Tak "zetki" spędzają wakacje. Najważniejszy jest dobry kręgosłup i czapka na głowę

Jak przedstawiciele pokolenia Z, czyli popularne "zetki", spędzają wakacje? Justyna swoją przerwę od studiów przeznaczyła na pracę w Stanach. Przez trzynaście miesięcy opiekuje się dziećmi, a za zarobione "kieszonkowe" podróżuje po kraju. Agnieszka opowiada o zbiorach w winnicy u pewnego Francuza – w palącym słońcu, a czasem błocie.

Młodzi ludzie w pracy we francuskiej winnicy. Zdjęcie ilustracyjne
Młodzi ludzie w pracy we francuskiej winnicy. Zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Getty Images

17.08.2024 | aktual.: 17.08.2024 23:34

Justyna zdecydowała się na dużą zmianę w życiu i poleciała na trzynaście miesięcy do Stanów Zjednoczonych.

– Kiedy obroniłam licencjat, nie bardzo miałam na siebie pomysł. Nie wiedziałam i dalej nie wiem, czy i na jaką magisterkę się wybrać, co dalej zrobić ze swoim życiem, więc podjęłam decyzję, że wyjadę za granicę w ramach programu Au Pair in America – opowiada.

Mieszkanie za opiekę nad dziećmi

Au Pair in America to inicjatywa, która umożliwia młodym osobom spędzenie roku (lub dłużej) w Stanach Zjednoczonych. Założeniem programu jest mieszkanie u amerykańskiej rodziny i opieka nad dziećmi. Każdy uczestnik programu otrzymuje tzw. kieszonkowe za swoją pracę oraz ma zagwarantowane zakwaterowanie oraz wyżywienie. – Pomagam przy dwójce dzieci, zawożę je do szkoły, przygotowuję dla nich posiłki itp. Przy okazji poznaję amerykańską kulturę, uczę się języka i staram się jak najwięcej podróżować – mówi Justyna.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jej pracę trudno zakwalifikować do typowego, 40-godzinnego etatu. – Nie dostaję wypłaty, a symboliczne kieszonkowe staram się przeznaczać na bieżącą realizację marzeń – mówi.

USA to kraj różności, olbrzymich wieżowców, stolica światowego fast fooda i zarazem najlepszej ligi koszykarskiej NBA. Ale Justyna doświadczyła w tej części globu też paru odkryć.

– Jedną z takich rzeczy jest uprzejmość i otwartość tutejszych ludzi. Nigdy nie spotkałam się z tyloma uśmiechami, ciepłymi spojrzeniami i pozdrawiającymi gestami – przyznaje. – Ludzie są tutaj bliżej siebie mimo wielkich odległości, jakie dzielą amerykańskie miasta i miasteczka. Jest to coś, czego bardzo mi brakuje w Polsce. Do tego szalone kolory i designy samochodów. Czy psy jeżdżące na motocyklach w goglach – dodaje.

Amerykański sen nie zawsze jednak bywa idealny. Zauważa to również Justyna, która mówi o defektach amerykańskiego systemu. – W Europie nasz poziom życia jest naprawdę wysoki. Mamy bardzo dużą wiedzę dotyczącą chociażby recyklingu, marnowania żywności, zdrowego odżywiania. Porównując podejście Amerykanów do wyrzucania jedzenia, uważam, że w Europie mamy większą świadomość np. zmian klimatycznych i żyjemy bardziej odpowiedzialnie.

Justyna pracuje ok. 40 godzin tygodniowo i mimo to, że poleca program, zwraca jednocześnie uwagę, że specyfika pracy – skupiona głównie na opiece nad dziećmi – może nie odpowiadać każdemu. Zwłaszcza że nie wszyscy uczestnicy znajdują wspólny język z goszczącą rodziną. Sama praca też nie należy do łatwych i często wiąże się z trudnościami i gorszymi momentami. Z drugiej strony taki wyjazd to też przygoda, czas na doskonalenie siebie i przedsięwzięcie, które może sporo zmienić w życiu.

Opieka nad dziećmi w obcym kraju to wielka odpowiedzialność (zdjęcie ilustracyjne)
Opieka nad dziećmi w obcym kraju to wielka odpowiedzialność (zdjęcie ilustracyjne)© Adobe Stock | africa-studio.com (Olga Yastremska and Leonid Yastremskiy)

– Coraz częściej zdaję sobie także sprawę z tego, czego chcę od życia, jak chciałabym, by ono wyglądało w przyszłości – mówi.

