Lizbona na weekend. Plan wycieczki na trzy dni
Właściwie to można usiąść w słońcu, nad brzegiem Tagu, z babeczką pasteis w jednej ręce i winem w drugiej, i też będzie świetnie. Ale jak ktoś się uprze, może zupełnie dobrze poznać w ciągu weekendu najbardziej klimatyczne miasto Europy. Lizbona na weekend to świetny plan. Publikujemy plan wycieczki.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Czy wasi znajomi też przewracając oczami, pytają ze zgorszeniem: "Skąd ty masz tyle wolnego?". Teraz macie dla nich odpowiedź: ‒ Tajemnica "niekończących się" urlopów tkwi w tym, by dobrze wykorzystać nawet krótki czas.
Weekend w Lizbonie? To może się udać, bez rujnowania budżetu. Linią Wizz Air wiosną polecimy z lotniska Chopina za 600 zł w dwie strony, przy czym lot powrotny mamy w nocy z poniedziałku na wtorek, więc jest to weekend ciut przedłużony. Gdy wylecimy z Warszawy w piątek po 21:00 (lądujemy po północy), mamy do dyspozycji całą sobotę, niedzielę i poniedziałek (lot powrotny po godz. 1:00 już we wtorek, lądowanie około 6:00 rano).
Wybór miejsca na nocleg nie powinien nastręczać problemów, bo hoteli, pensjonatów i hosteli o bardzo dobrym standardzie jest zatrzęsienie, a Lizbona nie jest wielkim miastem (zamieszkuje ją ponad 500 tys. mieszkańców, a w całym zespole metropolitalnym niecałe 3 mln), a na dodatek ‒ dobrze skomunikowanym (cztery linie metra: żółta, niebieska, czerwona i zielona).
Monumentalne place...
Myszkowanie po mieście można zacząć od Praça do Comércio, który ‒ jak mówią ‒ Portugalczycy ‒ jest perłą w koronie najbardziej majestatycznych placów świata. Roztacza się z niego widok na Tag, który bardziej przypomina tu morze niż rzekę i na fasady pałaców oraz kamienic, odbudowanych z przepychem po wielkim trzęsieniu ziemi z 1755 r. Od wylotu reprezentacyjnej ulicy Rua Augusta oddziela go neoklasycystyczny Łuk Triumfalny, a od rzeki ‒ nabrzeże z tonącymi w wodzie kolumnami. Pośrodku placu stoi pomnik króla Józefa I, ale tak naprawdę to jego minister markiz de Pombal dźwignął Lizbonę z ruin, przebudowując po trzęsieniu ziemi. Sala poświęcona temu kataklizmowi jest jedyną w Centrum Historii Lizbony (wejście od placu, po lewej), w której nie można utrwalać obrazu i dźwięku. To obostrzenia ze względu na ochronę praw autorskich. Bo i pomyślana jest fantastycznie: widzowie siedzą otoczeni z trzech stron przez ekrany, więc gdy wzbierają fale tsunami, masz wrażenie, że zaraz cię zmiotą, do tego gdy ziemia zaczyna drżeć, trzęsie się nawet żyrandol. Z pewnością warto poświęcić godzinę na zwiedzanie centrum z multimedialnym przewodnikiem w słuchawkach, który zabiera widza w podróż w czasie po wszystkich ważnych momentach, które ukształtowały miasto.
Włóczęga po centrum to główny deptak Rua Augusta, Elevador de Santa Justa ‒ zabytkowa winda łącząca niższe ulice Baixa z wyżej położonym Largo do Carmo i zalany słońcem plac Rossio, otoczony kamienicami z pięknymi fasadami.
Gdy zatrzymamy się na lunch w którejś z licznych knajpek, warto spróbować typowo portugalskiej specjalności ‒ suszonego dorsza bacalhau. Wielkie płaty ryby w sklepach nie wyglądają zachęcająco i mają specyficzny silny zapach, ale w smaku ‒ poezja. Ponoć Portugalczycy mają na niego 365 przepisów. Choćby bacalhau à Brás, czyli dorsz bardzo rozdrobniony, smażony z wiórkami z ziemniaków i cebuli oraz z jajkiem. Do tego białe wino, z którego słynie region, a potem dla odważnych ginjinha ‒ niezbyt słodki, mocny likier z wiśni. Jeszcze lepiej się po nim zwiedza.
Zaułki z fado
Dzielnica Mouraria została wyznaczona Maurom do mieszkania po odbiciu miasta przez chrześcijan w 1147 r. Jest jedną z najstarszych. Dziś zasiedlona przez imigrantów, dla których Portugalia jest krajem bardzo otwartym, przyjaznym. Uważa się, że to w Mourarii narodziło się przepełnione tęsknotą (słynną saudade) fado. To tu mieszkała legendarna śpiewaczka Maria Severa, która przedkładała uroki wolnego życia w spelunkach i marynarskich zaułkach, nad złote klatki pałaców. W Mourarii wychowała się współczesna pieśniarka fado Mariza, a sam gatunek muzyczny został wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO.
