Czarnogórskie wybrzeże jak Monte Carlo i Hawaje razem wzięte. Mało kto je zna
Byłam na czarnogórskim wybrzeżu. To miejsce niedoceniane przez polskich turystów, a koniecznie trzeba je odkryć. Nie wydamy majątku, choć można się poczuć jak w Monte Carlo. W październiku temperatura przekracza tu 26 st. C, woda jest błękitna, a wiele hoteli wygląda jak z bajki.
Statki (kosmiczne) na niebie
Jest wczesny wieczór, po 1,5 godzinie lotu wylądowałam w Czarnogórze. Falami uderza we mnie gorące powietrze. A to przecież październik. Autostradą zmierzam do Budvy i muszę wierzyć na słowo, że przede mną rozpościera się widok, którego nie zapomnę. Jest ciemno i jedyne co widzę, to światła przemykają na niebie. Statki kosmiczne? Nie. To auta zjeżdżające po wzgórzach. Między nimi kryje się Riwiera Budvańska – turystyczny raj. Miejscowi mówią na nią: "Czarnogórskie Hawaje". Nie mijają się z prawdą.
Kiedy docieram do Budvy, jest noc. W powietrzu unosi się zapach ryb i, dla kontrastu, luksusu. Idąc przy brzegu, z jednej strony mam plażę szeroką na mniej niż 3 metry, z drugiej kuszą mnie eleganckie knajpki. Pomiędzy nimi drewniana dróżka, kończąca się przy opustoszałej ulicy. Czas na Stare Miasto okolone potężną cytadelą. Po przekroczeniu jednej z jej bram zaskakuje grecki klimat. Wąskie uliczki zajęte przez sklepikarzy i restauratorów – ciche i spokojne. Już po sezonie.
Za dnia jest tu podobnie, zmienia się tylko perspektywa. Z ciemności wyłaniają się góry i turkusowa woda, delikatnie podmywająca brzeg. – To istnieje naprawdę? – zastanawiam się głośno. Nie wierzę własnym oczom, patrząc na domeczki zajmujące kolejne "piętra" wzgórz. Jeden przy drugim. Z daleka przyglądam się stojącemu na plaży mężczyźnie. Jego pies pluska się w wodzie, a on patrzy w dal. Oto "slow life" po czarnogórsku.
Obrazu życia na luzie dopełnia w Budvie menu. Ogromne kromki pulchnego chleba do przystawek w postaci sałatki i risotto z owocami morza – można się zapomnieć. Porządne danie główne: ryby podawane z ziemniakami i szpinakiem. Palce lizać! Potem można przejść się deptakiem – tym samym, którym na plażę chadzał Richard Burton. Cytadela położona tuż nad nią za dnia pozwala przyjrzeć się codziennemu życiu lokalsów. Ci, jak słyszę od przewodnika wycieczki Jovana, wcale nie byli z tego powodu zadowoleni.
Turyści wrzucali na balkony butelki i puszki po piwie czy resztki jedzenia. Na wiele miesięcy cytadelę zamknięto. Dziś chodzenie nią jest znów dozwolone, ale trzeba upewnić się, że wszystkie jej bramki są otwarte. Inaczej trzeba nadrabiać drogi, by z niej zejść. Chociaż dla widoków warto tam utknąć.
Bogactwo i głaskanie kotów
Towarzystwa dotrzymać mogą bezdomne koty. Niczego się nie boją i chętnie przyjmują czułości. Są jak własność publiczna. Jeszcze więcej spotkam ich potem w Starym Barze. Na razie jadę oglądać wyspę Świętego Stefana. Kiedyś należała do rybaków, od których prawo własności wykupiły jugosłowiańskie władze. Rekompensatą była ziemia, którą dekady później przyniosła ich dzieciom i wnukom miliony. Przeróbka wyspy na hotele trwała kilka lat. Dziś to najbardziej luksusowe miejsce w Czarnogórze, odwiedzane przez gwiazdy światowego formatu. Swój pokój miała tam Sophia Loren, urlop spędzał tam też Jeremy Irons. Żeby tam wejść trzeba sporo zapłacić. Najtańszy pokój na wyspie kosztuje 800 euro za dobę (ok. 3450 zł). Gdyby chciało się nieco opalić, 2 leżaki i parasol dostanie się za 100 euro (ok. 430 zł). Za darmo jest tylko oglądanie wyspy z góry. Codziennie w kilku punktach widokowych zatrzymują się dziesiątki autokarów i samochodów, żeby powzdychać w stronę Sveti Stefan, jak mówią Czarnogórcy. W zeszłe wakacje można było spotkać tam rodzinę Beckhamów z 40 ochroniarzami.
Mniej, a właściwie nic kosztuje oglądanie Starego Baru. Położona na wzgórzach miejscowość jakby zatrzymała się w czasie. U jej podnóża powstało nowe miasto, wcale nie gorsze od wielkich europejskich metropolii. Zapamiętuję z niego białe wysokie bloki i fakt, że to największy port handlowy w całym kraju. Potem trafiam na parking, z którego już tylko będzie pod górkę. Z drzew lecą złote liście, a jest ciepło jakby dopiero zaczął się sierpień.
Droga do starego miasta wiedzie między sklepami "dla turystów". Jest wszystko: sery, oliwa, świeże owoce i wina. Jesteś spragniony? Napij się soku z granatu, niestety rozcieńczonego i podawanego "na słodko". Z dachów słychać miauczenie. Stary Bar jest "cats friendly". Koty są wszędzie. Przestaję liczyć, wchodząc między wiekowe mury. Większość tego, co tworzyło dawne miasto, zniszczyła wojna i trzęsienie ziemi. Ale jeśli ma się kondycję, wciąż jest na co popatrzeć. Tu akwedukt, tam pałac w stylu weneckim.
Miejsce Cervantesa i 25 agrafek
Różnorodność – architektoniczną i kulturową – znajdziemy jednak w Ulcinje. Najbardziej wysunięte na południe miasto Czarnogóry wita białym minaretem i palmami. Prawdopodobnie założone w V wieku n.e witało Greków i rzymian, wenecjan i Turków. Żyli w nim i Włosi, i piraci. Mieszanka wybuchowa? Na pierwszy rzut oka tak. A jednak miasto wciąż stoi i zachwyca. Starówka zajmuje 3 ha powierzchni. Zwiedzanie równa się pokonywanie kolejnych schodów – dla widoków przejrzystego Adriatyku warto się wspiąć. Plaża stamtąd wygląda jakby wycięto ją z katalogu biura turystycznego.
Inne wrażenia towarzyszą, gdy zahaczy się o dawny targ niewolników. Ten, kto nie miał w życiu szczęścia, trafiał w ręce piratów. Swoje ofiary zwozili z całego świat, a wśród nich swego czasu znalazł się Miguel de Cervantes. W Ulcincj męczył się przez 5 lat. Ten straszny czas osładzało mu uczucie do córki króla piratów, Dulcynei. Piękność zainspirowała go do napisania "Don Kichota". To, co zostało po Cervantesie, to pomnik w jednej z restauracji. Po piratach nie ma już zaś śladu. Łatwo sobie jednak wyobrazić sobie, jak się zataczają z butelką rumu w dłoni. Ale czekają już inne opowieści. Zatoka Kotorska kryje ich sporo.
Żeby tam dojechać, trzeba mieć nerwy ze stali i ufać kierowcy. "25 agrafek" to droga, która prowadzi do Kotoru i innych miasteczek zatoki. Każda kolejna wywołuje ciarki na plecach, budowana w XIX w. jest tak wąska, że niemożliwym jest przejazd dwóch autokarów jednocześnie. Ktoś musi ustąpić i cofać. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, dzięki przytomności człowieka za kółkiem, oczom ukaże się zatoka. Zdjęcia tylko częściowo oddają jej piękno.
Tylko chłonąć
Cumujące wielgachne statki, bujające się na wodzie jachty i łódeczki dodają jej czegoś szczególnego. Bije z niej spokój, a przecież kiedyś wypełniał ją gwar. Oblegany Kotor – państwo-miasto – był łakomym kąskiem dla każdego, kto do niej przybywał. Brama nr 3, którą przechodzę, daje mi namiastkę tamtego czasu.
Dziś za 4,5-kilometrowym murem obronnym mieszka 2 tys. osób. Urocze ryneczki, każdy z własną oryginalną nazwą np. od mąki, prowadzą do katedry św. Tryfona z Turcji. 18-letni męczennik za wiarę stał się patronem miasta w 809 r. Jego głowę oddali Wenecjanie, sądząc, że tylko w ten sposób pokonają sztorm. I tak głowa chłopca leży w katedrze do dziś, mimo kataklizmu, przez który jedna wieża jest niższa od drugiej. Górne części budowli zajmują ponumerowane, acz niepodpisane relikwie. Nr 53 przyporządkowano drewnianemu krzyżowi, którym włoski ksiądz Marco Aviana błogosławił wojska Jana III Sobieskiego pod Wiedniem. Jeśli tam będziecie, koniecznie przyjrzyjcie się, jak świetnie jest zachowany.
W Kotorze czuć porozumienie między starym a nowym. W krętych uliczkach, liczących setki lat, sklepiki z pamiątkami, ale i rodzinne biznesy, które utrzymują się mimo upływu czasu. Rzut beretem od katolickiej katedry stoją dwie cerkwie. Kawałek dalej, już po opuszczeniu grubych, chłodnych murów, wielka galeria handlowa i luksusowe hotele. W położonej blisko Dobrocie jest jeden z tych najdroższych - Allure Palazzi Kotor Bay Hotel by Karisma.
W gorący październikowy dzień można odpocząć tam na prywatnej plaży. Barman podaje szampana, słońce grzeje, lekko wieje wiatr. Zostaje tylko wejść na chwilę do wody. Prywatne domostwa, za niższą opłatę, też mają to w swojej "ofercie". Ale jesień w Zatoce Kotorskiej jest warta każdego wyboru, zwłaszcza teraz. Za parę lat najlepsze widoki zasłonią kolejne hotele. Ceny pójdą w góry. Korzystajmy więc i odkrywajmy. Tu jest jak w Monte Carlo, a ile zostanie w kieszeni!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl