LudzieNeon na lotnisku. Dla pasażerów jestem niewidzialna

Neon na lotnisku. Dla pasażerów jestem niewidzialna

Gdy dostaliśmy informację o awaryjnym lądowaniu samolotu z uszkodzonym podwoziem, akurat była fala przylotów i odlotów. Setki ludzi czekały w terminalach, załogi kończyły swoje zmiany. Chaos, emocje, strach. Ale dlatego kocham tę robotę. Praca pod presją czasu działa na mnie jak narkotyk.

Neon na lotnisku. Dla pasażerów jestem niewidzialna
Źródło zdjęć: © discovery channel

28.05.2019 | aktual.: 10.06.2019 14:22

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nazywam się Joanna Lewicka, mam 28 lat. Jestem "neonem", czyli koordynatorką lotów. Już od dziecka fascynowało mnie latanie. Zamiast lalkami wolałam bawić się samolotami. Z zawodu jestem nauczycielem wychowania fizycznego, instruktorem tańca i technikiem sekcyjnym. Od 2,5 roku jestem czynnym, pełnoprawnym koordynatorem lotów. Ukończyłam wszystkie szkolenia, zaginam czasoprzestrzeń i wysyłam w świat samoloty.

Jestem niewidzialna dla pasażerów. A do moich obowiązków należy "zapięcie w całość" obsługi samolotu od momentu, kiedy wyląduje aż do startu na lotnisku Chopina w Warszawie. Zarządzam całym personelem, który przygotowuje maszynę. Koordynuję sprzątanie, tankowanie, załadunek i rozładunek, wejście pasażerów na pokład i kontaktuję się z pilotem, przekazując mu dokumenty czy mapy.

Wszystko co dzieje się pod samolotem

Jest 4.30. Zaczyna się moja zmiana. Idę do punktu alokatorów (którzy zarządzają czasem w pracy), pobieram radio i samochód. Jeden z nich siedzi przed komputerem, system wskazuje jakie są przyloty i odloty, jakie są wytyczne, ile należy załadować kilogramów, który przyleci później, a który wcześniej. Alokator przydziela mi pracę z rejsu na rejs. Nie wiem, co się wydarzy w ciągu dnia. Ile lotów będę musiała obsłużyć i jakie będę miała sytuacje, dlatego każda minuta jest cenna.

Idę więc do naszego pokoju operacyjnego i pobieram wszystkie informacje na temat lotu. Jaka trasa, maszyna, jak należy go załadować, ilu jest pasażerów. Drukuję instrukcję załadunku i ustalam z osobą z sekcji wyważania, czy pozostajemy przy wytycznych czy coś zmieniamy.

O co chodzi z tym wyważeniem? Każdy samolot ma swój środek ciężkości. Na każdym rejsie, biorąc pod uwagę inną liczbę pasażerów i inną wielkość załadunku – ten środek ciężkości będzie inny. Naszym zadaniem jest umiejscowienie go w tzw. kopercie. Robi to sekcja wyważania. "Neoni", czyli my, również mamy uprawnienia i możemy to robić, w sytuacji gdy kontakt z sekcją jest utrudniony.

Czy na pasie nie ma żadnych ciał obcych

Jeszcze przed wylądowaniem samolotu jestem na stanowisku w punkcie operacyjnym. Dopiero, gdy maszyna jest na prostej do lądowania gdzieś na wysokości Góry Kalwarii czy Piaseczna – jadę na lotnisko.

Obraz
© discovery channel

Sprawdzam, czy na pasie nie ma żadnych ciał obcych, które maszyna mogłaby wessać i uszkodzić przez to silnik. Ale przylatują też samoloty z tzw. birdstrikiem, które zderzyły się z jakimś ptakiem, bądź właśnie jakieś zwierzę wpadło w jego maszynerię, wtedy taki pojazd musi przejść przegląd. Trafia w ręce mechaników, którzy rzetelnie sprawdzają maszynę po takim zdarzeniu. Wiadomo, że może to generować opóźnienie, ale najważniejszą kwestią w naszej pracy jest bezpieczeństwo.

Jeśli nie stwierdzamy żadnych niespodzianek, przystępujemy do standardowych działań. Przyjmujemy samolot, dbamy, żeby był rozładowany, każdy bagaż trafił na sortownię, żeby został zatankowany, posprzątany i oczywiście wyważony.

Najfajniejsza część pracy

Następnie dowożony jest catering, który umieszczany jest w samolocie. Czekamy na załogę, która sprawdza sprzęt awaryjny i przygotowuje samolot według swoich procedur. I dopiero wtedy pasażerowie mogą wchodzić na pokład i jeśli się bardzo postarają, to będą mogli mnie dostrzec. Bo albo przychodzę do bramki i zabieram dokumenty na rejs, albo znajduję się pod samolotem gdzieś w okolicach drzwi wejściowych, nadzorując wejście podróżnych na pokład.

I gdy pasażerowie są już w maszynie, zamykam samolot, podpisuję dokumenty, że jest załadowany zgodnie z instrukcją, wręczam je kapitanowi i następuje najfajniejsza część pracy "neona" – zgłaszamy, że maszyna jest gotowa. Będąc w stałym kontakcie z kokpitem, "wypychamy" ją ze stanowiska postojowego na drogę kołowania, pozwalając po drodze na uruchomienie silników.

Podczas dnia pracy powtarzamy te czynności nawet i 8 razy. Natomiast w jednym momencie mogę być odpowiedzialna maksymalnie za dwa loty. I tylko wtedy, gdy maszyny stoją obok siebie. Ale przeważnie nasi przełożeni starają się, żebyśmy byli w pełni skoncentrowani na jednym rejsie.

Obraz
© Shutterstock.com

Adrenalina sięga zenitu

Trudne sytuacje to dla mnie norma. Praca pod presją czasu? Adrenalina? Bywa uzależniająca. Gdy pasażerowie, albo ich bagaże, się gubią – to codzienność. Choć wciąż nie mogę się przyzwyczaić do ludzi nadużywających alkoholu lub innych używek, którzy w ten sposób chcą zmniejszyć swój strach, ale często komplikują lot nie tylko sobie, ale również obsłudze i współpasażerom. Tłumaczenie, dlaczego bagaż podręczny nie może mieć np. 18 kg – to też standard. Trzeba cierpliwie wyjaśniać, że jednak będzie różnica, gdy podczas turbulencji na głowę spadnie nam zamiast ośmiu - dwudziestokilogramowy ciężar.

Adrenalina sięga zenitu, gdy oficer dyżurny otrzymuje informację o konieczności lądowania awaryjnego na naszym lotnisku. Byłam świadkiem niejednej takiej sytuacji. Przywołam jedną z nich. Samolot lecący na trasie Tel Awiw - Poznań musiał u nas wylądować w środku nocy z powodu płonącego oleju, który lał mu się po kole. Noc, ciemno i ogień. Koszmar.

W takich sytuacjach jest dużo nerwów, ponieważ nigdy nie wiemy, co się wydarzy. W momencie, gdy otrzymujemy zgłoszenie o lądowaniu awaryjnym – nie wiemy, z jakiego powodu samolot musi osiąść na pasie. Są oczywiście procedury, które wyznaczają nam tor działań, ale nie wszystko zapisane jest w dokumentach.

Jedno jest pewne. W podobnych sytuacjach wszystkie firmy świadczące różne usługi na lotnisku, i które są dla siebie no co dzień konkurencją, muszą działać wspólnie. Następuje kumulacja sił.

W takiej sytuacji to dyżurny portu przejmuje dowodzenie i kieruje akcją, ponieważ to on ma łączność z wieżą i z pilotami. Wyznacza punkt koncentracji sił, czyli np. w jakim miejscu należy podstawić schody do samolotu.

Obraz
© Shutterstock.com

W pierwszej kolejności do akcji przystępuje straż pożarna i gdy zabezpieczy samolot i wyda pozwolenie na kolejne działania, podjeżdża dyżurny portu. Wtedy pierwszą osobą kontaktującą się z kokpitem jest "neon". Po czym zapada decyzja o ewakuacji pasażerów, jeżeli wcześniej nie zarządziła jej straż pożarna. I gdy pokład opuścili już pasażerowie, pracę zaczynają mechanicy. Podczas akcji wszyscy dajemy z siebie 250 proc. i więcej.

Samolot ma usterkę podwozia

Pamiętam też lądowanie samolotu bez podwozia. To był lot z Krakowa do Warszawy, na pokładzie było 59 pasażerów, a pierwszy oficer sygnalizował, że mają usterkę podwozia. Tę sytuację relacjonowano z perspektywy lecącego samolotu. Czy uda mu się szczęśliwie wylądować? Czy nie będzie ofiar? My jako pracownicy nie mieliśmy wątpliwości, że będzie happy end, ale pojawił się inny problem.

Informacja o awaryjnym lądowaniu dotarła do nas ok. godz. 19:30. To dla nas fala, czyli wzmożony ruch przylatów i odlotów. Moment największej kulminacji. W tym momencie na terminalu utknęły setki pasażerów, którzy nie mogli dalej polecieć, na płycie mieliśmy mnóstwo samolotów wypełnionych bagażami, czekającymi na podróżnych. Byliśmy gotowi do wylotów i w tym momencie na krzyżówce pasów startowych – wylądował Bombardier Q400.

Wszystkie pasy zostały zablokowane, trzeba było czekać na ekspertów, którzy określą, czy są zdatne do użytku. Załogom, które miały lecieć, pokończyły się godziny. Pasażerami ktoś musiał się zająć. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, wszyscy zostali otoczeni opieką, a po godz. 23:00 port lotniczy został ponownie otwarty, a loty wznowiono. Ale to było ogromne wyzwanie dla wszystkich służb, firm i osób pracujących na lotnisku.

Choć te wyzwania mam na co dzień. Pewnego dnia jeden mężczyzna w średnim wieku nagle zemdlał w autobusie. Reanimowaliśmy go z kolegą. Niestety nie przeżył.

Maluch dla Toma Hanksa

W lukach bagażowych leci wszystko. Zdarzały się lamparty, wilki i nawet małe słonie. W "moich" samolotach: bąki, pszczoły, zarodki, akwaria z małymi łososiami, świeże płatki kwiatów czy beczki z materiałami radioaktywnymi. Z naszego lotniska leciał również "maluch" dla Hanksa. Stał na naszym terminalu i ludzie go podziwiali. A nas rozpierała duma.

Męski świat

Nie wyobrażam sobie pracy w innym miejscu. Ale to nie wszystko, czym się zajmuję na lotnisku. Zimą koordynuję również odladzanie samolotów. Teraz, gdy mamy temperatury na plusie, zapominamy o tym elemencie serwisu samolotów. A jest to detal, bez którego maszyna nie może odbić się od ziemi. W momencie, gdy na skrzydłach pojawia się lód i śnieg – to nie ma takiej możliwości, żeby wystartowała, ponieważ zmniejsza się jej siła nośna.

Obraz
© Materiały prasowe Discovery Channel

Miejsce, w którym skrzydło styka się z powietrzem musi być idealnie gładkie. Nie może tam być żadnej grudki lodu. Historia zna takie przypadki, kiedy doszło do katastrofy z powodu złego odlodzenia samolotu.

To trochę męski świat, ale dobrze się w nim czuję. Co więcej, panie coraz częściej można spotkać na podobnych stanowiskach i nikomu nie przeszkadza, że pod samolotem rządzi kobieta.

Pani Asia jest bohaterką programu "Lotnisko", który można oglądać na kanale Dicovery Channel.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (25)
Zobacz także