Pojechałam do Zakopanego z dziećmi w środku sezonu. "Piekło"
Koszmarne atrakcje, które niczym nie nawiązują do gór, kilometry straganów, ma których rękodzieło przegrywa z chińskim badziewiem, a do zdjęcia łatwiej zapozować z postaciami z bajek niż z kultowym niedźwiedziem. Gdy na Krupówki wybieramy się z dziećmi, przygotujmy się na piekło.
Żadne inne miejsce w kraju nie cieszy się podobną popularnością. Jeżdżą tam setki tysięcy osób - jedni kochają, inni nie znoszą - każdy ma natomiast na temat Zakopanego coś do powiedzenia.
Wakacje w Tatrach - nie tylko Zakopane
Sama uwielbiam wracać w Tatry, ale zamiast "zimowej stolicy Polski" stawiam raczej na mniejsze miejscowości w okolicy, gdzie tłumów nie ma. Zakopane odwiedzam tylko poza sezonem, ale także wtedy Krupówki czy Gubałówkę omijam szerokim łukiem.
Tym razem spontanicznie wybrałam się z rodziną na Podhale w ostatnim tygodniu lipca. Czarna Góra (koło Białki Tatrzańskiej), w której się zatrzymaliśmy to wymarzone miejsce na wypoczynek - cicha, spokojna, z cudownym widokiem na Tatry i świetną bazą wypadową dla wycieczek w góry.
Z dziennikarskiej ciekawości postanowiłam jednak wybrać się na jeden dzień do Zakopanego, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jest tam tak źle. Zabrałam ze sobą dzieci. Pożałowałam po pięciu minutach.
Stragany z pamiątkami z alkoholem w tle
Wysiedliśmy z samochodu przy rondzie im. Jana Pawła II, a dojście do Krupówek zajęło nam mnóstwo czasu, bo już na tej trasie ciągną się stragany. Dzieci biegały zafascynowane od stoiska do stoiska, na których najmniej było klasycznych pamiątek, a najwięcej chińskich zabawek - podróbek klocków lego czy gadżetów z postaciami z popularnych bajek.
Pamiątki to zresztą temat rzeka. To, że bywają wyjątkowo tandetne wiadomo nie od dziś, ale i tak byłam zaskoczona. Obrazki z górami i papieżem, które oprawiono w drewnianą ramkę z termometrem i garść kolorowych kamyków to był tylko wstęp.
Na straganach znajdziemy masę gadżetów, które nawiązują do alkoholu. Bo turyści lubią w Zakopanem urządzać tutaj suto zakrapiane imprezy. Królują kieliszki w skórze z mało ambitnymi napisami, np. "Od jutra nie piję. Zakopane" albo "Zakopane. Długie życie, sex i picie". Wymarzona pamiątka z urlopu pod Tatrami? Nie dla mnie...
Moją uwagę przykuły także minibutelki z otwieraczami, nawiązujące do znanych alkoholi, z nadrukowanymi imionami. Zamiast nazwy wódki widnieje więc np. "Sebastian", a rumu "Krysia". Ludzie naprawdę to kupują? Ale stojąc chwilę przy straganie przekonałam się, że tak.
Krupówki - piekło dla rodzica
Gdy przedarliśmy się przez stragany i dotarliśmy do Krupówek, nie było lepiej. Tutaj też na każdym kroku są pamiątki, oscypki czy kolorowe warkocze. Zamiast podziwiać widoki, dzieci ekscytowały się dziwactwami ze straganów.
W pewnym momencie ich wzrok przykuły pluszowe pingwiny w towarzystwie postaci z popularnej bajki "Kraina Lodu". Odetchnęłam głęboko i podeszliśmy sprawdzić, co to. Przy wejściu stała kolejka turystów. Atrakcja nazywa się Śnieżny Labirynt, a można w nim "pokonać tor przeszkód, znaleźć cztery cyfry kodu i wejść do skarbca". Przyjemność kosztuje 15 zł, a ulgowy dla dzieci do 6. rok życia - 10 zł. Za zdjęcie z pingwinami musimy zapłacić 5 zł.
Śnieżny Labirynt nawiązuje przynajmniej do śniegu, który kojarzy się z górami. Inaczej niż pozostałe atrakcje, które kuszą w Zakopanem na każdym kroku. Znajdziemy tu Park Iluzji, Muzeum Figur Woskowych, Myszogród, Podwodny Świat (!), Galerię Figur Stalowych czy Dom do góry nogami.
Mam wrażenie, że przedsiębiorcy prześcigają się w tworzeniu coraz to bardziej wymyślnych miejsc, zapominając o nawiązaniu do gór, a przecież to wymaga jedynie odrobiny wysiłku.
Podobnie jest z pamiątkami - oczywiście wełniane skarpety czy drewniane rękodzieło też się da znaleźć, ale są zalane ogromem tandetnej chińszczyzny.
Dotarliśmy do charakterystycznego mostku na Krupówkach, gdzie większość turystów robi sobie zdjęcie z Giewontem w tle. Dzieci zapychały się oscypkami, gdy nagle stanęły na baczność pełne emocji. - Mamo, możemy zdjęcie? - krzyknęli. Odwróciłam się w stronę, którą patrzyli, przeczuwając, że może chodzić o słynnego niedźwiedzia. Chodziło o osobę przebraną za jednego z psów z bajki "Psi Patrol".
Misia, z którym zdjęcie nagle wydaje mi się kultową pamiątką z Zakopanego, nie spotkaliśmy. W morzu tandety i chińszczyzny wydaje się bardzo tatrzański. W pobliżu mostku znajduje się zresztą wystawa, na której można obejrzeć czarno-białe zdjęcia z misiem sprzed lat. Aż zatęskniłam.
Spotkanie z Chase'm z "Psiego Patrolu" sprawiło, że powiedziałam "dość". Skręciliśmy w jedną z bocznych ulic, ale ona też nie była wybawieniem. Tam z kolei stał automat za automatem. Można było wygrać np. 10 zł. Choć dzieci tłumnie gromadziły się przy maszynie z lizakami. Należało wrzucić 5 zł (czyli dużo więcej niż lizak w sklepie), żeby móc wygrać jeden z nich. Nikt jednak w naszej obecności nie miał tego "szczęścia".
Ten spacer po Krupówkach utwierdził mnie tylko w tym, że w Zakopanem nikt już o górach nie pamięta. Czy samorząd w końcu weźmie się za odczarowanie tego miejsca, które ma tak ogromny potencjał? Rezygnacja z chińskiej tandety i fatalnych atrakcji nie odstraszy turystów od Zakopanego. A jeśli odstraszy, to dobrze, bo turystów, których przyciągają takie rzeczy, pod Tatrami nie potrzeba. To jedyna szansa, żeby do Zakopanego wrócili prawdziwi miłośnicy gór.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo