Znalezisko z Glozel. Kiedy skarb znajduje krowa
25.10.2019 14:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W chwili, kiedy 1 marca 1924 roku na farmie w Glozel niedaleko francuskiej miejscowości Vichy krowa wpadła do dziury, nikt nawet nie przypuszczał, jakie to wydarzenie będzie mieć skutki dla światowej archeologii. Według relacji właścicieli farmy w dziurze odnaleziono starożytny skarb.
Kiedy o znalezisku dowiedział się Antoine Morlet z Vichy, archeolog amator, a z zawodu lekarz, za 200 franków uzyskał prawo do prowadzenia wykopalisk i obiecał rodzinie kolejne pieniądze, jeżeli znaleziska okażą się ciekawe. Tak jak w wielu przypadkach, w tej historii pieniądze także odegrały ważną i niechlubną rolę. W ciągu kilku lat w domu farmerów pojawiło się wiele bardzo dziwnych przedmiotów.
Co odnaleziono?
Sugestywne, ale bardzo amatorsko opracowane artefakty z kamienia, kości lub gliny, ale także ryciny zwierząt i ludzi na kościach i kamieniach. Według Morleta były to przedmioty z około 8 tysiąclecia p.n.e.
Największe zainteresowanie, a nawet sensację, wzbudziły gliniane tabliczki, na których wyryto napisy nieznanym pismem. Żądni sensacji dziennikarze pisali o najstarszym zachowanym europejskim pismie, a na farmę, na której właścicieli stworzyli swego rodzaju muzeum, zaczęły przybywać tłumy odwiedzających. Popularność wśród ludzi nasilały spory ekspertów, którzy nie mogli zgodzić się w ocenie znalezisk.
W 1927 roku powołano niezawisłą komisję, która miała zbadać przedmioty i rozwikłać sprawę znaleziska. Członkowie komisji udali się do Glozel i znaleźli na miejscu kolejne artefakty. Dla rodziny i miejscowych entuzjastów werdykt naukowców był jednak niepochlebny, Wszystkie przedmioty zakopano później. Co więcej, wśród prawdziwych historycznych przedmiotów znajdowały się jasne falsyfikaty!
To kampania!
Sprawa Emila Fradina, który dokonał pierwszego odkrycia, dotarła aż do sądu. Sąd jednak z braku dowodów uniewinnił go, mimo że na farmie policjanci odnaleźli kilka "historycznych" przedmiotów dopiero w fazie produkcji.
Dla przeciwników na zawsze pozostał jednak fałszerzem, który wykorzystał archeologiczne zamiłowanie Morleta. Fradinowie uważają, że cała rzecz to kampania zazdrośników, którzy w sądzie domagali się odszkodowania za ujmę na honorze. Sąd przyznał im odszkodowanie w wysokości 1 franka…
Jak to było? Czy raczej jak mogło być?
W latach 70. obrońcy prawdziwości skarbu próbowali potwierdzić swoje zdanie za pomocą nowoczesnych metod naukowych. Termoluminescencja pokazała, że badane przedmioty naprawdę pochodziły z dawnych czasów, a konkretnie z lat 700–100 p.n.e. Według naukowców były one więc stare, ale nie aż tak, jak myślał Morlet, który datował je na 8 tysiąclecie p.n.e.
W latach 70. wspomniana metoda była jednak dopiero w powijakach, a późniejsze badania przeprowadzone za pomocą dokładniejszych metod datowały przedmioty na różne okresy, począwszy od IV wieku p.n.e., na współczesności kończąc.
Ale jak można wyjaśnić tak duże różnice w datowaniu? Pierwsze odnalezione przedmioty, wśród których znalazły się wspomniane tajemnicze gliniane tabliczki, mogły być prawdziwe. Było ich mało, a doktor obiecał pieniądze za kolejne znaleziska…
Na polu, a dokładniej mówiąc w ziemi, znalazły się więc dziesiątki, a nawet setki nowych przedmiotów. Te jednak zostały spreparowane i zakupione.
Mimo że od tych wydarzeń minęło już prawie 100 lat Glozel nadal czeka na rzetelne badania. Najprawdopodobniej nigdy jednak ich nie doczeka, ponieważ miejsce zostało wyraźnie zniszczone przez amatorskich poszukiwaczy, którzy rozkopywali je tak, że wszystkie prawdziwe ślady pradawnej osady bezpowrotnie zniszczyli.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl