Rozsypmy mandale
Mandale, stanowią jeden z najstarszych i najbardziej powszechnych symboli ludzkości, wyrażający odwieczną potrzebę człowieka szukania centrum i porządkowania wokół niego otoczenia.
02.10.2008 | aktual.: 26.10.2016 14:31
Mandale, z których najprostsze to koła z zaznaczonym środkiem i wpisanym kwadratem o rogach wyznaczających strony świata – stanowią jeden z najstarszych i najbardziej powszechnych symboli ludzkości, wyrażający odwieczną potrzebę człowieka szukania centrum i porządkowania wokół niego otoczenia.
Na Wschodzie mandali używa się jako narzędzi rytualnych, pomagających usunąć przeszkody stojące na drodze ku oświeceniu. Mandale mają rozmaite kształty i wielkość, wykonywane są z mniej lub bardziej trwałych materiałów. Niektóre z nich sypie się przez wiele tygodni z różnokolorowego piasku jedynie po to, by je zniszczyć na znak złudnej natury rzeczywistości.
W tybetańskim klasztorze Sakja można za szybą gabloty obejrzeć mandalę z piasku. Nierozsypana, zamieniona w muzealny eksponat, urasta do rangi metafory tragicznego losu kraju na Dachu Świata. Buddyzm tybetański, inaczej określany jako tantryczny, należy do tradycji zwanej wadżrajaną („diamentowym wozem”). W przeciwieństwie do południowoazjatyckiej hinajany („małego wozu”), której ideałem jest zainteresowany własnym wyzwoleniem mędrzec arhat, w wadżrajanie i popularnej głównie w Chinach i Japonii mahajanie („wielkim wozie”) znaczenie przypisuje się współczuciu symbolizowanym przez bodhisattwów.
Bodhisattwa, będąc na progu nirwany, odrzuca ją, by pomagać innym. Wadżrajana zakłada, że człowiek może wyzwolić się z kręgu reinkarnacji w ciągu jednego wcielenia. Jest to możliwe dzięki duchowemu treningowi, wspomaganemu przez stosowanie rozmaitych przedmiotów, technik, czynności rytualnych i magicznych przekazywanych uczniowi przez mistrza-nauczyciela, jak na przykład wykonywanie określonych gestów (mudry), wypowiadanie świętych, pełnych mocy słów (mantry), czy medytacja między innymi nad mandalą.
Przerwać cykl reinkarnacji i dostąpić nirwany („zgaśnięcia”), a więc osiągnąć stan buddy, może ten, kto podąży drogą wskazaną przez urodzonego w VI wieku p.n.e. w Nepalu jako książę Siddhartha Gautama Śakjamuni „historycznego” i pisanego z dużej litery Buddę („Oświeconego”). W kazaniu o wprawieniu w ruch koła nauki („dharmy”) zawarł on cztery prawdy. Po pierwsze prawdę o cierpieniu, towarzyszącego każdej egzystencji, gdzie każde szczęście ma swój kres przybierając postać choroby, rozstania, starości, śmierci... Po drugie prawdę o powstawaniu cierpienia, które jest skutkiem naszych pragnień i fałszywych poglądów, co jest przyjemne, godne pożądania, wartościowe. Trzecia prawda o zwalczaniu cierpienia głosi, że możliwy jest jego kres dzięki zdobyciu wiedzy, co do prawdziwej, nietrwałej natury rzeczywistości, w tym własnego „ja”. Czwarta wskazuje na składającą się z ośmiu części ścieżkę ku osiągnięciu stanu bez cierpienia, ścieżkę złożoną z elementów związanych z poszukiwaniem mądrości, życiem zgodnym z normami
etycznymi i medytacją.
Buddyzm określa się często błędnie jako „filozofię cierpienia”. Czyż jest jednak coś bardziej optymistycznego niż stwierdzenie, że wiedza, którą można zdobyć indywidualnym wysiłkiem i która jest dostępna człowiekowi, ma moc zbawczą?
W Tybecie to, co świeckie wiąże się ściśle z tym, co święte, religia nie jest przypisana konkretnym miejscom i konkretnemu czasowi. Sacrum przenika profanum. Czynności związane z kultem mają tak przekształcić umysł, by wypełnił się mądrością i współczuciem, nie dla własnych korzyści, lecz ku pożytkowi wszystkich istot. Chodzi o to, by przekraczając ludzkie ograniczenia samemu stać się buddą, który dla dobra innych wstrzymuje swe wyzwolenie. Tybetańczycy są narodem bardzo religijnym, pielgrzymują kilometrami, oddają rytualne pokłony, kręcą modlitewnymi młynkami, zawieszają flagi z świętymi tekstami, palą kadzidła, recytują mantry. Om mani padme hum, om mani padme hum słychać zewsząd. Ta mantra, będąca inwokacją do boskiego opiekuna Tybetu i wcielającego się w dalajlamów bodhisattwy Awalokiteśwary często tłumaczona jest jako: „Klejnot w kwiecie lotosu”. Bowiem – według jednej z interpretacji – jak lotos wyrasta z brudnego mułu, tak bodhisattwowie niegdyś byli zwykłymi ludźmi, czyniącymi nieraz zło. Jednak
niczym nieskalany kwiat wznieśli się ponad nieczystości i dzięki łodydze, pozostając nadal związani są ze światem, działają dla dobra innych.
Sztuka religijna Tybetu pełna jest powtarzających się symbolicznych motywów jak koło o ośmiu szprychach, węzły nieskończoności, lotosy, muszle, koła życia, pioruny i dzwonki. Pojawiają się wizerunki bóstw męskich i żeńskich uprawiających seks, budzące niezdrową ciekawość ludzi nieświadomych, że chodzi o przezwyciężenie dualizmu, wizualizację zjednoczenia mądrości i współczucia w akcie nie tyle erotycznym, co medytacyjnym. Tybetański kosmos zdaje się zamieszkiwać cała rzesza bogów, bogiń, demonów, świętych, strażników, bóstw opiekuńczych i gniewnych. Jest to jednak pozorny politeizm. Wszystkie te nadziemskie istoty podlegają światowi zjawisk, a więc śmierci i odradzaniu się. Rzeczywistość to iluzja. Jedynie najwyższa Prawda, „Prabudda”, której poznanie oznacza kres cierpienia, jest absolutna i wieczna.
Mandale z piasku, zamknięte jak w więzieniu w szklanych gablotach, czekają aż ktoś je rozsypie...
_ Tekst: Beata Król-Kawecka Zdjęcia: Tomasz Kawecki Źródło: Globtroter _