Nikt tu nie bagatelizuje wojny. "Patrz, co robią tutejsi ludzie i rób to, co oni"
07.09.2023 11:08, aktual.: 07.09.2023 12:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Festiwal Sera i Wina we Lwowie. Mamy wolne miejsca, zapraszamy" - ogłoszenie Biura Turystycznego Quand budzi wiele emocji. Czy organizowanie wyjazdów do ogarniętej wojną Ukrainy to nieodpowiedzialność czy odpowiedź na zapotrzebowanie turystów i mieszkańców Lwowa? - Tak naprawdę nigdy nie zawiesiliśmy tych wyjazdów - opowiada w rozmowie z WP z Andrzej Kudlicki, właściciel Biura Turystycznego Quand.
Magda Bukowska: Wyjazdy do kraju ogarniętego wojną z założenia obarczone są pewnym ryzykiem. Naturalne jest, że zastanawiamy się, na ile są one bezpieczne w przypadku Lwowa. Ale wycieczka na Festiwal Sera i Wina nie jest pierwszym wyjazdem, który organizujecie do Ukrainy od czasu wybuchu wojny, prawda?
Andrzej Kudlicki: Tak naprawdę nigdy nie zawiesiliśmy tych wyjazdów. Zmienił się tylko ich charakter. W pierwszych miesiącach po wybuchu konfliktu jeździliśmy głównie z pomocą, dowoziliśmy potrzebne rzeczy, ułatwialiśmy ludziom dotarcie do bliskich. W tej chwili także podejmujemy tego rodzaju akcje, np. niedawno gościliśmy na Roztoczu dzieci z polskich rodzin ze Lwowa. Ale organizujemy też wyjazdy turystyczne, choć zwykle mniej je nagłaśniamy. Są to z reguły wyjazdy kameralne. Czasem są inicjowane przez grupę ludzi, którzy zgłaszają się do nas z prośbą o organizację takiego wyjazdu, bo chcą np. odwiedzić przyjaciół we Lwowie i zwiedzić przy okazji miasto.
Uznaliśmy jednak, że festiwal, który niedługo odbędzie się we Lwowie, to świetna okazja, by nie tylko zorganizować wycieczkę, ale też bardziej ją rozpropagować. Nie tylko po to, by zgłosiło się więcej chętnych - jestem pewien, że grupa będzie liczyła kilkanaście osób - ale żeby przypomnieć, że mieszkańcy Lwowa żyją normalnie, a przynajmniej starają się żyć normalnie i bardzo liczą na turystów. Festiwal, który organizują, poza tym, że jest świętem dla mieszkańców i gości, ma w tym roku także charakter charytatywny, a zyski z niego będą przeznaczone na doposażenie ukraińskiej armii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co to znaczy, że lwowianie żyją normalnie?
Czyli żyją zwyczajnym, codziennym życiem, chodzą do szkoły, pracy, spotykają się ze znajomymi, wychodzą do restauracji. Ta normalność przerywana jest tylko rozbrzmiewającymi co jakiś czas alarmami, na które reagują bardzo spokojnie. Ostatnio, kiedy byłem we Lwowie, a bywam tam naprawdę często, zdarzyła się taka sytuacja, gdy wychodziłem ze znajomym z restauracji. Rozległ się alarm, ja się zatrzymałem i zapytałem, co robimy. On szybko spojrzał w telefon, sprawdził coś w jakiejś aplikacji dotyczącej bezpieczeństwa, z których teraz wszyscy korzystają i powiedział: "Spokojnie, nic się nie dzieje. Jakiś MIG startuje".
Na jednej z ostatnich wycieczek do Lwowa, w ubiegłym miesiącu, pewien turysta zapytał naszego lokalnego przewodnika, co mamy robić, gdy usłyszymy alarm, a ten z typowym dla lwowian spokojem, z przymrużeniem oka odpowiedział: "Najlepiej patrz, co robią tutejsi ludzie i rób to, co oni". To pokazuje, że choć nikt tu nie bagatelizuje wojny, ludzie starają się nie żyć w jej cieniu. Korzystają z tego, że sytuacja we Lwowie jest raczej spokojna i pełni wiary w wygraną czekają, aż cały kraj będzie mógł wrócić do normalności.
O pełnym poczuciu bezpieczeństwa nie możemy jednak mówić, prawda? W końcu na przedmieścia Lwowa spadały już bomby.
Oczywiście, że nie, na co my sami zwracamy uwagę turystom, którzy decydują się na wyjazd, np. informujemy, że ubezpieczenie wycieczki nie obejmuje zdarzeń związanych z wojną. Jest to wyraźnie napisane i każdy uczestnik musi podpisać, że ma tego świadomość i podejmuje decyzję o wyjeździe świadomy sytuacji w Ukrainie. Zaznaczamy też, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza wyjazdy do Ukrainy. W samym Lwowie możemy zobaczyć miejsca, gdzie spadły rosyjskie bomby i jest to szalenie smutny widok.
