Koronawirus na Sycylii. Polka opowiada o włoskiej tragedii
Agnieszka na Sycylii mieszka już 20 lat. Od tego czasu pomaga mężowi w prowadzeniu firmy zajmującej się wynajmem sprzętów wodnych. Dziś wie, że nadchodzący sezon będzie ciężki. W rozmowie z WP opowiada, jak na wyspie wygląda codzienność w czasie epidemii koronawirusa.
Dwa dni temu włoski rząd podjął decyzję o odłączeniu Sycylii od kontynentu. W trybie natychmiastowym zawieszono niemal wszystkie połączenia morskie i lotnicze. Epidemia koronawirusa wybuchła we Włoszech w lutym. W tym czasie trwał hucznie obchodzony karnawał, który co roku poprzedza Wielki Post. Szkoły zamknięto dopiero 2 marca – po jego zakończeniu. Na Sycylię od tego czasu zjechało się ok 20 tys. osób.
- Gdy podjęto decyzję o zamknięciu uczelni, młodzież, która wyjechała na studia na południe kraju, postanowiła wrócić do domu. To zrozumiałe, ale większość tych ludzi nie zdawała sobie sprawy, że mogą być nosicielami wirusa, który sami zapewne przeżyją, ale ich rodzice i dziadkowie niekoniecznie – mówi Agnieszka Maj w rozmowie z WP.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Sytuacja, jaka panuje we Włoszech, jest najgorsza ze wszystkich państw Unii Europejskiej. W całym kraju odnotowano już ponad 35 tys. zakażonych. Zmarło prawie 3 tys. osób. Dekret nakazujący zamknięcie lokali gastronomicznych wprowadzono dopiero na początku zeszłego tygodnia.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Mówię Agnieszce, że Włosi to naród, który do życia podchodzi raczej w sposób empiryczny. Na pierwszym miejscu stawia zabawę, a dopiero później obowiązki. W tym wypadku zaniedbanym obowiązkiem okazała się troska o własne zdrowie. Cały świat mówi o tym, że zarówno rząd, jak i mieszkańcy zbagatelizowali problem i teraz muszą mierzyć się ze swoją apokalipsą.
- Nie, to nie tak – broni Włochów Agnieszka. – Nikt nie zbagatelizował problemu. Po prostu w momencie wybuchu epidemii trwał karnawał. Ma on dla Włochów ogromne znaczenie, bo jest wspaniałą okazją do spędzenia czasu z rodziną i przyjaciółmi. I wcale nie chodzi o alkohol i głośną zabawę, ale o magię wspólnych doświadczeń. Nikt się wtedy nie spodziewał, że COVID-19 rozprzestrzeni się tak szybko. Niech inne kraje uczą się na naszych błędach – tłumaczy.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Zaczynam powoli rozumieć, co oznacza ta cała "włoska mentalność" i zmieniając temat postanawiam zejść z grząskiego gruntu. Pytam, jak wygląda teraz życie na wyspie. Ciekawi mnie, czy Włosi popadli w skrajną panikę, czy może nadal traktują sprawę z lekkim pobłażaniem. Opowiadam, że Polacy od tygodnia panikują, w sklepach brakuje towarów, a w sieci rozkwita nielegalny handel papierem toaletowym.
- W sklepach raczej niczego nie brakuje. Przynajmniej w okolicach Mesyny, gdzie aktualnie mieszkam. Trzeba się za to uzbroić w cierpliwość, bo przed marketami często ciągną się długie kolejki. To przez to, że rząd wprowadził ograniczenia. Do sklepów nie wpuszcza się na raz więcej niż 10 osób. Do apteki w tym samym czasie może wejść jeszcze mniej. Tylko 2 osoby – opowiada mieszkanka Sycylii.
