Wciąż wpuszczają macki do Imire. Towar droższy od złota i kokainy kusi od lat
Rezerwat Imire w Zimbabwe to świat kłusowników rogów nosorożców. Ten najdroższy czarnorynkowy towar wart jest więcej niż złoto. Obrońcy przyrody narażają życie, by chronić zwierzęta. - Gdy spędzasz wystarczająco dużo czasu ze zwierzętami w ich naturalnym środowisku, zaczynasz dostrzegać cechy wspólne między nimi a ludźmi. To uczy pokory – opowiada dziennikarz Tomek Michniewicz.
Marta Podleśna: Urzekła mnie historia z firmą odzieżową, która podarowała dla rezerwatu Imire zestaw ciuchów sportowych. Bez zasięgu, bez rozgłosu, tak po prostu. Czy bezinteresowne pomaganie jest możliwe w biznesie?
Tomek Michniewicz: W biznesie praktycznie nie istnieje. Zazwyczaj gdy wchodzisz w projekt z jakąś firmą, ma to formę kontraktu. Z jednej strony są świadczenia rzeczowe np. odzież, z drugiej, świadczenia reklamowe, przykładowo wygenerowanie konkretnego zasięgu w mediach społecznościowych. To jest precyzyjnie rozpisane i egzekwowane. Craghoppers, bo o tej firmie mowa, kilka lat temu pomogła nam "dosprzętowić" rezerwat dzikiej przyrody Imire we wschodnim Zimbabwe, gdzie brakuje absolutnie wszystkiego. Poprosiłem ich o pomoc i otrzymałem ją natychmiast. Bez żadnych umów i zobowiązań firma podarowała z 10 m sześc. profesjonalnej odzieży. Mam wrażenie, że coraz więcej budzi się człowieka w korporacjach. Od ich decyzji zależy bardzo wiele.
A ty dlaczego pomagasz Imire?
W świecie pomocowych projektów jest powszechne przekonanie, że to nie człowiek wybiera projekt, tylko projekt wybiera człowieka. W Afryce widziałem takich rezerwatów jak Imire ze sto. Akurat ten trafił w odpowiedni moment w moim życiu. A może to ja trafiłem na właściwych ludzi. To jest splot okoliczności, które powodują, że od razu wiesz, że to jest twoje miejsce. Tak jak z miłością. Po prostu czujesz, gdy przyjdzie.
Jak zaczęła się twoja przygoda z Imire?
Szedłem tropem kłusowników rogów nosorożców. To najdroższy czarnorynkowy towar przywożony z Afryki. Cena rogu nosorożca sięga 90 tys. dolarów za kilogram sproszkowanego produktu. To o wiele więcej niż złoto czy kokaina. Chińczycy i Wietnamczycy wierzą w jego uzdrowicielską moc, chociaż badania obaliły jednoznacznie tę tezę.
W 2007 r. w Imire miała miejsce masakra nosorożców z rąk kłusowników. Chciałem dowiedzieć się, co tam się dokładnie wydarzyło. Na miejscu poznałem ludzi, którzy całkowicie poświęcają się na rzecz ochrony przyrody, narażając swoje życie. I tak zaczęła się moja przygoda z Imire.
Ataki kłusowników to nadal aktualny problem?
Masakra na skalę jak w 2007 roku na szczęście nie powtórzyła się. Jeśli dochodzi do ataku, to znaczy że zawiodły systemy bezpieczeństwa. Teraz jest inna epoka, rezerwat dysponuje profesjonalnym sprzętem, szkoleniem, odpowiednio przygotowanym systemem.
Już 10 lat trwa projekt Tatende, w ramach którego rezerwat otrzymał konkretne wsparcie. Co się zmieniło?
W porównaniu do 2010 r. to jest przepaść. Inny świat. Kiedyś ranger chodził na bosaka lub w dziurawych kaloszach z karabinem z lat 60-tych, z trzema nabojami do dyspozycji. Teraz mają ponad czterdziestu zawodowych rangerów, psy tropiące, automaty, radio, termowizję, noktowizję, lotne patrole, drony. Wyglądają i funkcjonują jak oddział wojskowy. To są niesamowicie wyszkoleni ludzie, z ogromną wiedzą na temat zwierząt, buszu, tropienia. Są kimś, kto łączy kompetencje przewodnika po buszu z funkcją żołnierza. To niebywały sukces. Teraz Imire jest przykładem dla innych rezerwatów.
Co wyjątkowego jest w tym rezerwacie?
Po pierwsze podejście ludzi. Nigdzie na świecie nie poznałem ludzi tak szczerych, zaangażowanych i poświęcających się. Dzika przyroda to też jest biznes i należy o tym pamiętać. Każdy rezerwat musi zarabiać na swoje utrzymanie, ale tutaj priorytetem są zwierzęta. Nie robi się absolutnie niczego, co może w jakikolwiek sposób ograniczyć wolność tych dziko żyjących zwierząt. Turysta musi się dopasować.
Po drugie - wyprzedzili swoją epokę. Zamiast stawiać coraz wyższe ogrodzenia pod napięciem, zrozumieli, że rezerwat musi się opłacać wszystkim dookoła. To nie może być enklawa dla bogatych turystów, na których zarabia tylko sam rezerwat. To musi być miejsce, z którego obecności korzystają wszyscy okoliczni mieszkańcy. W przypadku Imire to na przykład transport do szpitala, szkoły dla dzieci, centrum biblioteczne z dostępem do internetu. Oni myślą tak, jak powinno się myśleć w nowoczesnym systemie ochrony przyrody. Po co mamy strzelać do kłusowników i ryzykować życiem, gdy możemy tak zorganizować świat wokół siebie, żeby w ogóle oni nie mogli do nas dojść.
Kłusownik nie napada od razu, robi rekonesans, musi poznać system bezpieczeństwa. Potrzebuje informatorów. Wpuszcza macki w okoliczną społeczność, szukając słabych punktów. Zapłaci 100 czy 200 dolarów i ktoś sypnie. Jeśli ludzie są związani z rezerwatem, ich dziecko dzięki Imire je i chodzi do szkoły, nikt nie da się przekupić. Dlatego od trzech lat nie było żadnego ataku.
Można z tobą polecieć do Zimbabwe na przygodę w buszu. W jaki sposób jesteś w stanie zapewnić turystom tak wyjątkowe atrakcje jak podchodzenie słoni i bawołów czy pomoc w karmieniu lwa?
Faktycznie, to unikatowe jak na Afrykę doświadczenia. Oczywiście mogę je zapewnić tylko dzięki mojemu zaangażowaniu w pomoc Imire oraz temu, że na miejscu sam jestem przewodnikiem. Zostałem też wielokrotnie sprawdzony na patrolach, w działaniach na miejscu. Wiedzą, co robię i jak myślę o zwierzakach, o turystyce. Ufają mi. Ale bywają niebezpieczne sytuacje i różne opisy tych wyjazdów nie są przesadzone. Czasem szarżują na nas nosorożce, czasem płonie busz i trzeba go gasić, a czasem rozbijemy obóz obok czterometrowego pytona. Pod tym względem to nie jest typowa turystyka.
Tatende, uratowany z masakry nosorożec w języku szona znaczy "dziękuję". A ty za co jesteś wdzięczny obcując z dzikimi zwierzętami?
Tatende był symbolem, że warto walczyć. Zawsze warto toczyć wojnę w słusznej sprawie, niezależnie od wyników. To czego ja się uczę od zwierząt, to myślenia o przyrodzie, niewymagającej uzasadnienia dla swojego istnienia. Po co nam ten las? Nie ma takiego pytania. On tam był wcześniej. Po co my tu jesteśmy? To jest właściwie zadane pytanie. Czy mamy prawo rabować ten las, strzelać do zwierząt, ograniczać ich teren?
Gdy spędzasz wystarczająco dużo czasu ze zwierzętami w ich naturalnym środowisku, zaczynasz dostrzegać cechy wspólne między nimi a ludźmi. Nie widzisz już goryli, tylko rodzinę, matkę z córką. To uczy pokory, myślenia, że nie jesteśmy sami na tym świecie. Świat nas do niczego nie potrzebuje. Gdy spędza się w nim czas, nabierasz respektu do tego, kim powinniśmy być jako ludzie. Tym bardziej pęka ci serce, gdy widzisz, że tacy nie jesteśmy.