Zarobione pieniądze stara się przeznaczyć na podróże po Stanach. – Uwielbiam to uczucie, kiedy siadam, otwieram mapę i zaczynam planować kolejny wyjazd. Jest to coś, co zdecydowanie pomaga wytrwać w trudniejszych chwilach. Będąc tu sama, staram się dostrzegać wszystkie drobne rzeczy, które mogą zbudować mój dzień: uśmiech od przypadkowego przechodnia, krótka pogawędka z kasjerką czy widok pięknej rzeki w otoczeniu zieleni – podsumowuje Justyna.

Przydają się dobry kręgosłup i czapka na głowę

Agnieszka wraz ze znajomymi letnią przerwę w nauce spędziła na winobraniu we Francji. Trzy tygodnie w skrajnych nieraz warunkach pogodowych (parzące słońce albo ulewny deszcz), z towarzyszącym bólem kręgosłupa zapamiętała jednak jako cenne doświadczenie.

– Razem z przyjaciółką myślałyśmy o pracy wakacyjnej za granicą, ale nie miałyśmy nic konkretnego. Słyszałyśmy o pracy przy zbiorach, ale nie chciałyśmy się porywać na coś, co nie było sprawdzone, żeby nie trafić w nieodpowiednie miejsce – opowiada Agnieszka.

– Miałyśmy znajomych, którzy byli już na winobraniu, więc, aby zasięgnąć więcej wiedzy w temacie, skontaktowałyśmy się z nimi. Okazało się, że znów jadą w to samo miejsce w tym roku. Tak utworzyła się grupka około 20 osób, znajomych naszych znajomych z pobliskich miejscowości. I wyjechaliśmy. Dla mnie najważniejsze było to, że jedziemy ze znajomymi osobami w miejsce, które już znali. To była bezpieczna opcja i nie martwiłyśmy się o to, czy po przyjeździe nie zostaniemy "na lodzie" – dodaje.

Największym wyzwaniem w winnicy dla Agnieszki i jej znajomych był wysiłek fizyczny. Zbieranie winogron do łatwej pracy nie należy i, jak przyznaje bohaterka tego tekstu, przydają się "dobry kręgosłup i czapka na głowę". Zbiory odbywają się bez względu na pogodę, grupa Agnieszki pracowała więc zarówno w piekącym upale, jak i deszczu, wykonując obowiązki w błocie. – Na szczęście mieliśmy zapewnione płaszcze i spodnie przeciwdeszczowe, więc było w miarę komfortowo – wspomina Agnieszka.

Dobrze mówią też o swoim szefie Jacquesie. – Był jedną z najbardziej życzliwych i zaangażowanych osób, jakie spotkałam. Na początku dokładnie przeprowadził nas przez schemat pracy, poznał ze swoimi pracownikami i uspokoił, a później już prawie każdego wieczoru przychodził do nas z butelkami szampana, aby wspólnie rozmawiać i uczcić koniec dnia, transparentnie mówiąc, ile danego dnia zebraliśmy. Jego spokój i pogodne usposobienie były zaraźliwe. On i jego pracownicy dzielili się z nami tajnikami dotyczącymi szampanów, ale i własnego życia. Bardzo się z nimi zżyliśmy – mówi Agnieszka.

Zżyli się ze sobą również sami uczestnicy wyjazdu. Spędzali ze sobą niemal całą dobę, wliczając w to pracę, wspólne posiłki, ustalanie grafików sprzątania czy biesiadowanie.

– Mimo że nie znaliśmy się dobrze wcześniej, to wspólne posiłki, rozmowy przy szampanie, śpiew przy gitarze, ciepłe wieczory i zabawy sprawiły, że niesamowicie ciepło wspominam ten czas. W takiej małej mieścinie, z dala od codziennego zgiełku, pośród natury i z przyjaznymi ludźmi można odetchnąć mimo trudów pracy. Gdyby nie ból kręgosłupa, to, śmiejemy się, że ten wyjazd był dla nas jak wakacje – uśmiecha się Agnieszka.

Czego nauczył ją pobyt na francuskiej winnicy? – Bogatym doświadczeniem była dla mnie możliwość zanurzenia się w innej kulturze. Nasi współpracownicy, Francuzi, niektórzy mimo średniej umiejętności władania językiem angielskim, byli bardzo zabawni i pogodni. Zorganizowaliśmy nawet pożegnalną imprezę. Ostatecznie najcenniejsze w tym wyjeździe okazały się relacje i wspomnienia – podsumowuje.

14 godzin w hiszpańskiej restauracji

Sylwię w swojej pracy wakacyjnej zaskoczyło najbardziej to, że… dała radę. Po maturze wyleciała wraz z przyjaciółką do Hiszpanii, by, pracując jako kelnerka w jednej z restauracji, odłożyć trochę pieniędzy na zakup laptopa na studia.

– Pracę znalazłyśmy w zasadzie przypadkiem. Zobaczyłyśmy post na jednym z krakowskich uniwersyteckich forów, wrzuciła go dziewczyna, która była tam już kilkukrotnie. Poza zarobieniem pieniędzy w głębi serducha chciałam też przeżyć fajną przygodę – wspomina.

Praca kelnerki wymaga dużej wytrzymałości fizycznej (zdjęcie ilustracyjne)
Praca kelnerki wymaga dużej wytrzymałości fizycznej (zdjęcie ilustracyjne)© Adobe Stock | Cristina Villar Martin

Nie obyło się bez wyzwań. Po pierwsze: młody wiek i brak znajomości hiszpańskiego. Dziewczyny nauczyły się podstaw języka – po intensywnej nauce – już po trzech tygodniach. Po drugie: współpraca z szefostwem na miejscu. Z tym nie poszło już tak łatwo.

Sylwia: – Nawet jeśli w restauracji nie było klientów, nie można było usiąść na chwilę, żeby odpocząć - cały czas musiałyśmy się czymś zajmować, nawet jeśli nie miało to sensu. Ile można polerować czyste sztućce?

Mimo przeszkód Sylwia pracowała, by nie powiedzieć: zasuwała. Przez pierwszy miesiąc na pół etatu – i tu trzeba zaznaczyć, że bez oficjalnych dokumentów – po siedem dni w tygodniu. Od drugiego miesiąca, już "na czysto", dziewczyny pracowały po 12-14 godzin dziennie. – Bycie kelnerką jest pracą wymagającą fizycznie, dlatego po powrocie musiałyśmy się w Polsce trochę podleczyć z różnych przypadłości, choćby wiecznego bólu podeszw – opowiada Sylwia.

Sprawy nie ułatwiała tęsknota za krajem i rodziną. – Mając porównanie z Hiszpanią, byłam również przeogromnie zdziwiona faktem, że w naszym kraju jest tak wspaniale, czy to pod względem jedzenia, czy też możliwości zawodowych. Dużo nasłuchałam się przed wyjazdem, że wszędzie jest lepiej. To nie jest prawda, tamten wyjazd do Hiszpanii sprawił, że doceniam jeszcze bardziej to, skąd jestem: umiarkowany klimat, naturę, ludzi, możliwości – wymienia.

I dodaje: – Nauczyłam się nie bać mówić w obcym języku, nawet gdy wiem, że popełniam błędy. Moja przygoda z hiszpańskim nie skończyła się po powrocie - dzisiaj mam co tydzień lekcje ze wspaniałą Loreto z Hiszpanii. Dzięki temu językowi mogę rozmawiać prawie z połową świata i to jest cudowne uczucie.

Jak mówi, zyskała świadomość, czym dla niej są zawodowe "czerwone flagi". – To doświadczenie uświadomiło mi też, gdzie chcę być, do czego chcę dążyć. Pokazało mi, że potrafię naprawdę dużo wytrzymać oraz że nie zawsze warto – podkreśla.

Na pytanie, czy poleciłaby taką pracę innym chętnym do wyjazdu w czasie przerwy w nauce, nie odpowiada wprost.

– Z całą pewnością mogę powiedzieć, że polecam rozpocząć pracę najwcześniej, jak się da. Praca sezonowa jest ku temu bardzo dobrą okazją. Przy czym niekoniecznie musi być ona realizowana poza Polską. Warto testować, co nam sprawia radość, na co się definitywnie nie zgadzamy. To jest jak światło, które pomaga nawigować w kolejnych latach zawodowej drogi – kończy Sylwia.

Źródło artykułu:Kronikarz Nowin
europastany zjednoczonepraca wakacyjna
Zobacz także
Komentarze (7)