Od rana do wieczora ciągnie się sznur klientów. "Dużo ludzi, no ale nie ma się co dziwić"
Funkcjonowanie stoku narciarskiego to taki górski mikrokosmos. Praca wielu ludzi składa się na proces, jakim jest przyjmowanie i obsługa turystów. - Nasz dzień pracy rozpoczyna się już poprzedniego dnia wieczorem - mówi WP Rafał Wilczyński z ośrodka narciarskiego Bartuś. Spędziliśmy dzień z pracownikami tego miejsca.
Artykuł jest częścią zimowej edycji cyklu Wirtualnej Polski "Jedziemy w Polskę". Wszystkie reportaże publikowane w ramach akcji są dostępne na jedziemywpolske.wp.pl.
Artykuł powstał we współpracy z firmą FCA Poland. Nasi autorzy podczas podróży korzystają z samochodu Jeep udostępnionego nieodpłatnie przez firmę FCA Poland. Firma FCA Poland nie ma wpływu na jakiekolwiek treści, wypowiedzi ani opinie zawarte w artykule.
Rzadko kiedy zdarza się okazja, aby podejrzeć pracę ośrodka narciarskiego. Sama zazwyczaj oglądam go z perspektywy wyciągu albo stoku narciarskiego. Tym razem udało mi się zobaczyć jedno z takich miejsc od kuchni. Pracownicy ośrodka Bartuś w Dusznikach-Zdroju wpuścili nas bowiem do swojego małego centrum dowodzenia.
Podgląd z 26 kamer
Na ścianie naprzeciwko biurka wiszą dwa wielkie monitory. Na nich mnóstwo kolorowych okienek. Każde z nich to podgląd z innej kamery. Trzeci monitor znajduje się po drugiej stronie biura. Kiedy wchodzimy do pomieszczenia, jeden z pracowników kieruje ruchem na taśmie narciarskiej i wyciągu. W ręku trzyma krótkofalówkę, z której wydaje komunikaty.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Turyści ruszyli. Oto, jak wygląda sytuacja na stoku w Białce
- Na tym dużym monitorze mamy 26 kamer, ale to jeszcze nie są wszystkie. Potrzebujemy ich ze względów bezpieczeństwa, żeby mieć dokumentację w razie, gdyby coś się wydarzyło. Głównie ze względu na ubezpieczenia. Na szczęście rzadko się zdarza, że musimy z tego korzystać - wyjaśnia nasz przewodnik po ośrodku Rafał Wilczyński.
Z tego małego centrum dowodzenia odbywa się sterowanie ruchem. Zdarza się, że coś się zatnie na wyciągu albo ktoś sobie nie poradzi i przewróci się, wsiadając na orczyk albo na krzesełka. W jakich sytuacjach najczęściej trzeba interweniować?
- Przypadki są różne. Czasem jest to jakaś mała rzecz, jak bonownik na kasie, bywa, że orczyk się zepsuje albo pojawia się problem, żeby coś znaleźć w wypożyczalni. Raz ktoś dla żartu postawił kurczaka na taśmie narciarskiej. Na szczęście to wszystko są drobnostki. Poważnych incydentów raczej nie ma. Ostatnio mamy bardzo mało wypadków w Zieleńcu. Takie dni jak ten są najlepsze. Jest spokojnie, a my jesteśmy na tzw. czuwaniu. Załatwiamy bieżące sprawy. Obieramy maile i telefony, robimy zamówienia - opowiada Wilczyński.
Pytam, czy często się zdarza, że turyści gubią rzeczy na stoku, w wypożyczalniach albo restauracjach. Gubią, ale zazwyczaj szybko się odnajdują. Zdarzają się za to inne ciekawe pomyłki.
- Ludzie często sobie nieświadomie narty podmieniają. Zdarza się, że ktoś zabiera czyjeś narty np. ze stojaka pod restauracją, mimo że ma zupełnie inny rozmiar. Dopiero przy zwrocie w wypożyczalni, podczas skanowania, okazuje się, że turysta jeździ na za krótkich albo na za długich nartach - wyjaśnia pan Rafał.
Pytam też, czy często zdarzają się na stoku nieprzygotowani turyści. Ale w takich miejscach to raczej rzadkość. Bywa, jak przyznają pracownicy ośrodka Bartuś, że turyści pytają np. o możliwość wypożyczenia spodni narciarskich albo rękawiczek. Jeśli ktoś jest nieprzygotowany, to raczej mentalnie i raczej w kwestii nadziei na spędzenie całego dnia na stoku narciarskim z dwójką małych dzieci. A to, jak każdy wie, bywa niemożliwe.
Dzień pracy na stoku rozpoczyna się już wieczorem
Ciekawi mnie też, jak wygląda organizacja pracy. Skąd wiadomo, czy turyści się zjawią na stoku, od czego zależy ilość pracy danego dnia i jak się na taki dzień przygotować?
- Nasz dzień pracy rozpoczyna się już poprzedniego dnia wieczorem. Sprawdzamy wtedy pogodę, żeby oszacować czy będzie wiatr, czy będzie mróz i jakie będą warunki na stoku narciarskim. Wieczorem też przygotowujemy się do naśnieżania i planujemy, kiedy ma wyjechać ratrak. Jeżeli planowany jest np. nocny opad śniegu, to ratrakujemy z samego rana. A robimy tak dlatego, żeby wieczorny sztruks nie był rano zasypany śniegiem, bo i tak trzeba by go było poprawić - mówi Rafał Wilczyński.
Grafik przygotowywany jest z dwutygodniowym wyprzedzeniem, więc każdy, kto przychodzi rano do pracy, zna już swoje zadania. Obowiązki stoku narciarskiego dzielone są m.in. między pracowników wypożyczalni i wyciągów narciarskich, punktów gastronomicznych czy instruktorów szkółek narciarskich.
Ruszamy dalej, w kierunku szkółki i wypożyczalni. Zaczepienie pracowników punktu gastronomicznego jest w zasadzie niemożliwe. Od rana do wieczora do kasy ciągnie się sznur klientów. Bywa, że w kolejce trzeba odstać nawet i kilkadziesiąt minut.
W wypożyczalni i szkółce narciarskiej ruch jak w ulu
Podobnie jest zresztą w wypożyczalni. Drzwi do niej w zasadzie się nie zamykają. Narciarze ciągle wchodzą i wychodzą. Co jakiś czas wpadają też instruktorzy. Siadają na ławkach, aby się ogrzać i odpocząć. Wielu z nich chwyta za kanapkę albo inny zimny posiłek. Nie zdążą jeszcze do końca odtajać, a już ruszają z kolejną grupą kursantów. Nikomu jednak ta dynamika pracy najwyraźniej nie przeszkadza, bo wszyscy uśmiechają się od ucha do ucha. W końcu sport to zdrowie.
Rozmawiam z instruktorką Moniką, która w ośrodku Bartuś prowadzi mini zimowiska. Zimą pracuje średnio 8/9 godzin dziennie. Latem za to uprawia warzywa i pływa na kite surfingu.
- Mamy bardzo zdyscyplinowane dzieciaki i bardzo mało zdarza się nam niefajnych incydentów. Dobrze też już jeżdżą na nartach i naprawdę sporo można z nimi zrobić. Pracujemy zgodnie z wytycznymi Polskiego Związku Narciarskiego i wypracowujemy godziny dydaktyczne - opowiada mi. - Każdy kolejny dzień mini zimowiska jest kontynuacją poprzedniego i stopniowo wprowadzamy uczestnikom kolejne ćwiczenia, które pomagają wypracować technikę jazdy. Ubieramy to wszystko w gry i zabawy, żeby było z tego jak najwięcej przyjemności - mówi Monika. Chętnie pogadałaby dłużej, ale przed wypożyczalnią czeka na nią już kolejna grupa kursantów.
Czytaj także: W górach się zaczyna. Warszawiacy zjeżdżają pod Tatry
Monika wychodzi, a ja przypatruję się klientom wypożyczalni. Większość z nich decyduje się na narty. Sprzęt raczej nowy, niezużyty. Pan Józek, pracownik wypożyczalni, żartuje i zagaduje turystów. Pytam go, czy mają sporo pracy poza obsługą klienta i czy sami naprawiają sprzęt narciarski.
- Uszkodzone sprzęty zazwyczaj wyrzucamy. Zwłaszcza buty, bo to się zużywa i niszczy najczęściej. Zabawa nie jest tego warta - wyjaśnia mi.
A jak ocenia tegoroczny sezon? - Jest dużo ludzi, no ale nie ma się co dziwić, bo warunki mamy idealne. Śniegu jest wystarczająco i regularnie coś dosypuje. Pogoda jest po prostu wymarzona - mówi mi pan Józek. Poza tym, jak są ludzie, to jest i praca.