Bali. Wyspa, która cię uzdrowi
Prawniczka, osoba twardo stąpająca po ziemi, ale pragnąca poznawać świat i ludzi. Kupiła bilet w jedną stronę i właściwie nie spodziewała się niczego. To, co ją spotkało, na zawsze odmieniło jej życie.
Ściskając w ręce bilet do Tajlandii, jechała w nieznane. Nikt na nią nie czekał, a ona nie miała żadnych planów. Wiedziała jedno, to ma być Azja. Jednak tuż po wylądowaniu Bangkok ją rozczarował.
– Zanieczyszczenie powietrza i hałas jest tam tak ogromny, że miałam wrażenie, jakbym znajdowała się na autostradzie. Musiałam stamtąd uciekać – mówi w rozmowie z WP Elżbieta Szymanek, prawniczka, podróżniczka oraz autorka bloga intohumans.pl. – Pojechałam więc do innego tajskiego miasta o nazwie Chiang Mai.
To miasto, usytuowane w północnej części kraju, słynie z gór, parków narodowych i hipisowskiego klimatu. Jednak charakter miejsca tworzą ludzie. Kogo tam spotkała? Czy udało jej się z kimś zaprzyjaźnić?
Zobacz też: Gdzie najchętniej wypoczywają polskie gwiazdy – Tokio, Los Angeles czy Bali?
Ludzie jak nie z tego świata
– Ludzie, których spotykałam, byli jak nie z tego świata – opowiada. – Mówili o czakrach i energii. I o ile mam otwarty umysł i lubię próbować różnych rzeczy, to wobec wynalazków związanych z ezoteryką czy czarną magią dotychczas trzymałam się na odległość. Ale gdy zostałam zaproszona na Jogę Kundalini, to, co zaczęło się dziać z moim ciałem, było trudne do wytłumaczenia rozumem.
– Może to wpływ miejsca, w którym się znalazłam, a może ludzi… Starałam się wciąż dystansować do czegoś, czego nie mogę dotknąć, konkretnie nazwać, zmaterializować. Ale gdy pozwoliłam sobie na rozluźnienie, nagle poczułam poruszenie energii w ciele. I gdy w pewnym momencie instruktor kazał mi przyłożyć rękę do tzw. czakry splotu słonecznego, poczułam się tak, jakby to był elektromagnes – relacjonuje Polka.
Ela opowiada, że to doświadczenie wcale nie było komfortowe, wytrąciło ją ze znanych kolein, ciało wysyłało komunikat, na który wtedy jeszcze nie była gotowa. Ale splot różnych okoliczności stawiał na jej drodze kolejne osoby, które wprowadzały ją do tego innego, nielogicznego świata.
– Pewnego dnia poznałam Galinę z Niemiec, która przyznała, że pracuje z energią. To przecież taka "typowa" profesja, o czym ona w ogóle do mnie mówi – zastanawiała się w duchu. – Zaczęła opowiadać mi o reiki, którym się zajmuje. Zaproponowała sesję. Zgodziłam się, w myślach żegnając się ze światem (śmiech).
Polka opowiada, że rytuał ten polegał na nakładaniu rąk nad jej ciałem. Ona leżała, a Galina po kolei od głowy do stóp trzymała nad nią dłonie.
– Dowiedziałam się, że mam zablokowaną czakrę gardła, cokolwiek by to znaczyło. Podczas tej sesji, kiedy Niemka robiła te swoje czary-mary, czułam straszną falę gorąca na całym ciele, oprócz gardła. Tam rzeczywiście czułam chłód. To było bardzo dziwne doświadczenie, ale w połączeniu z innymi, zaczęłam na to wszystko inaczej patrzeć i otworzyłam się na nowe, bez osądzania – tłumaczy.
Chiang Mai wciągało podróżniczkę coraz bardziej, czuła się tak, jakby znała to miasto od dawien dawna. Ale na przełomie lutego, marca i kwietnia trwa palenie pól ryżowych. Zanieczyszczenie powietrza jest tak ogromne, że nie można wytrzymać. Trzeba było ruszyć w drogę, ale choć pierwotny plan zakładał, że powinna udać się do Nepalu, to serce podpowiadało, żeby pojechała na Bali.
Na Bali duchowość jest całym życiem
Wynajęła na wyspie dom od sympatycznej balijskiej rodziny, która ją przygarnęła i traktowała jak córkę.
– "Ela, ale masz szczęście. Teraz jest wyjątkowe święto, kremacja matki króla, musisz wziąć w nim udział" – słyszałam. Na początku byłam bardzo szczęśliwa, że mogę uczestniczyć w uroczystościach, które są dla nich ważne. Ale potem okazało się, że Balijczycy z racji tego, że wyznają hinduizm, co dwa dni mają takie najważniejsze święto. Oni świętują chyba 300 dni w roku, dla nich duchowość jest całym życiem – opowiada.
Balijczycy zaczynają dzień o nakarmienia bogów, palą im kadzidełka, a następnie okadzają nimi mieszkania. Każdy dzień zaczyna się od ofiary, a następnie przed wejściem do domu stawia się te dary, żeby bogowie widzieli, że się o nich pamięta.
– W Europie hinduizm nigdy by się nie przyjął, bo wszyscy by mówili, że nikt nie ma na to czasu. Gdybyś zobaczyła, ile czasu zajmuje przygotowanie takich darów, a ile godzin poświęcają na modlitwy… Zauważyłam też, że Balijczycy w pierwszej kolejności budują świątynie, a dopiero potem dom. I często są one większe od budynków mieszkalnych. Im rodzina zamożniejsza, tym większa świątynia – wyjaśnia Szymanek.
Kapłanki, szamanki, uzdrowienia
Prawniczka chłonęła ten nieznany świat, chętnie uczestniczyła w różnych nabożeństwach. Pewnego dnia została zaproszona do kapłanki.
– Spodziewałam się, że to będzie jakaś staruszka chodząca o lasce, a przywitała nas bardzo atrakcyjna kobieta. Dowiedziałam się, że miała ogromne poważanie na wyspie. Traktowano ją jak medium, bo gdy coś powiedziała, to miało się wrażenie, jakby czytała z ciebie jak z książki. Przewidywała też przyszłość.
– Wzięłam udział w jej ceremonii. Laksmi zaczęła nakłuwać mi palce czymś na kształt "szydełka", jeden po drugim, a ja nic nie czułam. Ale gdy dotknęła jednego z nich, nagle aż krzyknęłam z bólu. Dla niej to była bardzo ważna informacja. A potem powiedziała mi trzy rzeczy na mój temat. I najpierw pomyślałam, że mają ze mną niewiele wspólnego. Czułam lekkie rozczarowanie, ale ona powiedziała mi, że być może te aspekty są bardzo głęboko ukryte w mojej podświadomości i że jeszcze sobie z tego nie zdaję sprawy. Wróżbita Maciej też mógłby mi to powiedzieć – pomyślała w duchu pełna sceptycyzmu.
Tydzień później Polka przypadkiem trafiła do innego uzdrowiciela, który chwycił ją za rękę i… powiedział dokładnie to samo, co kapłanka.
– To nie były hasła, które można by przypisać 99 proc. społeczeństwu, tylko to były sprawy bardzo intymne, dotyczące bezpośrednio mnie. Dlaczego on mówi dokładnie to samo? Zaczęłam się zastanawiać. A może to oni mają rację? Może rzeczywiście coś wyparłam, albo czegoś do siebie nie dopuszczam. I zaczęłam szukać. Siedziałam w tamtej świątyni 5 godzin i dochodziłam do siebie – opowiada Ela.
Gdy następnego dnia przyjechała w to miejsce, była świadkiem, jak kapłanka weszła w trans i uwolniła energię obecnej tam Balijki, która przyszła do niej po uzdrowienie. Kobieta nagle zaczęła zanosić się płaczem, wymiotować, wić się na podłodze. A potem nagle przestała i była całkowicie spokojna i uśmiechnięta.
– To dopiero było dziwne i niepasujące do mojego świata doświadczenie. Widziałam rzeczy, które nie są naturalne dla Europejczyków. U nas, w naszym świecie, gdy boli cię głowa, to bierzesz tabletkę, a oni idą do uzdrowiciela, który ich naprawia energetycznie. Zaczęłam pytać, szukać, zastanawiać się. Tym bardziej, że znalazłam się w idealnym miejscu. Na Bali można odnieść wrażenie, że wszyscy zajmują się energią. A od jednej kobiety usłyszałam, że jeżeli już tu jestem, to na pewno dostanę odpowiedzi na swoje pytania.
Uzdrawianie muzyką i oddechem
Potem podróżniczka trafiła na uzdrawianie muzyką. W tej metodzie chodzi o to, żeby dostrajać dźwięk do wibracji ciała. I przyznaje, że podczas soundhealingu doznała czegoś niezwykłego. Tak jakby umysł oddzielił się od ciała, jakby weszła w trans medytacyjny, a świadomość była kilka pięter niżej.
– Mówi się, że muzyki powinno się słuchać na częstotliwości 432 Hz, ponieważ to są fale, które wysyła jądro Ziemi. Wszystko jest falą, dlatego uzdrawianie muzyką czy efekty muzykologii nie dziwią nawet w Europie – dodaje.
Przełomowym doświadczeniem było również uczestnictwo w praktyce uwalniania oddechem.
– Poszłam tam z polecenia, choć niechętnie, bo nie lubiłam skupiać się tylko na oddechu. I właściwie klimat i zachowanie prowadzących te zajęcia doprowadzały mnie do szału. Mówili powolnym głosem i do tego teksty w stylu: "wszyscy jesteśmy światłością i miłością" i kazali głęboko oddychać. Wdech, wydech. Wdech, wydech. To było naprawdę bardzo nudne i miało trwać godzinę.
– Gdy poddałam się słowom instruktorów i zaczęłam głęboko oddychać, po dwudziestu minutach wpadłam w trans, przed oczami przesuwały mi się różne sytuacje i obrazy z dzieciństwa oglądane jak na sali kinowej. Byłam jak dziecko i wyłam. Tak, to dobre określenie. Kiedy wypłakałam te emocje, nagle przyszedł błogi spokój, jakby zdjęto ze mnie ciężary. Po godzinnej sesji nie odezwałam się ani słowem, siedziałam i zastanawiałam się, co tu się właściwie stało. Dzisiaj wiem, że w świecie zachodnim nazywa się to oddychaniem holotropowym – opowiada.
Dwa miesiące, które spędziła na wyspie, całkowicie odmieniło jej życie.
– Od tamtego czasu trwa proces odkrywania siebie, kwestionowania status quo. Ile we mnie jest mnie, a ile spełniania oczekiwań innych. Taka świadomość siebie daje ogromną siłę, przede wszystkim do bycia w pełni sobą.
– Niedługo po powrocie założyłam własną kancelarię, która jest spójna z tym, kim jestem i w co wierzę. Zresztą pomysł na hipisowską nazwę Peace & Law narodził się na Bali. Od powrotu do Polski każdy dzień zaczynam od jogi i medytacji. To są naprawdę doskonałe narzędzia do radzenia sobie z emocjami czy stresem, czy po prostu do tego, żeby pozytywnie zacząć dzień. Dzięki mojemu pobytowi w Azji dziś mam zupełnie inną jakość życia. Jest spokojniej, bardziej autentycznie, piękniej – mówi z przekonaniem.
Podróżniczka planuje na jesień odwiedzić swoje miejsca w Tajlandii i na Bali. Jak określa, to jej miejsca na ziemi, miejsca wiecznych powrotów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl