Jacy są ratownicy TOPR? Najbardziej tajemnicza grupa w Polsce
Kto nie słyszał o wypadku na Giewoncie? Kto nie śledził walki o życie grotołazów w Jaskini Wielkiej Śnieżnej? Beata Sabała-Zielińska, góralka, dziennikarka, pisarka, swoją ostatnią książkę dedykuje tym, którzy ryzykują swoje życie, by ocalić innych. W rozmowie z WP Turystyka opowiada m.in., dlaczego już po raz drugi pisze o TOPR-owcach.
25.10.2021 09:42
Magda Bukowska: "TOPR. Nie każdy wróci" nie jest pani pierwszą książką o ratownikach górskich. Skąd zainteresowanie właśnie tym tematem?
Beata Sabała-Zielińska: Bardzo wielu Polaków interesuje się ratownikami TOPR-u. Nawet ludzie, którzy niespecjalnie chodzą po górach, coś na ich temat wiedzą. Przecież oglądają wiadomości, słyszą o akcjach, wiedzą co się dzieje w Tatrach.
Pracując w radiu, nieraz relacjonowałam tatrzańskie wypadki i co tu kryć, te informacje zawsze budziły emocje. Znajomi często pytali mnie: jacy tak naprawdę są ratownicy? Jak się szkolą, co umieją? Zawsze byli oni postrzegani jako grupa hermetyczna, tajemnicza, owiana mitami. Mówiło się, że nikt z zewnątrz nie ma do nich dojścia. Jak widać, niekoniecznie.
Ze mną rozmawiali bardzo chętnie. Kiedy zobaczyli, że zapowiada się poważna książka, poważnie i szczerze podeszli do sprawy. W pierwszym tomie chciałam pokazać, jak powstawał TOPR i jak ratownicy dochodzili do tego, że obecnie są jedną z najlepiej wyszkolonych górskich służb na świecie.
W drugim tomie ruszamy z nimi na akcje. I to jakie! Wypadek w Jaskini Wielkiej Śnieżnej czy dramatyczna burza na Giewoncie w 2019 roku wstrząsnęły całą Polską. Wstrząsnęły także ratownikami. Dlaczego? M.in. o tym opowiadają w mojej książce.
Wypadki się zdarzają i zdarzały. Nie wszystko da się przewidzieć, zwłaszcza w górach. Często jednak sami prosimy się o nieszczęście - wychodzimy w góry nieprzygotowani, źle ubrani, nie zwracamy uwagi na warunki pogodowe itd. Zapominamy, że narażając siebie, narażamy też innych? Czy są granice, sytuacje, kiedy ratownicy powinni powiedzieć "dość - nie idziemy"?
Ratownicy nigdy nie skarżą się na to, że muszą nas ratować. Przeciwnie. Oni chcą działać, są do tego przygotowani i wstępują do TOPR-u właśnie po to, żeby nieść pomoc potrzebującym.
Ale to, co przyprawia ich o dreszcz, to taki rodzaj bezmyślności, który powoduje, że zagrożone jest nie tylko życie niefrasobliwego turysty, ale także tych, którzy z nim wędrują. Jeśli brak ostrożności, umiejętności i rozwagi powoduje, że ginie niewinna osoba - czasami wręcz postronna. Bo ktoś zrzuci na nią kamień, bo ktoś - spadając - zrzuci ją w przepaść, albo zbyt pewny siebie rodzic weźmie dziecko na bardzo trudną drogę, bo "na pewno da sobie radę". To takie historie są dla ratowników niezrozumiałe i niewytłumaczalne.
W górach może zginąć każdy - to jasne - w końcu giną w nich także profesjonaliści. Ale jeśli zrobimy wszystko, by zminimalizować ryzyko, a mimo to dojedzie do wypadku - nikt złego słowa nam nie powie.
Jeśli jednak nie wykonamy żadnego wysiłku, żeby się przygotować oraz zadbać o własne bezpieczeństwo, beztrosko pójdziemy nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co - z założeniem, że w razie czego i tak po nas przyjdą, bo przysięgali, bo sami chcieli - to taka postawa jest nie tylko wysoce nieetyczna, ale i absolutnie niedopuszczalna, ponieważ zabije każdą ideę.
Jeśli beztrosko będziemy szafować życiem i zdrowiem ratowników, za chwilę może ich po prostu nie być. Nikt z nas bowiem nie chciałby mieć poczucia, że jego życie jest nieważne. A w każdym razie mniej ważne, niż życie innej osoby. Myślmy, co robimy w górach, bo robimy to nie tylko na własny rachunek.
W książce opowiada pani o dwóch bardzo głośnych wypadkach, do których w ostatnich latach doszło w górach. Jakie emocje towarzyszyły zbieraniu informacji o tych wydarzeniach? Jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć z tych tragedii? I czy jakieś wyciągnęliśmy?
Oba wypadki były wstrząsające i bardzo trudne dla ratowników, również z powodów emocjonalnych, ale znowu odsyłam do książki. Obie akcje są bardzo dokładnie opisane. Każda podjęta decyzja jest wytłumaczona i omówiona, więc czytelnicy mają dokładny obraz tego, co się wtedy działo.
Mnie najbardziej zaskoczyła nierówność w ocenie obu akcji. Bowiem za działania na Giewoncie ratowników noszono na rękach, a za akcję w Jaskini Wielkiej Śnieżnej - bezlitośnie ich hejtowano. Tymczasem to właśnie akcja w jaskini była ekstremalnie trudna. Tam ratownicy działali w permanentnym zagrożeniu własnego życia.
Jednak niezrozumienie tematu oraz brak wyobraźni - i co tu kryć - wsparcia ze strony mediów (mówię tu o dużych materiałach) spowodowały, że wiele osób, bez żadnego obciachu siedząc wygodnie na kanapach, "odważnie doradzało ratownikom" w mało wybredny sposób wytykając im rzekome błędy. W życiu nie nasłuchałam się tylu bzdur. No, ale wiadomo - w Polsce mamy 40 mln specjalistów od jaskiń i 40 mln ratowników TOPR-u. Porażające było to, z jaką łatwością wielu przychodziło ocenianie.
Pojawia się pytanie, czy można narażać jedno życie, ratując inne? Kiedy mają prawo powiedzieć: dość, zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy?
Ratownicy TOPR-u nie mówią dość i nie zamierzają tak powiedzieć. Jednak prawdą jest, że na świecie zmienia się podejście do ratownictwa. Kiedyś mówiło się, że najważniejsze jest życie ratowanego. Przecież Klimek Bachleda, idąc po Szulakiewicza, poszedł na pewną śmierć. Mimo że wszystko wskazywało na to, że 20-letni student prawdopodobnie już nie żyje. Wtedy tak postępowano i nikt nie kwestionował takiego poświęcenia, ale z czasem zaczęło się to zmieniać.
Ratownicy ginęli, dlatego Międzynarodowa Organizacja Ratowników Górskich zaczęła ustalać nowe standardy i podkreślać, że życie ratownika jest równie ważne, co życie ratowanego. Teraz mówi się wręcz, że życie ratownika jest ważniejsze od życia ratowanego.
Co za tym idzie - wracając do akcji w naszej jaskini - wiele służb górskich na świecie w ogóle nie podjęłoby tam działań. Bowiem założenie jest takie: osoby, które uprawiają sport tak wysokiego ryzyka, muszą liczyć się z tym, że w razie wypadku, służby ratunkowe do nich nie dotrą, bo zagrożenie dla ratowników będzie zbyt duże.
W TOPR też zaczyna się dyskusja na ten temat, choć nasi ratownicy wciąż działają "po staremu". Dlatego wciąż chodzą mimo zagrożenia. Ale to nie znaczy, że mamy tego od nich wymagać, albo - nie daj Boże - żądać.
Zobacz także: Niedźwiedź pogryzł mężczyznę. Nowe fakty zaskakują
Czy praca nad książkami o TOPR-owcach - ale też wcześniejsza o Tatrach - w jakiś sposób zmieniły pani spojrzenie na góry?
Obcowanie z górami zmieniło nie tyle mój stosunek do nich samych, ile mój stosunek do życia. Myślę, że gdybyśmy przenieśli na dół zachowania z gór, bylibyśmy lepszymi ludźmi, bo góry uczą nas otwartości i uważności, także na drugiego człowieka.
Mnie uczą wyznaczania sobie celów, pokonywania własnych słabości i wytrwałości, ale - przede wszystkim - umiejętności zawracania. Odpuszczania. Żyjemy w czasach wyścigu szczurów, pod ciągłą presją osiągnięcia sukcesu, czasami za wszelką cenę. Mamy trenerów personalnych, coachów, którzy dźgają nas pod żebro piekielną mantrą: jeszcze kawałek, jeszcze trochę, do przodu, do przodu.
Góry tymczasem mówią: zatrzymaj się, rozejrzyj, posłuchaj co się dziele wokół, co podpowiada ci intuicja. Może tym razem trzeba się cofnąć, zawrócić, zrezygnować z tego celu - nawet jeśli to oznacza, że nigdy go nie osiągniemy. Czasami zawrócić znaczy przeżyć, a zatem to nie porażka, tylko mądrość.