Ulic i wyspy strzegą patrole
Wprowadzono również zakaz przemieszczania się po ulicach miast bez konkretnego powodu. Można wyjść po zakupy, do apteki, na spacer z psem, ale trzeba mieć przy sobie dokumenty. Po ulicach krążą patrole policji i kontrolują mieszkańców. Sprawdzają, gdzie i w jakim celu zmierzają. "Quo vadis" - obywatelu? Jeśli powód wyjścia okaże się zbyt błahy, spacer może się zakończyć karą finansową.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
- Za wyjście bez powodu grozi mandat. 130 euro (584 zł) to nie mało. Nie wydaje mi się, żeby w obecnej sytuacji mieszkańcom uśmiechało się płacić takie kwoty. Żeby przedostać się do miasta trzeba mieć pozwolenie. Dostają je głównie ci, którzy muszą dojechać do pracy, np. lekarze – mówi Agnieszka.
Zeszłej nocy nie mogła spać i wyglądając przez okno zauważyła patrole policji wodnej. Mają pilnować, by nikt nieproszony nie przypłynął na wyspę. - Sycylia jest odcięta od świata. Nikt się tu nie dostanie – mówi. Wysłała mi zdjęcie widoku ze swojego okna. Widać na nim Reggio di Calabria, miasto po drugiej stronie Cieśniny Mesyńskiej i dwa duże statki. Dostarczają mieszkańcom żywność i leki. Wszystkie inne łodzie mają zakaz pływania.
Turystyka pod znakiem zapytania
Koronawirus dotknął branżę turystyczną na Sycylii, tak samo jak i na całym świecie. Jego skutki już teraz odczuwają zarówno biura podróży, hotelarze, jak i małe, prywatne przedsiębiorstwa. Straty dotkną również narodowe organizacje turystyczne. Niektóre małe firmy mogą już nie podnieść się po tygodniach załamania na rynku turystycznym.
Agnieszka i Rosario prowadzą rodzinny biznes w Taorminie, miasteczku turystycznym oddalonym od Mesyny o 30 minut drogi. Tam, u wybrzeży Morza Jońskiego, przyjeżdżający na wakacje turyści chętnie uprawiają sporty wodne. Ich firma zajmuje się wynajmem skuterów i nart wodnych oraz organizowaniem zabaw na wodzie. Oferują m.in. przejażdżki na tzw. bananie wodnym czy parasailing. W tym roku nad biznesem zbierają się ciemne chmury.
- Sezon rozpoczyna się zazwyczaj pod koniec kwietnia. W tym roku jesteśmy nastawieni wyłącznie na straty. Samo przygotowanie do sezonu wiąże się z wielkimi kosztami. Co roku trzeba ubezpieczyć sprzęt i przygotować go do jazdy. Turystów nie ma i nie będzie w najbliższych miesiącach. Rezerwacje anulowano aż do sierpnia – stwierdza ze smutkiem.
Władze nie pozostają na to obojętne. We wtorek, 10 marca włoski rząd poinformował, że przeznaczy ok. 10 mld euro na przeciwdziałanie skutkom epidemii koronawirusa. Zawieszone zostaną spłaty kredytów hipotecznych, a terminy wpłat podatku VAT mają być we Włoszech odroczone nawet o cztery miesiące.
Włosi są dobrej myśli
Włosi znajdują się na pierwszym miejscu w rankingu krajów o największym wskaźniku śmiertelności spowodowanej koronawirusem. Wynosi on aż 7,7 proc. Mieszkańcy dopiero zaczynają zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji i przestrzegać zaleceń WHO. Mimo nieciekawych perspektyw, wciąż trzymają się ich wiara i pogoda ducha.
- To nie tak, że my się tym nie przejmujemy. Osobiście zdaję sobie sprawę z tego, że są ludzie, którzy mają w tym momencie o wiele większe zmartwienia. Ja mogę zostać w domu, spędzić czas z rodziną albo robić rzeczy, na które zwykle brak mi czasu. Tego samego nie mogą powiedzieć ci, którzy z powodów zdrowotnych regularnie odwiedzają szpitale. Na przykład moja szwagierka, która musi w najbliższym czasie odbyć chemię albo osoby, którym co drugi dzień przetacza się krew. Dziś już nie mają pewności, czy idą tam po pomoc, czy po rychłą śmierć - podsumowuje Agnieszka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl