Spór o konie na trasie do Morskiego Oka. "Zwyciężyłaby głupota"
W ostatnich dniach w mediach aż huczy od opinii na temat transportu konnego do Morskiego Oka. Głos w tej sprawie zabrał też weterynarz dr Marek Tischner. - Gdyby zakazano transportu konnego, to zwyciężyłaby głupota - przyznał.
31.05.2024 | aktual.: 31.05.2024 08:06
Po tym, jak na początku maja na trasie do Morskiego Oka przewrócił się koń wiozący turystów, spór o transport konny na tym szlaku zaognił się. Podjęto już rewolucyjne decyzje i od kilku dni na trasie kursuje testowy elektryczny bus.
Spór trwa jednak dalej. - Likwidacja transportu konnego do Morskiego Oka, której domagają się organizacje prozwięrzęce, oznaczałaby pogrom 300 koni - ocenia dr Marek Tischner, specjalista chorób koni i lekarz weterynarii Polskiego Związku Jeździeckiego. Z kolei Anna Plaszczyk z fundacji Viva! uważa, że nie ma potrzeby, by konie cierpiały dla anachronicznej rozrywki ludzi.
Weterynarz zabrał głos
Zdaniem dr. Tischnera, gdyby całkowicie zlikwidowano transport konny, zwierzęta najprawdopodobniej poszłyby do handlarzy i w konsekwencji na rzeź, bo fundacje nie byłyby w stanie wykupić i odpowiednio się nimi zaopiekować. - Podejrzewam, że w przypadku likwidacji transportu konnego los koni będzie krótki i dramatyczny - dodał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- To są konie wyselekcjonowane i specjalnie szkolone do ciągnięcia dużych obciążeń. To głównie konie rasy śląskiej i małopolskiej o cięższej budowie, które doskonale się sprawdzają przy ciągnięciu wozów pod górę - dodał dr Tischner, który od dziesięciu lat uczestniczy w badaniach dopuszczających konie do pracy na trasie do Morskiego Oka.
Zdania są podzielone
Anna Plaszczyk z fundacji Viva!, która domaga się całkowitej likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka, przekazała, że w przeciągu minionych dziesięciu lat różne fundacje prozwierzęce wykupiły od wozaków tylko 17 koni, a wycofanych z pracy w tym czasie było 712.
Na trasie do Morskiego Oka trwają obecnie testy elektrycznego busa, ale fundacja Viva! nie dopuszcza funkcjonowania równolegle transportu elektrycznego oraz konnego. - Istnienie równolegle transportu elektrycznego nie rozwiązuje kwestii cierpienia koni na tej trasie. Nawet przy obniżonej do 10 osób dorosłych i 3 dzieci liczby pasażerów konie będą tam pracowały w przeciążeniu. A ich układ ruchu będzie ulegał degradacji w wyniku pracy na twardym, stromo nachylonym podłożu. W XXI wieku, kiedy tyle wiemy o potrzebach zwierząt, nie godzi się na siłę utrzymywać nieetycznego i prowadzącego do cierpienia transportu konnego, jeśli mamy nowoczesne alternatywy - przekazała Plaszczyk.
Dr Tischner zwrócił także uwagę, że na trasie nigdy nie padł żaden koń z powodu przeciążenia wozów, a incydentalnie zdarzały się potknięcia i przewrócenia koni, które następnie wstawały. Jak dodał, na tej trasie padły natomiast trzy konie, ale nie było to spowodowane wysiłkiem, tylko nagłym zachorowaniem - pęknięcie aorty i kolka żołądkowa oraz spłoszeniem przez nisko lecący śmigłowiec TOPR.