyciągają ich ogromne organy z drugiej połowy XVII stulecia – największa gwiazda letnich festiwali muzycznych. Barokowy instrument zdobią malowidła i rzeźby, przedstawiające m.in. Ottona z Bambergu i fundatora organów, księcia Ernesta Bogusława de Croy. Pierwszy symbolizuje katolików, a drugi protestantów, do których od XVI w. należała świątynia. Być może księciu zależało na podkreśleniu ciągłości pokojowych relacji
między tymi wyznaniami po tragicznych latach wojny trzydziestoletniej, która spustoszyła Pomorze. Miały współistnieć harmonijnie, tak jak harmonijnie brzmią ponad trzy tysiące piszczałek kamieńskich organów. Atmosferę jedności i spokoju odnajdujemy też w wirydarzu. Z surowej bieli wnętrza świątyni trafiamy wprost w splątaną zieleń tajemniczego ogrodu. Ku niebu pną się kilkusetletnie drzewa – prosty jak strzała żywotnik i dąb o esowato wygiętym pniu. Niżej kłębią się liście o najróżniejszych kształtach, pęcznieją kwiaty rododendronów i azalii. Gdzieniegdzie ceglanego muru krużganków czepiają się zdrewniałe pnącza, przełamując równy rytm gotyckich łuków. Wirydarz wygląda jak romantyczny odłamek dawnego świata.

Kamień na kamieniu

„...dochodzimy do ścieżki biegnącej pomiędzy płotami podwórek i obok reszty murów otaczających ogród… Ścieżką tą przedostajemy się przez ruiny i zakamarki”… To nie opis awanturniczej wyprawy, tylko fragment przewodnika krajoznawczego „Kamień Pomorski i okolice” z 1953 r. Po II wojnie światowej miasto było w opłakanym stanie. W 1945 r. przez półtora miesiąca spadały na nie pociski wystrzeliwane przez cofających się Niemców. Zburzyły one aż trzy czwarte domów. Odbudowa postępowała powoli. Wykonane w 1958 r. zdjęcie przedstawia morze gruzów, ciągnące się od rynku aż po Bramę Wolińską. Na fotografii z 1961 r. widać targowisko na głównym placu. Liche stragany stoją przed wypaloną skorupą gotycko-renesansowego ratusza. Wzniesiony w XV i XVI w. gmach na zdjęciu nie ma, odbudowanej obecnie, zachodniej ściany ze szczytem zdobionym splatającymi się w koronkowy wzór maswerkami. Tylko ocalały jakimś cudem fragment charakterystycznej wieżyczki na dachu przypomina, że jeszcze 20 lat wcześniej zbierały się tu nie
przekupki, lecz rajcy miejscy. – W latach 50. XX w. bawiliśmy się wśród tych gruzów i krzaków w chowanego – wspomina pani Maria, patrząc na czarno-białe fotografie. Kustoszka z Muzeum Historii Ziemi Kamieńskiej urodziła się w miasteczku tuż po wojnie. Oglądamy zatrzymaną w kadrach krainę jej dzieciństwa – niskie domki i bruk Zaułka Rybackiego, pierwszy po wojnie zakład fotograficzny _ Foto Tola _, sklep mieszczący się tuż obok współczesnej kawiarni _ O Poranku _, gdzie można było kupić „piwowar do wyrobu piwa domowego” i „klej do rowerów”. To jeden z nielicznych niezniszczonych budynków, pamiątka po przedwojennym mieście Cammin. Na zdjęciach z lat 20. i 30. XX w. poszukujemy wskazówek, gdzie szukać innych jego śladów. Wysoki, przypominający spichlerz gmach nad wodą okazuje się być częścią zabudowań browaru braci Voerkeliusów. Na fotografii z podjeżdżającej do przystani lokomotywy buchają białe kłęby, stos beczek piętrzy się na nabrzeżu, na wodzie kołysze się łódź parowa. W Kamieniu Pomorskim na
pozostałości dawnych czasów natykamy się co krok. Miasto było niszczone wiele razy, nie tylko w 1945 r., ale także podczas średniowiecznych najazdów Brandenburczyków czy wojny trzydziestoletniej w XVII w. Po każdym z kataklizmów pozostały zarówno blizny, jak i sporo sekretów, które wychodzą na jaw dopiero dziś. Nieopodal muzeum, tuż obok budki z lodami oraz sklepu z fajerwerkami i biżuterią, trafiamy na wykopaliska. W samym centrum miasta archeolodzy odsłaniają kolejne… szkielety. – To dla nas spore zaskoczenie – tłumaczy kierujący pracami Artur Sobucki. – Spodziewaliśmy się w tym miejscu ruin średniowiecznego kościoła św. Idziego. I faktycznie, natrafiliśmy na mury świątyni, ale także na szczątki kilkuset osób. Zaczęliśmy wertować archiwa, ale o cmentarzu w tym miejscu nie ma ani jednej wzmianki – kręci głową. Początkowo badacze przypuszczali, że to pozostałości nekropolii przy dawnym klasztorze dominikanów, ale odkrycie grobów kobiet i dzieci podważyło tę hipotezę. Ostatecznie ustalono, że większość
szkieletów pochodzi z XVII stulecia. – Niektóre najwyraźniej były grzebane w pośpiechu. Może to ofiary zarazy, która nawiedziła Kamień Pomorski podczas wojny trzydziestoletniej? – zastanawia się pan Artur. Potem w tym samym miejscu, zwanym Wzgórzem Popiołów, istniało targowisko, a w XIX w. postawiono kamienice. Dziś szczątki wreszcie odnalazły spokój we wspólnej mogile na miejskim cmentarzu. Tylko czemu o dawnej nekropolii nie zachowało się ani jedno zdanie? Tej tajemnicy Kamień może nie zdradzić już nigdy.

Ostatni połów

Nie byłoby odkrycia tej i wielu innych zagadek historii, gdyby nie ambitne plany na przyszłość. Wykopaliska przeprowadzono w ramach przygotowań do budowy kompleksu kamienic, wzorowanych na XIX-wiecznej architekturze. Nowe oblicze zyskały też brzegi Zalewu Kamieńskiego. W 2012 r. powstała tu nowoczesna marina. W czerwcu sezon nie rozkręcił się jeszcze na dobre i przy wąskich kejach kołysze się trzydzieści, może czterdzieści jachtów i łodzi, ale miejsca starczy ponoć dla prawie 250 jednostek. Z portu pożytek mają nie tylko żeglarze. W pogodny wieczór sporo mieszkańców spaceruje w parku ciągnącym się wzdłuż murów miejskich. W portowej kawiarni leniwy gwar, zajęte prawie wszystkie stoliki. Od desek tarasu bije ciepło, błękit nieba i gładka tafla zalewu przeglądają się w szklanych ścianach pawilonu. W powietrzu czuć zbliżające się wakacje. Nagle gdzieś z oddali dochodzi do nas dźwięk ze świata zupełnie innego niż nowoczesna marina. Nad wodą niesie się pyrkanie wysłużonego silnika kutra. Idziemy jego tropem
wzdłuż nabrzeża i trafiamy do maleńkiej przystani rybackiej. Na żerdziach schną żaki, pośród rozpiętych na obręczach sieci przycupnęła czapla. Niebo zaczyna jarzyć się oranżową poświatą. Wracająca z połowu łódź – łupinka bez choćby budki dla sternika – dobija do wyszczerbionego nabrzeża. Wysiada z niej dwóch rybaków. – To jedna z trzech ostatnich załóg w Kamieniu Pomorskim. Są jeszcze trzy inne na Wyspie Chrząszczewskiej. Tylko tyle zostało, nowych pozwoleń już nie przyznają – opowiada Natalia, której wujek pływa na kutrze _ KAM 13 _. Ona sama prowadzi działającą od 20 lat na terenie przystani smażalnię i wędzarnię ryb. To dzieło życia jej nieżyjącego już ojca. Natalia dba, by miejsce zachowało zdobytą dzięki jego pracy renomę. Wciąż przyrządza słynnego kiszonego łososia, na którego chętnie wpadali i wpadają starzy bywalcy. – Poza tym smażymy sporo okoni, dorszy i sandaczy – wylicza. – W zalewie najwięcej łowi się leszczy, ale te idą głównie do skupu. Są pyszne, ale bardzo ościste, ciężko zrobić z nich
ładne filety. A komu chce się dziś babrać z całą rybą? – śmieje się. Tak też jest z Kamieniem Pomorskim. Żeby dobrać się do najbardziej smakowitych kąsków, trzeba się trochę nadłubać i poszperać w zakamarkach. Pewnie, że łatwiej wybrać smażonego w kurorcie dorsza. Ale warto podjąć wyzwanie. I lepiej nie odkładać tego na deszczowy dzień.

Bartek Kaftan / wg, www.podroze.pl

Zobacz także
Komentarze (56)