Całymi nocami siedzieli na wydmach przy ognisku, rano szli na wyprawę. "Zawsze z nadzieją, że wyłowi się niesamowity okaz"
Mieszkam w Gdańsku od urodzenia, nad morzem byłam setki razy, ale porządnego okazu bursztynu nie znalazłam nigdy. W tym roku postanowiłam to zmienić.
Artykuł jest częścią zimowej edycji cyklu Wirtualnej Polski "Jedziemy w Polskę". Wszystkie reportaże publikowane w ramach akcji są dostępne na jedziemywpolske.wp.pl.
Dzień bardziej kwietniowy niż lutowy. Pełne słońce, prawie bez wiatru, termometr wskazuje 12 st. C. Pogoda idealna. Niestety nie na bursztyn. Na łowienie złotych bryłek zastygłej żywicy, wybierałam się od początku roku. Od niemal sześciu tygodni mam gorącą linię z Sylwestrem Maluchą, noszącym nieoficjalny tytuł mistrza świata w tradycyjnym poławianiu bursztynu. Sztormów było w tym czasie kilka, niestety żadnego z wiatrem północnym, a ten jest niezbędny.
- Nie chcę pani martwić, ale w prognozach na luty nie widać nic ciekawego - słyszę podczas dziesiątej, bodajże, rozmowy. - Mogę zaproponować tylko lekcję w terenie, ale bez łupów - mówi pan Sylwester.
I tak w piękny, lutowy poranek, ruszam na Wyspę Sobieszewską, żeby odbyć szkolenie teoretyczne. Jak w końcu powieje z północy, będę już wszystko umiała!
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po spotkaniu z Sylwestrem Maluchą apetyt na samodzielne złowienie bursztynu mam coraz większy. Na nasze spotkanie przyniósł bowiem kilka bryłek i wiem już na pewno: ja też chcę takie znaleźć. Złowić. Sama. I szukać w nim tych wszystkich muszek, kawałków roślin, a później patrzeć, jak wspaniale wygląda złota bryłka w promieniach słońca.
Czytaj także: Niezwykłe odkrycie w Gdańsku. To miłosny artefakt
Bursztynowy rekordzista
Lekcja pierwsza: bursztynu nie szukamy na plaży przy molo w piękny, letni dzień. Nie! Czekamy, aż sztorm podsunie do brzegu kupy śmieci z drewnianymi szczątkami, bo to właśnie w nich kryją się skarby Bałtyku. Zwykle dzieje się to zimą, od października do kwietnia. Kiedy wiatr siada, trzeba szybko wybrać się na plażę, bo właśnie wtedy jest szansa na ciekawy łup. To wiedza podstawowa i bardzo niepełna. Bo sztorm sztormowi nierówny.
- Znaczenie ma nie tylko siła wiatru, ale także kierunek. W Sobieszewie jest szansa na bursztyn, kiedy wieje z północy albo z północnego wschodu. Oczywiście nie wchodzimy do morza podczas sztormu, a dopiero, kiedy wiatr siada. Zasada wśród doświadczonych poławiaczy jest taka, że zaczynamy łowić wtedy, gdy fala pozwala bezpiecznie wejść do wody do pasa i utrzymać równowagę - wyjaśnia pan Sylwester.
Z pewnością wie, co mówi. Sylwester Malucha pierwszy raz poszedł na bursztyn jako sześciolatek. - Mój tata był rybakiem, ale mnie do ryb nie ciągnęło nigdy. Za to bursztynowego bakcyla złapałem od razu - opowiada. - Od tego czasu przez kolejne dekady nie było takiego sztormu, po którym nie wyszedłbym nad morze. Teraz mamy bardzo precyzyjne prognozy i można czekać, aż ucichnie w domu, biorąc około dwugodzinną poprawkę na wskazania. Kiedyś często siedzieliśmy całymi nocami na wydmach, grzejąc się przy ognisku i patrząc, jak zmienia się sytuacja na morzu.
- Często było zimno, zdarzało się, że kierunek wiatru się zmieniał i po całej nocy oczekiwania nic nie wyszło z morza - wspomina. - Ale i tak szło się na kolejną wyprawę. Zawsze z nadzieją, że tego dnia wyłowi się jakiś niesamowity okaz.
Kilogramowy okaz muzealny
O tym, że bursztyn to nie tylko pasja, ale prawdziwa miłość pana Sylwestra, przekonuję się już po kilku minutach spotkania.
- Kiedy z morza rusza bursztyn, nie liczy się nic innego. Rodzina wie, że jak wieje, to ja po prostu przestaję istnieć i w pełni to moje wariactwo akceptuje. Na szczęście żona też kocha bursztyn i choć sama nie łowi, to zawsze czeka na mnie, jak wracam i od razu wybiera sobie najpiękniejsze bryłki. Natychmiast ma pomysł, jaką będzie miała z tego biżuterię - śmieje się poławiacz bursztynu. - W pracy też wiedzieli, że kiedy jest bursztyn, to nic innego się nie liczy i pozwalali mi brać wolne albo nawet urywać się wcześniej i pędzić nad morze, bo sprzęt oczywiście zawsze miałem ze sobą - opowiada.
O wyjątkowych dla niego połowach mówi, jakby relacjonował je na żywo. Pamięta wszystko - daty, godziny, wagę szczególnych bursztynowych bryłek, kierunek wiatru, przy którym zejściu na plażę łowił. Opowieść o gigantycznym bursztynie, za sprawą którego został okrzyknięty mistrzem świata w tradycyjnym poławianiu bursztynów, zaczyna od słów: "To było w 2004 r., 27 marca. Sztorm o sile 10 w skali Beauforta, kierunek północno-wschodni, skręcający na czysto północny. Nad morzem byliśmy już o 1 w nocy."
Opowieść jest długa i pełna szczegółów. Widać, że przed oczami pana Sylwestra wszystko przesuwa się jak film. Kulminacyjna scena przypada na godzinę 9.30, kiedy było już "po zawodach", co w gwarze bursztyniarzy oznacza, że największe bryłki zostały wyłowione i czas wychodzić z morza. Król połowu został wybrany, nagroda od reszty ekipy wręczona. Koniec.
- Zostałem chwilę dłużej, żeby zebrać trochę drobiazgu, który zawsze zostawiamy turystom. Moja rodzina miała akurat przyjechać, a zawsze mnie proszą o trochę drobiazgu na nalewki. Oczywiście chodząc po plaży, patrzyłem jeszcze, co tam chlupocze w wodzie i dojrzałem plamę patyków, w której pokazała się mi się górna część bryły. Już widziałem, że jest wyjątkowa. Za pierwszym razem ześlizgnęła mi się z kasiorka, za drugim udało się ją złapać - wspomina Sylwester Malucha. - Jak wyciągałem ją z kasiorka, to ręce trzęsły mi się z wrażenia. Takie emocje i ta myśl, że jest się pierwszym człowiekiem na Ziemi, który trzyma coś, co liczy 40 mln lat.
Bursztyn okazał się największym, jaki do tej pory złowił - prawie kilogram, dokładnie 940 gramów. Dziś można go oglądać w Muzeum Bursztynu w Gdańsku, a imponujący rozmiar nie jest jego jedyną cechą szczególną. - Jest to bryła porośnięta pąklami, stanowi więc okaz wyjątkowy - dodaje pan Sylwester.
Kasiorki, wodery i ultrafiolet
Ponieważ pogoda nie dawała najmniejszych szans na łowienie bursztynu, głównie słuchałam pasjonujących opowieści o połowach. Ale umówiliśmy się na lekcję w terenie, więc są też zajęcia praktyczne. Pierwsza kwestia to sprzęt. W metodzie tradycyjnej jest on bardzo ograniczony. Niezbędny jest kasiorek, czyli siatka na długim wysięgniku, bardzo podobna do podbieraka na ryby, ale o mniejszych oczkach. Drugim bardzo ważnym elementem wyposażenia są wodery, a najczęściej spodniobuty wędkarskie. Bez nich nie sposób spędzić w morzu kilka godzin, łowiąc bursztyn.
- Dziś wiele osób, łowiąc bursztyn nocą, używa też latarek UV. W niebieskim świetle bursztyn świeci na żółto i łatwo go dostrzec - wyjaśnia pan Sylwester.
W ramach nabierania praktyki wchodzę do morza w zwykłych kaloszach - w taką pogodę wciąganie woderów byłoby przerostem formy nad treścią - i ćwiczę machanie kasiorkiem. Niestety pozostaje on pusty.
Na szczęście pan Sylwester przyniósł kilka bryłek, jest więc co podziwiać. Wszystkie piękne, choć niektóre nie bardzo przypominają jantar, jaki widzimy u jubilerów.
- Jak poznać nad morzem, że taki kawałek to bursztyn, a nie jakiś kamyk? - pytam.
- Nad morzem, gdzie nie mamy żadnego sprzętu, najprostszym sposobem jest potarcie nim przez kilkadziesiąt sekund o skórę, aż stanie się ciepła. Jeśli po rozgrzaniu pachnie żywicą, to znaleźliśmy bursztyn - wyjaśnia ekspert.
Mniej bursztynu, więcej poławiaczy
Sezon 2023/2024 jak dotąd trudno uznać za udany. - Właściwie tylko w październiku coś podeszło. Od tego czasu było już sporo sztormów, ale wiało ze złych kierunków - opowiada Sylwester Malucha. - Generalnie ostatnie lata są pod tym względem gorsze. Zmienia się klimat, brakuje prawdziwych zim, coraz rzadziej mamy wiatr z północy. Generalnie bursztynu jest zdecydowanie mniej niż kiedyś - ocenia. - Za to poławiaczy znacznie więcej - dodaje ze śmiechem.
Kiedy pan Sylwester zaczynał łowić, niemal wszyscy poławiacze się znali. Nad morze wychodziło kilkanaście osób. Kiedy fala całkiem siadała - może kilkadziesiąt. - Teraz to są setki. Kiedy człowiek chce z kimś porozmawiać, trudno w tym tłumie znaleźć znajomą twarz. Zainteresowanie jest ogromne, ludzie zjeżdżają z miejscowości oddalonych o kilkaset kilometrów. Zmieniło się też jeszcze jedno. Kiedy byłem młody, łowiła z nami tylko jedna kobieta. Teraz dziewczyna z kasiorkiem to zupełnie normalny widok. Panie ruszyły na bursztyn.
Nie zmieniły się za to emocje, które towarzyszą wyciąganiu pięknych okazów.
- Tego uczucia nie da się opisać. Nawet w tym tłumie człowiek ma poczucie, że jest tylko on, morze, wiatr, bursztyn i oczywiście mewy. Bo mewy to najlepsi przyjaciele poławiaczy - wyjaśnia pan Sylwester. - Krążą nad miejscami, gdzie w falach przewraca się kupa ze śmieciami i drewienkami, które są nieodłącznymi towarzyszami bursztynów. One wyszukują w tym kłębowisku otumanione ryby, a nam wskazują, gdzie jest bursztyn. Ale działamy fair play - one nie podbierają nam bursztynów, a my zostawiamy im wyciągnięte ryby - dodaje ze śmiechem "bursztynowy mistrz świata"!
Magda Bukowska dla Wirtualnej Polski