Polak o życiu na Filipinach. "Blondyni i blondynki to tu po prostu bogowie"
– Życie tutaj jest zdecydowanie inne – jest więcej czasu na wszystko i mniej stresu. Zero pośpiechu, każdy uśmiechnięty. Mnóstwo fajnych ludzi z ciekawymi historiami, mnóstwo spotkań, podróży. To jest to. Od razu wiedziałem, że tu jest moje miejsce - o życiu na Filipinach opowiada Krzysztof Świtoń, właściciel firmy organizującej rejsy jachtem i safari nurkowych.
Aleksandra Wiśniewska: Na Filipinach mieszka pan już od 4 lat. Co pana przywiodło w ten zakątek świata?
Krzysztof Świtoń: Można powiedzieć, że nurkowanie – moja największa miłość – doprowadziło mnie na Filipiny. W dużym stopniu wpływ na tę decyzję miał mój udział w projekcie DiversGuide.eu. W jego trakcie, wraz z moim przyjacielem Tomaszem Bronowickim podróżowaliśmy niemal 2 lata po Europie. Opisywaliśmy miejsca nurkowe i robiliśmy krótkie filmy dokumentalne o znanych ludziach z tego świata. Podczas wywiadów i prywatnych rozmów z naszymi bohaterami, coraz bardziej przekonywałem się, że naprawdę można robić to, co się lubi. Mieć z tego i satysfakcję, i kasę. Oczywiście nic nie jest czarno-białe. Wszystko ma swoją cenę, ale ja byłem gotowy ją zapłacić.
W czasie projektu poznałem Egipcjanina Mostafę Ftahy. To właśnie on zaproponował mi dołączenie do projektu otwarcia pierwszej bazy nurkowej na filipińskiej wyspie Panglao. Chłopaki wybrali tę okolicę, bo zakochali się w niej od pierwszego wejrzenia. Jest jednym z piękniejszych miejsc do nurkowania na świecie.
Zobacz też: "Pod ciemną skórą Filipin". Niezwykła, ośmiomiesięczna podróż
W czym dokładnie, jeśli chodzi o Panglao, można się zakochać?
Panglao i Bohol położone są w centralnej części regionu Visaya – mniej więcej pośrodku Filipin. To położenie daje wyspom wyjątkowość w kwestiach klimatycznych. W odróżnieniu od głębokiego południa czy północy tutaj nawet w porach deszczowych jest ok. Pod względem turystycznym daje nam to pewną przewagę, gdyż możemy pracować praktycznie cały rok.
Turystyka tutaj rozwija się w błyskawicznym tempie. Kiedy przyjechałem na Panglao 4 lata temu, była to w miarę kameralna wyspa, oczywiście turystyczna, ale w porównaniu do stanu obecnego zrobiła milowy skok. Szczególnie widać to po liczbie nowych resortów, restauracji, pasaży handlowych itd. Ceny ziemi wzrosły drastycznie. Nawet 20-krotnie! Głównie inwestują tu Chińczycy i Koreańczycy. Blisko, w miarę tanio, no i pięknie. Ukochali Filipiny jak Polacy Egipt.
Mamy to szczęście, że położenie Boholu i Panglao w dużym stopniu oszczędza te okolice od klęsk żywiołowych. W przeciwieństwie do innych regionów Filipin. Oczywiście zdarzają się tu trzęsienia ziemi i przechodzą silne tajfuny, ale to rzadkość. Ostanie poważne trzęsienie ziemi oraz silny tajfun były ok. 8 lat temu. W innych regionach w czasie pory deszczowej to sprawa dość częsta.
Jakie miał pan wyobrażenie o miejscu, zanim tu dotarł?
Choć zwiedziłem wcześniej praktycznie całą Azję, to na Filipiny wtedy nigdy nie dotarłem. Zanim tu osiadłem, nie wiedziałem, jaki jest ten kraj. Jednak, znając specyfikę krajów azjatyckich, nie byłem mocno zaskoczony. Choć kilka rzeczy mnie zdziwiło, np. to, że praktycznie wszyscy mówią tu po angielsku. Wraz z Tagalog i Visaya jest to język urzędowy. To duże ułatwienie dla turystów, ale i dla osób, chcących otworzyć tu jakikolwiek biznes. Druga rzecz to ludzie – mega pozytywni, uśmiechnięci, pomocni. Wow! Nie wszędzie w Azji tak jest.
Filipiny przez ponad 300 lat były kolonią hiszpańską, a potem nieoficjalnie pod opieką USA, więc duży wpływ na ich kulturę czy język miały te dwa kraje. Widok Europejczyka nie robi tutaj tak wielkiego wrażenia. Niemniej jednak w zakamarkach wysp, gdzie turystyka nie jest mocno rozwinięta, wzbudzamy zainteresowanie. Filipińczycy uwielbiają obcokrajowców i zaczepiają ich na każdym kroku. A blondyni i blondynki to już po prostu bogowie (śmiech).
Urzekli mnie również tutejsi turyści oraz obcokrajowcy, mieszkający tu na stałe. Bardzo pozytywni, zero pośpiechu, każdy uśmiechnięty. Mnóstwo fajnych ludzi z ciekawymi historiami, mnóstwo spotkań, podróży. To było to. Od razu wiedziałem, że tu jest moje miejsce.
Bardzo ważnym elementem życia jest dla mnie przyroda, a Filipiny to ponad 7200 przepięknych wysp zróżnicowanych przyrodniczo, bogatych w życie zarówno to na lądzie, jak i pod wodą. Powiedziałbym, że oprócz śniegu można znaleźć tu praktycznie wszystko: góry, pustynie, wulkany, lasy, dżungle, jeziora, wodospady, kaniony, rzeki itd.
Życie tutaj jest zdecydowanie inne – jest więcej czasu dla siebie, dla innych. Jest mniej stresu. Nie licząc spraw urzędowych (śmiech).
Oho! Przeczuwam kłopoty.
Po przyjeździe, po 2-3 miesiącach laby i radości z życia, przyszedł czas na organizację naszego biznesu – bazy nurkowej. Tu zaczęły się schody (śmiech).
Jako miniprzedsiębiorca, w Polsce zawsze narzekałem na opieszałość naszych urzędów itp. Oczywiście spodziewałem się, że tu też nie będzie łatwo. Jednak to, co nas zastało, przerosło moje wyobrażenia. Biurokracja do potęgi entej, niekompetencja, ciągłe zmiany warunków, procedur, brak jasnych i czystych zasad. Po tym koszmarze mogę powiedzieć, że polskie urzędy to mistrzostwo świata (śmiech). Dopiero po 3 miesiącach, z pomocą kilku życzliwych Filipińczyków, udało się otworzyć naszą wymarzoną bazę. Niestety obecna sytuacja z pandemią i perspektywa braku turystyki zmusiła mnie do odsprzedania udziałów w bazie nurkowej. Teraz skupiam się na biznesie, który wraz z przyjacielem otworzyłem w 2019 r. Kupiliśmy wtedy katamaran i rozpoczęliśmy organizowanie rejsów po Filipinach. Od tego roku rozszerzyliśmy działalność o prowadzenie safari nurkowych i freedivingowych pod banerem Hercules-diving.com.
Inny aspekt to nastawienie do pracy. Jestem przyzwyczajony do punktualności, sumienności, odpowiedzialności. U Filipińczyków jest raczej nastawienie "chill" ("luz", "wyluzuj"), "no problem" stąd słaba odpowiedzialność za pracę i wieczne spóźnianie się to norma. Irytuje mnie to, gdy przychodzi pracować z Filipińczykami. Oczywiście uogólniam bardzo, bo są też naprawdę wspaniali pracownicy, ale tych jest zdecydowana mniejszość. W moim przypadku musiałem przejść przez dziesiątki pracowników, żeby znaleźć tych właściwych.
Jednak po 4 latach patrzę na to z większym dystansem. Oni po prostu tacy byli, są i jest im z tym dobrze. Czasami myślę, że może to my za bardzo jesteśmy spięci (śmiech).
Wspomniał pan o pandemii. W pewnym momencie cały świat zelektryzowały słowa prezydenta Filipin – Rodrigo Duterte, że będzie strzelał do ludzi, którzy złamią zasady kwarantanny. Czy rzeczywiście sytuacja tu jest tak napięta?
Kiedy zaczęła się pandemia, rząd nie udzielał informacji na temat sytuacji, kolejnych planów itd. Wszystko, co wiedzieliśmy to usłyszane plotki i niesprawdzone informacje z internetu. Zresztą tak jest do dziś, bo nikt na chwilę obecną nie wie, kiedy obostrzenia się skończą. Co prawda dziś praktycznie wszystko jest pootwierane, oczywiście z zachowaniem wszystkich wymogów bezpieczeństwa – dystans, maseczki itd. Ale Filipiny wciąż są zamknięte dla ruchu wewnętrznego między wyspami, a także na ruch międzynarodowy. Kiedy to się zmieni? Nikt tego nie wie.
Dodatkowo rząd Filipin i rządy lokalne wymyślają różne, mało pomocne – żeby nie powiedzieć idiotyczne – przepisy. Np. instalowanie na motorze bariery z folii lub pleksi pomiędzy kierowcą i pasażerem. Nie ważne, że to rodzina, czy para, ale na jednym motorze bez tego jeździć nie mogą. Paranoja!
Ludzie są już tym zmęczeni. Mają dość. Wszyscy czekają na powrót turystyki, bo dużo osób zostało po prostu bez pracy i środków do życia. Sytuacja robi się coraz bardziej poważna. Jak zwykle najbiedniejsi cierpią najbardziej. Rząd w miarę możliwości pomaga, ale jest to pomoc minimalna. Pracownicy, którzy mieli umowę o pracę, a zostali zwolnieni, otrzymali jednorazową pomoc w wysokości 5 tys. pesos (ok. 100 dolarów) oraz comiesięczną, niewielką rację żywności. Wystarcza ona może na tydzień lub dwa. Ci bez umowy natomiast, a jest ich zdecydowana większość, otrzymali tylko żywność.
Doprowadziło to w niektórych rejonach do demonstracji, ataków rabunkowych na sklepy i ataki na ochronę pilnującą mienia. Odbiło się to szerokim echem w mediach zagranicznych, które informowały, że prezydent Duterte nakazał strzelać do ludzi na ulicach. Jak większość jego wypowiedzi i ta została trochę zniekształcona, ponieważ tak naprawdę powiedział, że służby porządkowe i militarne mają prawo strzelać do atakujących policję czy wojsko.
Rząd pomaga w stopniu minimalnym, ale lokalnie organizują się grupy pozarządowe, które próbują na własną rękę pomóc najbardziej potrzebującym.
Pandemia to duży cios dla ludzi i państwa. Na Panglao większość biznesów, ośrodków, restauracji, sklepów jest zamknięta, bo po prostu nie ma klientów. Nie ma turystów, nie ma biznesu, nie ma pracy, nie ma jedzenia.
Biedniejsi Filipińczycy nie są jakoś mocno wymagający w kwestiach warunków życia czy jedzenia – ryż, sos sojowy, kawałek mięsa lub ryby i jest ok. Ale obecnie brakuje nawet tego ryżu. Dlatego wraz z moją dziewczyną i grupą przyjaciół – głównie Filipińczyków – postanowiliśmy jakoś pomóc. Pod sztandarem globalnej organizacji pozarządowej "Food not Bombs" stworzyliśmy program dożywiania dzieci. Zbieramy datki, ale także niesprzedaną żywność z lokalnych marketów i restauracji. Za zebrane do tej pory ponad 8 tys. zł kupiliśmy niezbędne sprzęty do przygotowywania i wydawania posiłków oraz same produkty żywnościowe. Jeden posiłek to koszt mniej więcej 2 – 5 zł, więc to naprawdę niedużo, by chociaż w symboliczny sposób wspomóc tych najbiedniejszych.
Coniedzielne akcje wydawania posiłków przyciągają tłumy dzieci, ale i dorosłych. Wydajemy 150 – 200 posiłków. Pewnie, gdybyśmy mieli dwa razy tyle jedzenia, to też wydalibyśmy wszystko. Co niedzielę zmieniamy miejsca na wyspie tak, aby każdy region raz w miesiącu mógł coś dostać. Chcemy również raz w tygodniu organizować zajęcia dla dzieciaków – trochę edukacji, trochę zabawy. Sporo osób, które utknęły na wyspie, chce nam pomoc jako wolontariusze. Nie mają za bardzo środków na dofinansowanie akcji, ale mają czas i chęci, a to też dużo. Zbiórka wciąż trwa, więc zachęcam wszystkich, którzy chcieliby nas wspomóc do nawet symbolicznych wpłat. Jak wiemy w grupie siła.