Tajemnica obozu pracy na Górze Św. Anny. "Lewy" biznes Schmelta i szlifierze diamentów

Góra Świętej Anny kojarzy się zwykle z malowniczo położną bazyliką przechowującą XV-wieczny relikwiarz - drewnianą figurkę świętej patronki. Na klimat tego miejsca składa się melanż mistycyzmu XVIII-wiecznej kalwarii, sanktuarium i klasztoru franciszkanów, w którym można pobyć z własnymi myślami. Jest też zjeżdżalnia grawitacyjna Alpin Coaster, w której myśli stapiają się z głosami innych i świadomość, że 27 milionów lat temu wzniesienie było wulkanem. Ale to miejsce ma też mroczną historię z czasów III Rzeszy.

Amfiteatr na Górze Św. Anny to miejsce chętnie odwiedzane przez turystów
Amfiteatr na Górze Św. Anny to miejsce chętnie odwiedzane przez turystów
Źródło zdjęć: © Adobe Stock

21.09.2023 | aktual.: 21.09.2023 15:56

Turyści zjeżdżający tu z autostrady schodzą w dół, do skalnego amfiteatru, w którym przed laty planowano dokonanie zamachu na Hitlera.

Wieść niesie, że w rurach odwadniających znajdowały się ładunki wybuchowe, które wypłynęły na skutek oberwania chmury akurat w przeddzień uroczystej inauguracji amfiteatru. Podejrzanych o zamach, a było ich pięćdziesięciu, zrzucono ze skalnego urwiska na scenę.

Po spotkaniu z wielką historią i sprawdzeniu akustyki w amfiteatrze, można wypić kawę w obleganej knajpce przy rynku i nabyć oryginalny dirdl (tradycyjny kobiecy strój ludowy, noszony w południowych Niemczech i Austrii) w przyległym "bawarskim" sklepie. Tylko nieliczni wiedzą, że w tym malowniczym zakątku znajdował się jeden z obozów pracy przymusowej Organizacji Schmelta. Pozostały po nim fragmenty ogrodzenia ledwo zarysowane naprzeciw Muzeum Czynu Powstańczego. Po wojnie baraki zostały rozebrane, a miejsca po nich porosły samosiejkami. W pamięci okolicznych mieszkańców samosiejki nie wygrały z historią, tym bardziej, że pozostał przemawiający do wyobraźni efekt pracy "obozowców" w postaci podwalin dzisiejszej autostrady A4.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Szlifierze diamentów

Mieszkańcy nieodległej Leśnicy, którzy między innymi zajmowali się pracą w kuchni i wywozem nieczystości z obozu, twierdzili z przekonaniem, że znajdował się w nim "warsztat jubilerski" przerabiający złoto więźniów. Czy tak mogło być? I tak, i nie. Przetapianie złota w prowizorycznych warunkach mogłoby być raczej kłopotliwym przedsięwzięciem, jednak faktem jest, że do obozu w dziwnych okolicznościach trafiło wielu holenderskich Żydów zajmujących się szlifowaniem diamentów.

Czy szlifiernia w obozie rzeczywiście istniała? Podejrzewa się, że "lewy" biznes mógł być prywatną inicjatywą generała SS Albrechta Schmelta, którego władze III Rzeszy niespodziewanie aresztowały podczas wojny pod zarzutem malwersacji finansowych, a podlegający mu obóz zrównali z ziemią. Dlaczego?

Albrecht Schmelt był wysokim funkcjonariuszem SS, który jeszcze przed wojną objął urząd prezydenta policji we Wrocławiu, a w jej trakcie pełnił funkcję prezydenta rejencji opolskiej. Od października 1940 r. był odpowiedzialny za eksploatację siły roboczej na prowincji śląskiej jako specjalny pełnomocnik Reichsführera SS i szefa niemieckiej policji do spraw zatrudnienia obcych narodowości na Górnym Śląsku. Schmelt utworzył sieć obozów pracy przymusowej, które od jego nazwiska nazwano obozami Organizacji Schmelt. Ich zadaniem była budowa Reichsautobahn RAB 29 - autostrady Berlin-Gliwice.

Przez obóz na Górze Św. Anny przewinęło się około czterystu więźniów z Zagłębia i z bardziej oddalonych regionów. Każdego z nich skrupulatnie pozbawiano wartościowych rzeczy. Jeden z podróżujących przezornie ukrył w bucie 10 dolarów amerykańskich. Strażnicy, chcąc skutecznie wymusić na pozostałych oddanie precjozów, upozorowali egzekucję nieszczęśnika.

Lewy biznes Schmelta

Początkowo Annaberg był otwartym obozem, z którego robotnicy mogli wyjechać na przepustkę lub choćby zostać skierowanym na leczenie do szpitala w Sosnowcu. Z czasem dyscyplinę zaostrzono, a robotnicy stali się więźniami zmuszanymi do niewolniczej pracy.

Co ciekawe, księga zgonów prowadzona w latach wojny w Leśnicy zawiera nazwiska Żydów z getta w Amsterdamie i z obozu przejściowego w Westerbork, których transportowano do Auschwitz przez stacje kolejowe w Opolu i Koźlu. Jak to możliwe? Gdy z Francji, Belgii i Holandii ruszyły transporty Żydów do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, Schmelt zauważył, że w wagonach kolejowych przewożeni są zdrowi i młodzi mężczyźni. Wpadł więc na pomysł, aby podlegający mu zarządcy obozu na Annabergu podmieniali wycieńczonych pracą więźniów na krzepkich nowicjuszy, wyselekcjonowanych z transportów. Pełną relację z podróży i krótkiego pobytu w obozie Annaberg przedstawił Coen Rood - holenderski Żyd przywieziony transportem z Westerbork w listopadzie 1942 r.

Transport, którym jechał 25-letni Rood został zatrzymany w środku nocy w Koźlu. Po selekcji, drzwi wagonów zostały zatrzaśnięte i pociąg ruszył, a mężczyźni zostali na placu. "Podeszła do nas jedna umundurowana małpa i zapytała o wartościowe rzeczy. Zapytaliśmy łamanym niemieckim, gdzie się znajdujemy i co z nami będzie. Mężczyzna przyjacielsko wyjaśnił nam, że znajdujemy się w Cosel, nieopodal Opola. Będziemy przetransportowani do miejsca zwanego St. Annaberg, które leży na Górze Św. Anny - opowiadał."

Siłą rzeczy wśród nich musieli zdarzać się szlifierze diamentów. W Amsterdamie trudniło się tym dziewięć tysięcy sefardyjskich Żydów, podnosząc Amsterdam przed wojną do rangi bezdyskusyjnej światowej stolicy szlifierzy diamentów.

Schmelt, zabierając mężczyzn z wagonów kolejowych przybyłych z Holandii, regularnie na nich trafiał. To wyjaśniać może zagadkę pobytu na Górze Św. Anny holenderskich Żydów, którzy jechali do Auschwitz nierzadko z woreczkami wypełnionymi surowymi diamentami. Obiecywano im osiedlenie w spokojnym miasteczku na wschodzie, gdzie przez nikogo nie niepokojeni będą mogli kontynuować fach. Do tej pracy wystarczała nieskomplikowana maszyna z tarczami szlifierskimi, napędzana pedałem bez użycia energii elektrycznej, podobnie jak stara maszyna do szycia. Obietnicę spełniono tylko częściowo.

Więźniowie przy pracy
Więźniowie przy pracy© Bundesarchiv | CC-BY-SA-3.0

W zakładach w Zdzieszowicach wspomagano proceder produkcją tarcz, wykonanych z bardzo twardego metalu, posypanych tzw. pudrem diamentowym. Bo tylko diament zeszlifuje diament. Czy oznacza to, że Albrecht Schmelt znalazł sposób na prowadzenie nielegalnego biznesu? Bezsprzecznie w krótkim czasie stał się bardzo bogaty. Ponieważ robił to w trybie utajnionym, na własną rękę, a nie dla dobra III Rzeszy, szybko go aresztowano, mimo jego potężnej pozycji.

Jest wiele nieścisłości co do okoliczności śmierci Schmelta. Mówi się o jego samobójstwie w Szklarskiej Porębie, o areszcie domowym w zamku pod Opolem, o śmierci w Warmbronn, a nawet w Berlinie. Faktem jest, że obóz w Annabergu zlikwidowano bardzo szybko i skrupulatnie jeszcze w czasach III Rzeszy.

  • Pozostałości po obozie
  • Pozostałości po obozie
[1/2] Pozostałości po obozieŹródło zdjęć: © Dagmara Spolniak

Tymczasem w księdze zgonów w Leśnicy zachowało się kilkanaście nazwisk, które tak naprawdę nie są nazwiskami. Po żydowskich imionach nie pojawiały się nazwiska tych osób, a jedynie nazwy profesji: specjaliści od przygotowywania tarcz szlifierskich, szlifierze, obcinacze. Czy dane te uznać można za koronny dowód na to, że na Górze Św. Anny najlepsi holenderscy szlifierze parali się obróbką diamentów?

Źródło artykułu:Dagmara Spolniak
Zobacz także