To tu od zgiełku miasta uciekają londyńczycy. Witajcie w Brighton
Brighton Pier to nie takie zwykłe molo. To molo-gigant, rozświetlony neonami pałac rozrywki z karuzelami wszelkiej maści. A i w samym miasteczku, ukochanym weekendowym miejscu londyńczyków, jest co robić. Także po sezonie.
Londyńczycy jeżdżą do Brighton od wybudowania linii kolejowej w 1841 r. Rybacką wieś odkrył książę regent, przyszły Jerzy IV Hanowerski. Udawał się do wód wypoczywać, a w 1815 r. zlecił wybudowanie reprezentacyjnego pałacu.
Na przełom XIX i XX w. przypada turystyczny rozkwit uzdrowiska, ale i dziś jest ono oblegane przez hipsterską śmietankę z Londynu, zjeżdżającą tu z miasta na weekendy. A także przez turystów z całego świata, dla których Brighton jest też świetną bazą wypadową do zwiedzania hrabstwa East Sussex nad kanałem La Manche. Popularne są przede wszystkim pobliskie kredowe klify.
A w samym Brighton? Jest żwirowa plaża ciągnąca się przez całą szerokość miasteczka, lunapark na wychodzącym głęboko w morze molo - Brighton Pier, królewski pałac Royal Pavilion szokujący egzotyczną architekturą, a dla najmłodszych - oceanarium Sea Life przy nadmorskiej promenadzie, które można zwiedzać i w dzień, i w nocy.
Zobacz też: Lądowanie na molo w Sopocie. Pilot musiał idealnie wcelować
Słodki kicz wesołego miasteczka
Bilet na pociąg z londyńskiej stacji Blackfriars kosztuje 18 funtów w jedną stronę, ale podczas weekendowej promocji można znaleźć dużo tańszy, i to w dwie strony. Warto zostać choć na jedną noc, by zanurzyć się w rozbawiony tłum buszujący po modnych pubach i knajpkach.
Po godzinnej podróży wysiadamy na pięknym wiktoriańskim dworcu kolejowym. Idziemy w dół ulicą Queen’s Road, mijamy wieżę zegarową upamiętniającą Złoty Jubileusz Królowej Wiktorii (ona także upodobała sobie Brighton) i docieramy do nadmorskiej promenady z charakterystycznymi lazurowymi balustradami, oddzielającymi plażę od ulicy.
Bezkres morza, graficzne elementy kolorowych leżaków na kamienistej plaży i pięknie wyeksponowanych, zabytkowych rybackich łodzi - jest co podziwiać. Nad głowami drą się mewy, brunatne otoczaki grzechoczą, zabierane i wyrzucane przez fale. Spacerując promenadą można posilić się w licznych budkach gastronomicznych, serwujących świeże owoce morza: krewetki, ostrygi, ośmiornice, mule obficie skropione cytryną.
Brighton Pier widać z daleka - wcina się w morze aż na pół kilometra. Z początku węższy pomost, rozrasta się na końcu do wielkiej platformy, mieszczącej zadaszony pałac rozrywki z kasynem oraz otaczającymi go karuzelami, rollercoasterami, gokartami, wodnymi zjeżdżalniami, domami strachów, strzelnicami, torami wyścigów dla… plastikowych delfinów.
Wszystko to miga i wydaje dźwięki. Kicz - powiecie? Pewnie tak, ale jak uroczo współgra z koronkową białą architekturą! W pamięci pozostanie mi też słodycz - dosłowna: ciepłych pączków i churrosów, skręcanych kolorowych cukierków i waty cukrowej.
Szał zakupów i imprezy
Tuż przy promenadzie, blisko molo mieści się Sea Life Centre - najstarsze działające oceanarium na świecie. Zawróci w głowie najmłodszym - wejdą w podwodny tunel, gdzie nad głowami będą przepływać im rekiny i żółwie. Jeśli sprawdzi się wcześniej na stronie internetowej pory karmienia zwierząt, można wziąć w tym udział!
Odchodząc od morza, warto zapuścić się też w wąskie uliczki prostokątnej starówki, zamkniętej szerszymi alejami: Queen’s Road, Old Steine i Church Street. Przy tej ostatniej mieści się perła zabytków hrabstwa - Royal Pavilion. Ależ to ekstrawaganckie dziwadło! Gdy naszym oczom ukazują się mauretańskie wieżyczki i hinduskie kopuły, doznajemy dysonansu poznawczego: Tadź Mahal? Tutaj? W brytyjskim kurorcie? Ale jak to??
Taki pałac kazał wznieść król Jerzy IV i pełnił on rolę nadmorskiej rezydencji królewskiej. Zwiedzanie mieszczącego się wewnątrz muzeum i komnat jest płatne (poza sezonem, przy rezerwacji internetowej i w połączeniu ze wstępem do innych atrakcji Brighton jest tańsze - od 10 funtów). Natomiast zadbane, ukwiecone ogrody można eksplorować za darmo. I zaoszczędzić funty na zakupy w licznych butikach - albo znanych marek, albo vintage, albo lokalnych artystów, którzy tworzą cudeńka np. z muszli.
W Brighton jest mnóstwo galerii sztuki, sklepów z bibelotami, ulicznych targów. Najbardziej znaną spośród wąskich "laine" (uliczek) jest North Laine ze sklepami i knajpkami. My z T. znaleźliśmy godne polecenia bistro przy Baker Street, parę minut spacerem na północ. Semolina Bistro serwuje pyszne, proste jedzenie (nie tylko rybę z frytkami), dobre wina i kraftowe piwa, a to wszystko w umiarkowanych cenach i miłej, niezobowiązującej atmosferze.
Myślicie, że da się jeszcze taniej? Na pewno się da. W Brighton mieszka sporo studentów, bo mieści się tu jedna z lepszych brytyjskich uczelni, a na muzyczne festiwale i koncerty ściągają melomani z całego świata, także backpakersi. Radzą sobie świetne z oszczędzaniem. Na plaży można grillować po godz. 18, więc często impreza zaczyna się właśnie i tam i tam też… rano się kończy.
Nie jest żadnym szokującym widokiem balujący z kolegami tyranozaur. Nikogo nie dziwi, ot czasem kumple rzucają w niego żwirkiem albo poczęstują piwem. Takie rzeczy - tylko w Brighton!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl