Wybrałam się na redyk. Kompletnie mnie zaskoczył
Na przestrzeni ostatnich lat z lokalnych wydarzeń stały się prawdziwymi turystycznymi hitami. Przyciągają też fotografów, których niezwykłe zdjęcia, przede wszystkim z lotu ptaka, krążą potem wiralowo po mediach społecznościowych, kusząc turystów. Redyk to zdecydowanie coś, co warto przeżyć choć raz. Ja w tym roku postawiłam na mniej znany - w Kluszkowcach - i kompletnie mnie zaskoczył.
Zdjęcia setek owiec wędrujących ulicami górskich miejscowości jesienną porą zalewają media społecznościowe. Czasem wśród wędrującego stada utknie jakieś auto, co od razu podchwytują fotografowie. Ogromne wrażenie robią też ujęcia z lotu ptaka, gdzie dokładnie widać, jak biała rzeka owiec wypełnia szczelnie drogę.
Redyk w Szczawnicy - hit turystyczny
Takie fotografie działają na wyobraźnię, więc nic dziwnego, że z roku na rok coraz więcej turystów ma ochotę zobaczyć redyk na własne oczy. Sama pierwszy raz skusiłam się dwa lata temu i w połowie października wybrałam się do Szczawnicy, gdzie odbywa się najbardziej znany redyk.
Wrażenia miałam mieszane. Widok setek owieczek był niesamowity, choć przyznam, że na żywo nie wydawało się ich być tak wiele, jak się spodziewałam. Zaskoczył mnie z kolei ogrom turystów, których było na pewno więcej niż owiec. Już sam dojazd do miasta wiązał się z gigantycznymi korkami - choć wyjechaliśmy z Krakowa ze sporym zapasem, ledwo zdążyliśmy na czas.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niesamowite, co działo się w Kluszkowcach. "Dosłownie morze owiec"
W tym roku postanowiłam więc poszukać mniejszego redyku, który odbywa się za to w wyjątkowo malowniczym miejscu. Po analizie postawiłam na Kluszkowce, wieś w gminie Czorsztyn, gdzie owce uroczyście przepędzono w miniony weekend, czyli tydzień po popularnym redyku w Szczawnicy.
Redyk w Kluszkowcach - druga edycja z przytupem
W okolice Jeziora Czorsztyńskiego dotarłam już w piątek wieczorem. Choć panowały ciemności, na horyzoncie, nad taflą wody i pasem drzew, wyraźnie odznaczyły się szczyty Tatr.
W dzień redyku pogoda dopisała w 100 proc. Gdy tylko poranna mgła zaczęła opadać, do porannej kawy mogłam podziwiać niezwykły spektakl - powoli wyłoniły się zarówno ruiny zamku w Czorsztynie, jak i pienińskie szczyty, z drugiej strony widać było z kolei Babią Górę. Prosto z balkonu widziałam szczyty Tatr, a z drugiej strony z sypialni wieżę na Lubaniu w Gorcach. Niewiele jest miejscowości z tak piękną i rozległą panoramą. Już wiedziałam, że Kluszkowce to był strzał w dziesiątkę na jesienny redyk. A że owieczek nie będzie tak dużo jak w Szczawnicy? Trudno!
O tym, że rezygnacja z ponownej wizyty na najbardziej znanym redyku w Polsce była dobrą decyzją, miałam świadomość już parę tygodni wcześniej. Już wtedy informowaliśmy, że w tym roku wydarzenie cieszy się wyjątkową popularnością i nie ma żadnych wolnych miejsc noclegowych w Szczawnicy.
Upewnił mnie w tym jednak jeszcze nasz gospodarz w Kluszkowcach, który na co dzień mieszka właśnie w Szczawnicy. - To był prawdziwy dramat - przyznał otwarcie. - Całe miasto sparaliżowane. Koszmarne korki, zdecydowanie za dużo ludzi. Gwiazda imprezy, zespół Enej, spóźnił się kilka godzin, tak utknęli na drodze dojazdowej. Ludzie musieli iść do Szczawnicy na piechotę z Krościenka - dodał.
Przyznałam, że dlatego postawiłam na mniej znany i mniejszy redyk. - Mniejszy to nie wiem - skwitował sceptycznie mój gospodarz. - Coś słyszałem, że w tym roku zebrali 2 tys. owiec.
Tego się absolutnie nie spodziewałam. Dopiłam kawę i ruszyłam na spacer w stronę Jeziora Czorsztyńskiego. Redyk miał wystartować o 13:30 nad zatoką, więc postanowiłam wcześniej odwiedzić Osadę Czorsztyn, wyjątkowy skansen z obłędnym widokiem.
