Wybieramy je starannie na urlopie, a potem grzechoczą w pudle jak wyrzut sumienia. Po co nam pamiątki? [FELIETON]
Ostatnio w czasie porządków natrafiłam na znajomo wyglądające pudełko. Nie musiałam go otwierać, żeby wiedzieć, co jest w środku. Jak wyrzut sumienia grzechotały w nim figurki, puzderka, monety, miniaturowe obrazki i inne drobiazgi. Pamiątki z podróży. Po co zwoziłam je z całego świata, skoro wylądowały w piwnicy?
Dobre pytanie. Oglądając wyciągane jeden po drugim suweniry, doszłam do wniosku, że nie tylko nie są mi do niczego przydatne, ale nawet nie są piękne. Czyżby uroda, którą kiedyś w nich dostrzegłam, uleciała z biegiem lat? Nie upłynęło ich przecież tak wiele.
Na co te wszystkie ceregiele?
Po co naraziłam się na koszt i trud przywożenia pamiątek, skoro okazały się bezużyteczne? Ileż godzin spędziłam, włócząc się między straganami, przebierając w rzeczach, porównując wzory, negocjując ceny, a potem owijając cenne (jak mi się wtedy wydawało) zdobycze w gazetę, zabezpieczając je warstwą skarpetek i układając w plecaku.
Potem modliłam się, by na granicy nie okazało się, że są nielegalne, a po powrocie do domu sprawdzałam, czy przetrwały podróż. Na co się zdały te wszystkie ceregiele, skoro większość moich pamiątek nie ogląda światła dziennego?
Dziś rzadko przywożę cokolwiek z podróży. Wyjeżdżam zbyt często, by mój budżet i metraż mieszkania mogły udźwignąć kolejne zakupy. Przekonałam się też, że nieprędko dorobię się domu z gabinetem, którego ściany miały kiedyś ozdobić: figurka z Borneo, kilim z Boliwii i berberyjski szal z Maroka.
Liczyłam, że w przeciągu kilku lat dorobię się wysmakowanego wnętrza, gdzie przy stylowym biurku będę spisywać opowieści z różnych stron świata. Teraz już wiem, że potrwa to znacznie dłużej, a mój gust zdążył odejść od bizantyjskiego przepychu w stronę praktycznego minimalizmu. Nie mogę też (albo nie chcę) spędzać czasu na częstym odkurzaniu zbiorów.
Pamiątka jako dowód podróży
Ale moich pierwszych wyjazdów po prostu nie mogłam sobie wyobrazić bez zakupów. Pamiątka, choćby tania i tandetna, była jak dowód odbytej podróży - przede wszystkim dla mnie samej.
Długo szperałam i przebierałam w poszukiwaniu czegoś, co będzie mi się kojarzyć z odwiedzonym miejscem. Próbowałam zaklinać atmosferę paryskich uliczek w miniaturowej wieży Eiffla, a deszczowe londyńskie poranki - w skarbonce w kształcie budki telefonicznej. Po dokonaniu zakupu z lubością zanurzałam dłoń w torebce i ukradkiem gładziłam zdobycze. Lubiłam je oglądać przed snem, po całym dniu zwiedzania.
W domu, po rozpakowaniu, trafiały na piedestał biurka lub szafki nocnej. Musiało upłynąć kilka tygodni lub miesięcy, żebym je schowała. Mniej więcej tyle samo utrzymywał się mój stan uniesienia po powrocie z wojaży. Długo chodziłam pozytywnie nakręcona, zainspirowana, pełna nowych pomysłów, szczęśliwa.
Z biurka do czyśćca
W końcu potrzeba zaprowadzenia ładu sprawiała, że suweniry trafiały do czyśćca, czyli wspomnianego pudełka w piwnicy. Dziś, po otwarciu pamiątkowego sezamu, nadal nie mam serca niczego wyrzucić, choć drewnianej kubańskiej tancerce odpada głowa, a miniaturowa hiszpańska gitara zdążyła się obtłuc.
Postanowiłam dać je do zabawy córce. Obraca je w rączkach z tym samym entuzjazmem odkrywcy, który pamiętam z czasów pierwszych podróży, zwłaszcza tych samodzielnie zorganizowanych i sfinansowanych. Wiek, tempo życia oraz nadmiar atrakcji sprawiają, że podróże nie robią już na mnie takiego wrażenia jak kiedyś. A szkoda. Może czas na selekcję wrażeń, a nie pamiątek?
Magda Żelazowska - dziennikarka, pisarka, autorka książek "Nowy Jork. Opowieści o mieście", "Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata", "Zachłanni", "Hotel Bankrut". Entuzjastka świata i ludzi.