To, że ludzie żyją w miarę normalnie, nie jest wynikiem wypierania sytuacji, udawania, że wojny nie ma. Przeciwnie, choć pracują restauracje, w filharmonii są koncerty, działają teatry itd., zobaczymy też, że niektóre zabytki zostały zabezpieczone przed ewentualnym zniszczeniem i w związku z tym nie możemy ich dziś podziwiać. Wspaniała lwowska katedra jest zabezpieczona blachą i płytami, za siatką ochronną ukrywa się pomnik Mickiewicza. Schowane są też fontanny na rynku, możemy zobaczyć tylko ich wizualizację na banerze i napis, że prawdziwymi fontannami będziemy mogli się cieszyć, gdy Ukraina odniesie zwycięstwo.
Na rynku jest też zamontowany licznik, który wskazuje straty wroga. To wszystko, podobnie jak godzina policyjna, która trwa od północy do piątej rano, cały czas przypomina o tym, że Ukraina prowadzi wojnę. Jednak lwowianie i generalnie Ukraińcy w tej części kraju, w której nie toczą się regularne bitwy, robią, co mogą, by mimo trudnej sytuacji nie poddawać się, korzystać z życia, a nawet rozwijać kraj.
We Lwowie i okolicach cały czas powstają nowe domy, bloki i osiedla. Setki tysięcy nowych mieszkańców, którzy przyjechali ze wschodu, zakładają biznesy i inwestują swoje pieniądze w rozwój miasta i kraju. W tej chwili wydaje się, że Lwów wyrósł na drugi po Kijowie ośrodek gospodarczy kraju. I właśnie dlatego mieszkańcy tej części Ukrainy bardzo liczą na turystów, na ich pieniądze. Bez nich, po pandemii i wojnie, czeka ich jeszcze większy krach gospodarczy. I oni są tego absolutnie świadomi. Gdy wchodzimy z grupą do jakiegoś sklepu i sprzedawcy słyszą język polski, zaczynają od podziękowań. Za to, co Polacy robią dla nich od początku wojny, ale też za to, że ich nie zostawiają, że przyjeżdżają, że napędzają rynek.
Czytaj także: Ukraina zachęca turystów do odwiedzin Buczy i Irpienia. "Powinni sami zobaczyć skutki wojny"
Pretekstem do naszej rozmowy było ogłoszenie o wyjeździe do Lwowa na festiwal. Czego możemy się po nim spodziewać?
To wielkie święto Lwowa i doskonała okazja, by poznać smak nie tylko miasta, ale generalnie całej Ukrainy. Na festiwal przyjeżdżają bowiem wytwórcy z całego kraju. Oczywiście obawiam się, że w tym roku może kogoś zabraknąć, np. ze wspaniałej winnicy w Chersoniu. Nie wiem, jak wygląda ich sytuacja w tej chwili, ale wiem, że będą wina odeskie, reprezentowane będzie Zakarpacie i inne regiony.
Festiwal odbywa się na dziedzińcu pałacu Potockich, w pięknym miejscu. Wstęp dla osoby dorosłej kosztuje ok. 25 zł. W tej cenie dostajemy elegancki, szklany kieliszek i z tym naczyniem ruszamy na degustację. Oczywiście wino najlepiej się czuje w towarzystwie serów, których na festiwalu można skosztować setki rodzajów i gatunków, z mleka od różnych zwierząt, z różnych części kraju. Co ważne, są to zwykle sery pochodzące z niewielkich, ekologicznych wytwórni. Pachną i smakują zupełnie inaczej niż te przemysłowe - mają aromat łąki i natury.
Wycieczka, na którą zapraszamy, trwa dwa dni. Osoby, które będą chciały spędzić ten czas inaczej, niż tylko na festiwalu, mogą oczywiście zwiedzić miasto, wybrać się do filharmonii czy na przedstawienie do teatru. Nocujemy tuż obok pałacu Potockich, w sercu Lwowa, więc mnóstwo atrakcji będzie na wyciągnięcie ręki.
A jak wygląda sama podróż i przede wszystkim przejazd przez granicę. Musimy się nastawić na długie oczekiwanie?
Przejście przez granicę zawsze jest nieprzewidywalne. Dla nas, jako organizatorów, także. W czasie ostatnich wyjazdów wyglądało to tak, że do Ukrainy wjeżdżaliśmy właściwie z marszu. Gorzej było z powrotem. Ale był to także czas wakacji, a wielu Ukraińców wyjeżdżało na wakacje do Polski, więc kolejki były dość długie - nawet pięcio- czy ośmiogodzinne. Mam jednak nadzieję, że tym razem, ponieważ mamy wrzesień, zaczął się rok szkolny i znacznie mniej ludzi wyjeżdża na urlopy - kolejki będą krótsze i po cudownym weekendzie we Lwowie szybko wrócimy do Polski.
Magda Bukowska dla Wirtualnej Polski