Na północny brzeg Jeziora Czorsztyńskiego w latach 90. XX w. przeniesiono tam kilkadziesiąt budynków ze względu na budowę zapory w Niedzicy. Do dziś można zobaczyć drewniane wille, pensjonaty, chałupy i kamienne piwnice. Obiekty z XIX i początku XX w. wraz rozległym widokiem tworzą wyjątkowy obrazek.
W ok. 45 minut z Osady Czorsztyn dotarłam do ruin zamku w Czorsztynie. Szlak dzieliłam głównie z rowerzystami - jest to część niezwykle malowniczej trasy Velo Czorsztyn - wokół Jeziora Czorsztyńskiego. Po zwiedzaniu ruin można popłynąć na drugi brzeg do Niedzicy. Zostawiłam to jednak na kolejny dzień, bo czas było już wracać na redyk.
Redyk w Kluszkowcach - druga edycja z przytupem
W okolicach plaży nad Jeziorem Czorsztyńskim widać już było spory tłum. Wszyscy czekali na owce, wpatrując się w koniec ulicy, skąd miały zaraz nadejść.
Momentu wkroczenia ich na drogę nie sposób było jednak przeoczyć, bo zapowiedział go dźwięk dzwonków, które słychać było z daleka. Po chwili biało-czarna rzeka wypełniła szczelnie całą ulicę. Wiedziałam, że nie będzie to trwało długo. Owce szybko przebierają nóżkami, więc mkną do celu w zaskakującym tempie.
Jednak nakręciłam wideo, narobiłam zdjęć, a pochód wciąż się nie skończył. - Chyba rzeczywiście jest ich ponad 2 tys.! - pomyślałam, śmiejąc się w duchu, żeby wybierając mało znany redyk, spodziewałam się zobaczyć małe stadko. Tymczasem owiec było na oko więcej niż w Szczawnicy.
Turystów też było więcej niż się spodziewałam, ale przy dolnej stacji kolejki Czorsztyn-Ski, gdzie owce skończyły przemarsz, nie dało się tego odczuć. Można było usiąść na ławkach lub zrobić piknik na trawie, do czego zachęcało grzejące mocno słońce i 15 st. C.
Kolejki ustawiały się do stoisk Kół Gospodyń Wiejskich, gdzie panie oferowały swoje wyroby - od oscypków, przez ciasta, smalec czy wędliny. Nie było cen, można było wrzucić "co łaska". Panie z szerokim uśmiechem zachęcały do nakładania sobie smakołyków, a wszystko smakowało niesamowicie.
Były też występy na scenie, warsztaty dla dzieci, stoiska z regionalnymi produktami - wszystko, czego dusza zapragnie. Żadnej tandety czy kiczu, tylko miejscowi ze swoimi lokalnymi produktami i serdecznym uśmiechem. W powietrzu czuć było niesamowitą energię.
Pierwszy raz redyk w Kluszkowcach odbył się rok temu, ale jak przyznała mi Aneta Markus, wójt gminy Czorsztyn, pogoda dała się wtedy mocno we znaki - było dość zimno i wiało. W tym roku z kolei lepszej nie można było sobie wymarzyć.
Aneta Markus potwierdziła mi też, że podczas redyku przepędzono ponad 2 tys. owiec. Mając w pamięci słowa mojego gospodarza, pytam panią wójt, czy nie boi się, że za kilka lat w Kluszkowcach będzie jak w Szczawnicy i atrakcja będzie wręcz zbyt popularna.
- U nas to dopiero druga edycja. Szczawnica już to robi od wielu lat - podkreśliła. - Pod kątem organizacji jest nam trochę łatwiej ze względu na lokalizację. Mamy więcej dróg dojazdowych, więc jak przyjedzie więcej turystów, to i tak damy radę. Nie boimy się, zapraszamy - podsumowała z uśmiechem wójt.
Jeśli ktoś miał już dość redykowego szaleństwa, mógł wejść lub wjechać na górę Wdżar, u której stóp odbywała się impreza. Z wyciągu można było zobaczyć owieczki z lotu ptaka, co było dodatkową atrakcja. A widoki ze szczytu? Bajka!
Wiem też na pewno, że to nie mój ostatni redyk. Ale wniosek mam jeden: stawiajmy nie tylko na Szczawnicę, ale też na mniej znane wydarzenia tego typu. Jest ich cała masa, więc jest w czym wybierać, a widowisko jest wszędzie wspaniałe. Zamiast stać w korkach, będziemy dłużej cieszyć się czasem w górach.
Iwona Kołczańska, dziennikarka Wirtualnej Polski