Niezwykły opuszczony kompleks. Znajduje się 120 km od polskiej granicy
To jedno z tym miejsc, które niezwykle działa na wyobraźnię. Kiedyś zachwycało swoją niepowtarzalną architekturą i malowniczym położeniem, dziś pozostaje w niemal całkowitej ruinie i przyciąga miłośników fotografii, amatorów tzw. urbexu, czyli eksploracji opuszczonych budynków, a nawet łowców duchów. Niewątpliwie opustoszałe Beelitz Heilstätten potrafi zrobić wrażenie.
W niewielkim Beelitz, miasteczku położonym na południe od Berlina, znajduje się dawny szpital, w którym leczono chorych na gruźlicę. Ogromny kompleks pośród gęstego lasu sosnowego zaczęto budować jeszcze pod koniec XIX wieku.
Po zdrowie do Beelitz Heilstätten
Skąd pomysł, by akurat w tym miejscu wybudować szpital dla gruźlików? Pod koniec XIX wieku szybko postępujący rozwój i industrializacja sprawiły, że w Berlinie zamieszkało mnóstwo robotników. Trudne warunki pracy, ciasna zabudowa mieszkaniowa i ogólne przeludnienie miasta sprawiły, że toczące się w robotniczym środowisku choroby zbierały ogromne żniwo.
Najszybciej szerzyła się gruźlica, której wysoka śmiertelność szczególnie zaniepokoiła Berlińską Krajową Ubezpieczalnię. To właśnie ona podjęła decyzję o budowie specjalistycznego ośrodka, w którym leczono by siejącą spustoszenie białą śmierć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sztuka podróżowania - DS7
W tamtych czasach za najskuteczniejszą terapię uważano… świeże powietrze oraz dobrą dietę. I tak, wśród gęstych lasów iglastych, niedaleko Berlina, zaczęto wznosić szpital dla gruźlików.
Z każdym rokiem powstawały tu nowe budynki. Wychodząc z założenia, że chorzy będą w Beelitz Heilstätten przebywać nawet długimi miesiącami, a najlepszym lekarstwem będzie dla nich wypoczynek, obiekty wznoszono z ogromną dbałością w kontekście sterylnych warunków oraz w przepięknym stylu architektonicznym.
Jedną z ówczesnych perełek był niewątpliwie Alpenhaus, czyli Dom Alpejski, który pełnił funkcję żeńskiego sanatorium. Zachwycał nie tylko wspaniałą fasadą czy bogatym wykończeniem, ale również malowniczym terenem dookoła. Otaczające go hałdy ziemi zostały zaaranżowane jako ogród o łagodnych wzgórzach, urokliwych mostach i skałach, przypominających alpejski krajobraz.
Sale, w których przebywali chorzy, miały ogromne okna, a do niektórych pomieszczeń świeże powietrze było dostarczane specjalnymi rurami. Jadalnie przypominały bardziej okazałe sale balowe, a serwowano tu prawdziwe smakołyki: golonki, króliki, świeże warzywa i owoce. Kuchnia w Beelitz Heilstätten tak szybko zyskała renomę, że na obiad przyjeżdżano tutaj nawet z Berlina.
Na terenie szpitala mieściły się nie tylko budynki, w których przebywali chorzy. Zbudowano tu cały szpital chirurgiczny, gdzie operacyjnie leczono najcięższe przypadki. Wokół powstawały zakłady rzemieślnicze, urząd pocztowy, kościół, siłownia, a nawet elektrociepłownia. Beelitz Heilstätten bardzo szybko stało się samowystarczalnym ośrodkiem. W tych pięknych wnętrzach, w otoczeniu zieleni i pod czujną opieką wysoko wykwalifikowanego personelu do zdrowia dochodziła klasa robotnicza z Berlina. Jednym z kuracjuszy był tu nawet przez pewien czas Hitler, który trafił do sanatorium podczas I wojny światowej z urazem nogi.
Beelitz Heilstätten - zasady i nakazy
Najważniejszą zasadą, której musieli przestrzegać wszyscy przebywający w Beelitz Heilstätten, był bezwzględny nakaz odpoczynku. Chorzy na gruźlicę leczeni byli za pomocą klimatoterapii, więc codziennie przez kilka godzin wypoczywali na świeżym powietrzu. Musieli się też dobrze odżywiać, o co codziennie dbał personel. By zapewnić codzienną dezynfekcję, tak ważną przecież przy chorobach zakaźnych, w kuchni używano nowoczesnych jak na tamte czasy zmywarek.
Pacjenci byli podzieleni na cztery grupy. Pierwszy podział dotyczył płci - mężczyźni byli odseparowani od kobiet, co nawet swego czasu doprowadziło do krótkiego buntu. Część męską od żeńskiej rozdzielała naturalna granica w postaci szosy.
Natomiast przebiegająca przez Beelitz Heilstätten linia kolejowa dzieliła dalej pacjentów na tych prątkujących oraz z chorobą nieaktywną. Co do zasady, pacjenci z różnych grup nie mieli ze sobą kontaktu. Podobny podział dotyczył także pracowników - kobiety swoją pracę wykonywały w budynkach na zachód od drogi, a panowie - na wschód.
Wojenna zawierucha i późniejsze koleje losu
II wojna światowa zburzyła cały ład panujący w Beelitz Heilstätten. Sanatorium prędko zostało przemianowane na szpital wojskowy, a zniszczeniu uległ kościół oraz Dom Alpejski. Pozostawiony sam sobie Alpenhaus zabrała przyroda. Pod koniec wojny teren znalazł się pod panowaniem armii radzieckiej, a dawne sanatorium zostało przekształcone na największy poza granicami ZSRR szpital dla ówczesnych dygnitarzy. Dobudowano kolejne budynki, które swoją architekturą nawiązywały już bardziej do siermiężnej radzieckiej stylistyki. Obok powstała baza wojskowa, z kasynem i szkołą podstawową dla dzieci żołnierzy włącznie. I tak Beelitz Heilstätten funkcjonowało aż do początku lat 90. XX wieku, kiedy armia opuściła teren.
Dawne sanatorium zaczęło popadać w ruinę i na nic zdały się próby jego rewitalizacji. Niemieckie władze starały się odbudować sławę tego miejsca, jak również i budynki, ale już po kilku latach pomysł zarzucono. Beelitz Heilstätten zostało całkowicie przejęte przez naturę. Dziś można tu podziwiać to, co zostało z okazałych niegdyś budynków.
Niektóre wnętrza potrafią nawet wywołać ciarki na plecach. Samotnie wiszące firanki, falujące na wietrze. Połamane fragmenty mebli. Pozostałości po kafelkach na ścianach. Łóżko z baldachimem postawione gdzieś pośród drzew, między budynkami. To wszystko niebywale działa na wyobraźnię, a jednocześnie pokazuje, jak czas i przyroda potrafią poradzić sobie nawet z takimi ludzkimi dziełami.
W koronach drzew
By pokazać zwiedzającym, jak niezwykłym miejscem był i jest kompleks Beelitz Heilstätten, powstała specjalna ścieżka biegnąca wśród koron drzew. Najpierw trzeba wspiąć się (bądź wjechać windą) na szczyt wieży widokowej, z której można podziwiać piękną panoramę okolicy. Ścieżka, zawieszona ponad 20 metrów na ziemią, prowadzi między drzewami w stronę wspomnianego już Alpenhaus. Stąd doskonale widać, jak ten majestatyczny kiedyś budynek został dosłownie pochłonięty przez naturę. Drzewa zajmują tu każdy wolny skrawek, ciasno porastając cały dach.
Ścieżka wśród koron drzew jest elementem strefy Baum & Zeit, czyli Drzewo i Czas, która łączy w sobie naturę oraz historię. Dla odwiedzających przygotowana została tutaj jeszcze inna, bardziej przyziemna atrakcja. "Na bosaka" to ścieżka sensoryczna, która wije się wśród starych drzew. Zróżnicowane podłoże ma za zadanie pobudzić zmysły, zrelaksować zmęczone ciało oraz oczyścić umysł. Przy trasie spacerowej umieszczono też stacje, dzięki którym można dowiedzieć się więcej o otaczającej nas tu przyrodzie.
Źródło: wszedobylscy.com