Stąd jedzie tramwaj nr 12 (jeden z kultowych żółtych, starych tramwajów; innym jest nr 28). Wspina się w górę po stromych uliczkach, tak wąskich, że prawie ociera się o ściany kamienic. Zmierza do górującego nad Lizboną wzgórza z zamkiem św. Jerzego ‒ Castelo de São Jorge. Można stąd podziwiać panoramę Lizbony, most 25 Kwietnia, i największe w Europie rozlewisko (estuarium), jakie przy ujściu do oceanu tworzy Tag. Ze wzgórza maszerujemy wprost do osławionej dzielnicy Alfama, z plątaniną wąskich stromych uliczek, kamienicami z XVI w., z uśmiechniętymi babciami na balkonach, suszącym się praniem. I oczywiście knajpek, zapraszających na wieczory z muzyką fado na żywo. Jeśli ktoś uważa, że to jednak dla niego zbyt "turystyczny" klimat, może wrócić do wielokulturowej i autentycznej Mourarii albo zanurzyć się w nocnym życiu Bairro Alto.
Smak dawnej potęgi i babeczek pasteis
Dla mnie Lizbona to przede wszystkim* Torre de Belem* ‒ działająca na wyobraźnię wieża u ujścia Tagu, wybudowana w epoce wielkich odkryć geograficznych, strażniczka lizbońskiego portu, punkt orientacyjny dla żeglarzy i symbol morskiej potęgi Portugalii. Do Belem można dojechać wszelkimi środkami komunikacji miejskiej i spędzić tam większą część dnia, wdychając atmosferę złotego wieku Portugalii, ciesząc oczy koronkowymi budowlami w stylu manuelińskim, odpoczywając w ogrodach i parkach.
Na początek proponuję jednak ciekawą multimedialną ekspozycję Pilar 7 Bridge Experience (u podnóża mostu 25 Kwietnia, przy Avenida da India), opowiadającą o tym, jak czerwony most ‒ przypominający ten z San Fransisco ‒ powstawał. Nie jest to punkt obowiązkowy dla osób z lękiem wysokości, bo podłogi w punkcie widokowym są szklane lub ażurowe.
Kolejne atrakcje Belem w całości zanurzone są w epoce odkryć: Klasztor Hieronimitów (Mosteiro dos Jerónimos) z XVI w., Wieża Belem i Pomnik Odkrywców (Padrão dos Descobrimentos) upamiętniający takie zasłużone postaci jak Henryk Żeglarz, Vasco da Gama czy Ferdynand Magellan (jest wśród nich tylko jedna kobieta ‒ księżniczka Filipa de Lencastre).
Nie samą jednak historią żyje człowiek. Do Belem trzeba jechać po najlepsze na świecie ciasteczka Pasteis de Nata ‒ babeczki z zapieczonym budyniem. Tylko cukiernia przy Rua de Belém pod numerami 84‒92 (z zewnątrz niepozorna, ale w środku pełna sal, zdolnych pomieścić ogromne kolejki łakomczuchów, przestępujących przed wejściem z nogi na nogę) ma prawo używania nazwy Pasteis de Belem. Babeczki robi od 1837 r. Najlepsze są jeszcze ciepłe, posypane cynamonem.
Ostatni dzień pobytu w Portugalii można poświęcić na wycieczkę poza jej granice. Kolejką podmiejską ze stacji Rossio w centrum Lizbony (pociągi kursują mniej więcej co pół godziny) dojedziemy do Sintry. Miejsca niezwykłego, z pałacem narodowym, ale przede wszystkim z pałacem Pena jak żywcem przeniesionym z bajki (kursuje tam autobus spod punktu informacji turystycznej). Uznana za jeden z siedmiu cudów Portugalii, romantyczna budowla jest kolorowa, ekstrawagancka, wygląda trochę jak... tort. W pobliżu jest też średniowieczny, zniszczony zamek Maurów z piękną panoramą do podziwiania.
Na wyprawę do Sintry lepiej wziąć buty trekkingowe. Zwłaszcza, że stąd już niedaleko, zaledwie kilkanaście kilometrów do Cabo da Roca ‒ końca Europy, najbardziej na zachód wysuniętego cypla starego kontynentu. Zachód słońca podziwiany ze skalistego klifu na długo zostanie w sercu. Zresztą tak jak i Lizbona, w której można zakochać się bez pamięci i weekend na to w zupełności wystarczy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz też: Dwie Polki podbijają portugalski rynek. Ich produkt jest wyjątkowy
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.