Jak zmieniały się standardy w polskich domach wczasowych - komfort ma wiele imion
Wczasy w PRL-u to była istna magia - wiedzą o tym doskonale, ci którzy mieli okazję spędzić urlop w ośrodku zakładowym czy domu wczasowym. Odpoczynek ”klasy robotniczej, chłopstwa i inteligencji pracującej” (z tych trzech warstw składało się oficjalnie polskie społeczeństwo w dobie socjalizmu) gwarantowany był wręcz konstytucyjnie. Sprawdziliśmy, jak wyglądał standard takiego wypoczynku.
31.07.2017 | aktual.: 31.07.2017 14:24
Wczasy w PRL były powszechne, ale "dość przaśne”, mówiąc językiem towarzysza Władysława Gomułki, przywódcy polskiej partii komunistycznej.
Sam wyjazd był luksusem
W latach 40., 50. i 60. trudno było o luksusy, albo raczej – o takie luksusy, jak my dzisiaj znamy. Bo dla sporej grupy ówczesnego społeczeństwa już sam dwutygodniowy wyjazd nad morze, jezioro lub w góry był ogromnym wydarzeniem.
Pobyt w którymś z ośrodków zakładowych lub domów Funduszu Wczasów Pracowniczych (FWP – powołano już na przełomie 1946-1947 roku, a więc praktycznie w kilkanaście miesięcy po zakończeniu działań wojennych) wspominano aż do… następnego wyjazdu.
Bez toalet, ale z "kołchoźnikiem" na ścianie
A jak wyglądały miejsca wakacyjne? Zakładowe ośrodki wczasowe z prawdziwego zdarzenia zaczęto budować na szeroką skalę dopiero od końca lat 50. Swój boom przeżyły w latach 60. i pierwszej połowie lat 70.
Były to, wbrew dzisiaj panującej opinii, przeważnie dość solidne budowle o często nowatorskiej i ciekawej wizji architektonicznej. Zapewniały też szeroki asortyment usług – poza pokojami mieszkalnymi (często jednak pozbawionymi toalet) w ośrodku takim znajdowała się stołówka oraz świetlica spełniająca także funkcję kawiarni i sali telewizyjnej. Zwłaszcza ta ostatnia miała wielkie znaczenie, bo w pokojach nie było odbiorników telewizyjnych (wtedy zresztą czarno-białych). W większości ośrodków, przynajmniej w latach 60., nie było także odbiorników radiowych. Ich funkcję spełniały umieszczone na ścianach tzw. ”kołchoźniki”, z których można było słuchać tylko radiowej ”Jedynki”.
Choć w latach 70. w ośrodkach zaczęły pojawiać się pełnozakresowe odbiorniki radiowe – z najpopularniejszym wówczas ”Tarabanem” na czele, to wciąż największym szpanem był przyjazd na wczasy z ”tranzystorem” – radiem zasilanym bateriami. Odbiorniki takie namiętnie zabierano także ze sobą nad wodę, by umilały wypoczynek innym plażowiczom.
Na początku lat 70. trafiły także do ośrodków pierwsze telewizory kolorowe. Efekt? Zawsze pełne świetlice zaczęły ”pękać w szwach”, gdy zaczęli je odwiedzać wczasowicze z pozbawionych jeszcze tych atrakcji domów.
Dzisiaj jest wszystko - nawet klimatyzacja
Dla bywalców, zwłaszcza młodszych, dzisiejszych domów wczasowych te historie trudno pojąć. A przecież do rewolucji turystycznej, która przeorała ośrodki zakładowe (w przeważającej części je likwidując) czy domy FWP, doszło stosunkowo niedawno. Przemiany zaczęły się w latach 90., gdy w sferze krajowej turystyki i zorganizowanego wypoczynku zaczęły obowiązywać reguły wolnorynkowe.
Administratorzy, a potem właściciele poszczególnych obiektów walcząc o klienta podwyższali (i podwyższają) stale poprzeczkę świadczonych usług. Radio, telewizor, lodówka? Są. Łazienka z armaturą, jakiej wielu nie ma nawet w domu? Rzecz jasna. Dostęp do internetu? Oczywiście. Klimatyzacja? No może jeszcze nie wszędzie, ale niedługo będzie to standard.
Przy tych luksusach czegoś jednak żal? Niewygód? Z pewnością nie. A więc czego? Może młodości?