Dzika i porażająco piękna natura. Oto nieodkryta przez turystów Czarnogóra

Domy są tu jak plamki. Porozrzucane niczym kostki – jeden tu, drugi tam. Trochę zazdroszczę mieszkańcom pobudek. Wychodzisz, a przed oczami masz widoki takie, że brakuje słów. Taką Czarnogórę – nietkniętą, dziką poznałam.

Dzika i porażająco piękna natura. Oto nieodkryta przez turystów Czarnogóra
Źródło zdjęć: © Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz
Karolina Błaszkiewicz

29.10.2018 | aktual.: 31.10.2018 00:05

Siła między górami
Czerwona plamka. Tym kiedyś na mapie była Czarnogóra, dziś zajmująca 13 812 km kw. Mieszka tu 600 tys. ludzi, którzy mają do dyspozycji wszystko – od morza po jeziora, góry, rzeki, lasy i kaniony. Na tak małym terenie czuć jednak wielkiego ducha. Kiedy opuszczam kurorty i jadę wyżej i wyżej, słuchając przewodnika Jovana, pół Polaka, pół Czarnogórca – wchodzę w dziwny stan, przypominający trans. Przez widoki, które rozpościerają się przede mną. Przyroda jest tu niemal nietknięta przez człowieka, a górskie miejscowości wyglądają jak Zakopane przed rozwojem turystyki.

Pierwszym punktem na drodze jest Cetynia (Cetinje), do 1918 r. stolica tego kraju. To tam można zrozumieć, czym jest Czarnogóra. Na panoramicznej mapie zrobionej z piasku widać tylko góry. Przy niej powstawały strategie, jak uchronić maleńkie państwo przed teoretycznie silniejszym. Kamieniste tereny, na których rolnictwo było skazane na niepowodzenie, okazały się wyzwaniem dla obcych. Tutejsi potrafili jednak znaleźć sposób na przeżycie.

Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz
Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz

Słyszę, że każda wioska ma swoją wodę i swoje uprawy. Gospodarstwa słyną z szynek, szczególnie w pobliżu Cetyni można poczuć prawdziwy czarnogórski smak. W granicach wioski Niegusz, skąd pochodziła ostatnia dynastia Pietrowicz, nadaje go charakterystyczny mikroklimat. Wiatr od strony gór, jeziora i morza sprawia, że "nieguszkj perszut" tak dobrze się suszą. Czuć je choćby w najstarszej "kafanie", od pięciu pokoleń należącej do rodziny Milosevic (niemającej nic wspólnego z 'tym' Milosevicem). Odziedziczona po dziadku nazywa się "U Piotra na Bukowicy". Już przed południem częstują tam rakiją i medoviną – miodowym trunkiem, który po zimie jest ponoć najlepszy. Przy nim ze stołu przykrytego kratkowanym obrusem łatwiej znikają wielkie kawałki pulchnego chleba, słonawy biały ser i dorodna szynka. Dobra rozgrzewka przed dalszą podrożą. Czas na Durmitor.

Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz
Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz

*Duch Durmitoru *
Kilka godzin – tyle trwa podróż z Niegusza nad rzekę Pivę, płynącej głębokim, chwilami na 1200 metrów, wąwozem. Droga jest kręta. Od skał dzieli nas mniej niż metr, jedyne zabezpieczenie stanowi metalowa siatka. Zakręt za zakrętem, wyżej i wyżej – z każdym kilometrem zmienia się krajobraz za oknem, aż docieramy. Już jest ciemno. Widać niewiele poza jednym, jasnożółtym punktem. To dom gościnny "Eko Piva" – świecący relikt przeszłości. Cofamy się do starej, dobrej Jugosławii. Komunistyczny klimat budynku z "dwójkami", "trójkami" i "piątkami". I restauracją, gdzie miła pani kelnerka krząta się między stolikami. Naleje piwo "Niksicko" i poda świeżutką rybkę z ziemniakami i szpinakiem. Dla chętnych zupa wołowa, dla tych, którzy mięsa nie tykają – sałatka z kapusty, ogórka i pomidorów. A rano, prawdziwa gratka: prigarice. Ni to bułki, ni to pączki. Wyglądają jak te drugie, smakują jak pierwsze. Najlepsze z miodem i słonym serem.

Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz

Po takim śniadaniu można zjechać na linie, a nawet dwóch, pod spodem mając rzekę. Powietrze uderza w twarz, sprawiając, że na moment traci się dech – dosłownie. Potem można krzyczeć, choć nikt nie usłyszy. Nogi trzeba trzymać wysoko, by dotrzeć do celu. Za drugim razem mi się nie udaje. Przez 15 minut mierzę się ze strachem, wywołując salwy śmiechu twardych Czarnogórców. 1200 metrów poniżej woda i kamienie. Wybór jest prosty: idę, a raczej ciągnę, przesuwając dłońmi po cienkiej lince. I żyję, by móc wreszcie podziwiać widoki. Instruktor zabiera nas potem samochodem do swojego gościńca. Nie rozumiem, co mówi, ale wygląda na rozbawionego. Klepie mnie po kolanie. Witamy w Starej Czarnogórze.

Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz
Obraz
© Wirtualna Polska

Rzeka i to, co wokół niej jest czystym pięknem. Jeszcze piękniejsza, niemal jak ze snu, jest każda kolejna droga w wysokich górach. 70 proc. Durmitoru to lasy, reszta – gigantyczne skały. Najwyższy wierzchołek ma 1749 metrów. Niektórzy uprawiają tu ekstremalną wspinaczkę, ja i moi koledzy tylko lub aż patrzymy. Wiatr wieje mocno, ale jakie to ma znaczenie? Opiekunowie największego parku narodowego zadbali o oprawę. Jest dosłowna. W Durmitorze stoją wielorozmiarowe ramki z podpisem "Montenegro Wild Beauty". Dzikość na zawołanie.

Obraz
© Wirtualna Polska

Od 1980 r. park jest pod opieką UNESCO. Poza syczącym wiatrem nic więcej nie słychać. Turystów można policzyć na palcach jednej ręki. Spotykamy ich tylko w dwóch miejscach. Robią zdjęcia w "ramkach". My też. W plecy uderza chłód z gór. Wielkich, majestatycznych, trochę strasznych. Są takie jasne. Można się w nie wpatrywać, tracąc poczucie czasu. Do kontemplacji służą drewniane ławeczki. Drogą rodem z Islandii przejeżdża jeden samochód. Na uboczu stoi nasz busik. Zaraz jedziemy dalej – do serca Durmitoru: Czarnego Jezioro.

Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz

Wyłania się z lasu i w pierwszej chwili można się uszczypnąć. Istnieje czy nie? Na kamieniach wygrzewa się bezdomny pies. Ciągle podchodzą do niego turyści, głaszczą i robią z nim sobie zdjęcia. Lepszego miejsca nie mógł sobie wybrać. Jezioro o tej porze roku jest wciąż ciepłe. Ma 49 metrów, najwięcej ze wszystkich czarnogórskich zbiorników.

Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz

Czasem dzieli się na dwie części. Kiedy tam docieramy jest połączone. Można je podziwiać i z bliska, i z położonej nad nim restauracji. Siadamy bliżej drzew. Na początek ostra zupa rybna, której kolorem blisko do pomidorówki. Potem risotto, niby przystawka, ale w Czarnogórze jest jak danie główne. Na deser ciasto z różowymi lodami. Zaraz spalimy to na długim spacerze wokół jeziora. Chociaż spacer to zbyt delikatne określenie. Momentami jest ekstremalnie. Śliskie kamienie mogą okazać się zdradzieckie. Raz jest pod górkę, raz w dół, i to biegiem. Ale dla umysłu taka godzinna wycieczka to raj.

Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz
Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz

Groza i cisza
By pozostać w takim klimacie, rano warto poświęcić uwagę Tarze. Najdłuższą rzekę dzieli na pół unikalny na skalę światową most. Przed II wojną światową budowali go na najwyższych znanych ludziom rusztowaniach. Jeśli nie mamy nerwów ze stali lepiej się nie wychylać, choć rzeka kusi. Z jednej i drugiej strony, niby tylko parę metrów od siebie, a widoki zupełnie inne. Most odbija się cieniem na dolinie. Pies chodzi w tę i we w tę po białej linii. Auta spokojnie go omijają. Przy urwisku spokojnie siedzi kot. Zaraz mógłby skoczyć 1360 metrów w dół albo zjechać nad kanionem po długiej lince. Jest bardzo cicho i mgliście. Przez chmury przebija się słońce.

Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Błaszkiewicz

Nawet kiedy już to zniknie, atrakcje się nie kończą. O okna busu prawie biją gałęzie drzew. Widzimy wysokie czarne sosny. Widziały wiele. Teraz prowadzą ku "Camp Rabrenovic" – agroturystycznego gospodarstwa, gdzie poczęstują rakiją i prigaricami, potem zaproszą na przejażdżkę terenówką. Otwarte od kilku miesięcy przyciąga tłumy turystów. Śpią w kamperach, namiotach i bungalowach. Noc kosztuje 20 euro za osobę. Pan Goran z żoną Slavenką przyjmują wszystkich z otwartymi ramionami. Stamtąd ostatni odcinek drogi, tej najniebezpieczniejszej – nazywa się Platje. Konkurencją może być za parę autostrada wydrążona w górach. Za mało miejscowym takich tuneli, potrzebują czegoś więcej. Za budowę odpowiedzialni są Japończycy. To też Czarnogóra.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (78)