Jesienny hit w górach. Magiczne wydarzenie, w którym warto wziąć udział choć raz
Co roku jesienią media zalewają zdjęcia setek owiec, maszerujących po drogach różnych górskich miejscowości. W naszym kraju najpopularniejszy redyk odbywa się w Szczawnicy, ale uroczysty powrót z wypasu na halach to tradycja, którą kultywuje się nie tylko w Polsce. W miniony weekend miałam okazję wziąć udział podobnym wydarzeniu w dolinie Stubai w austriackim Tyrolu.
25.09.2023 | aktual.: 25.09.2023 14:29
Tradycyjny redyk odbywa się w górach dwa razy w roku - wiosną zwierzęta prowadzone są na górskie hale, gdzie są wypasane przez ciepłe miesiące, a jesienią wracają do gospodarstw, żeby tam spędzić zimę.
Redyk w polskich górach
W Polsce teoretycznie wypas zaczyna się w dzień św. Wojciecha, czyli 23 kwietnia, a kończy 29 września, w dzień św. Michała Archanioła. W praktyce daty te są płynne, szczególnie jesienią.
Mniejsze i większe redyki odbywają się zazwyczaj przez cały wrzesień, a wiele zależy od temperatur. Jeden z najpopularniejszych w Polsce, ten w Szczawnicy, zazwyczaj ma miejsce w połowie października - podobnie jest w tym roku. Kto ma ochotę zobaczyć przemarsz setek owiec przez popularną polską miejscowość, musi zarezerwować sobie sobotę 14 października br.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trzeba się jednak nastawić, że jedna z najbardziej widowiskowych imprez w polskich górach przyciąga tłumy turystów. Wybrałam się tam w zeszłym roku i o tym, że jest niezwykle popularna, przekonałam się już w Krakowie na dworcu autobusowym, gdzie nie dla wszystkich chętnych znalazły się miejsca w busie do Szczawnicy.
Na miejscu tłumy widać było w całym mieście. Od Szlachtowej wraz ze mną szła niewielka grupa, ale im bliżej centrum, tym więcej osób dołączało do wyjątkowego pochodu. Oddalałam się więc coraz bardziej od owieczek, które żwawo maszerowały przez miasto. Przy przytłaczającej fali ludzi, grupa owiec wydawała się coraz mniejsza.
- Redyk jesienny to sztandarowe wydarzenie zarówno pasterskie, jak i kulturalne. W tym roku do Szczawnicy zawitała rekordowa liczba turystów - przyznała tuż po zeszłorocznym redyku Sylwia Piekarczyk z Centrum Kultury, Sportu i Promocji w Szczawnicy.. - Już w ubiegłym roku można było zobaczyć, że turystów jest więcej niż stada owiec, ale w tym roku goście oblegali ulice Szczawnicy i wszystkie możliwe ich zakątki – każdy chciał ujrzeć choć przez moment to niezwykłe widowisko - dodała w rozmowie z WP.
Redyk nie tylko w Polsce
Uroczysty powrót zwierząt z hal to jednak tradycja nie tylko w Polsce. W takim wydarzeniu można wziąć udział także w krajach alpejskich. W tym roku miałam okazję sprawdzić, jak to wygląda w austriackiej dolinie Stubai.
W minioną sobotę w Milders z górskich hal powracały krowy. To już trzeci weekend w dolinie, podczas którego można było wziąć udział w redyku - wcześniej odbyły się one w Fulpmes, Telfes i Neustift.
Ten w Milders jest bardziej kameralny, mimo to poruszenie w miejscowości widać było od samego rana. Dziesiątki turystów krążyły po głównej ulicy, szukając odpowiedniego miejsca na podziwianie wyjątkowego wydarzenia.
Gdy zbliżała się godzina nadejścia zwierząt, ruszyłam im naprzeciw. Stałam przy trasie z widokiem na góry, a obok zauważyłam znak drogowy "zwierzęta gospodarskie", co oznacza, że odbywa się tam regularny przepęd zwierząt. Obok mnie spora grupa turystów z aparatami.
Po chwili dźwięk dzwonków powiedział wszystkim zgromadzonym, że zwierzęta są już blisko. Zobaczyłam opiekunkę prowadzącą pierwsze stado, witając zgromadzonych turystów i mieszkańców tradycyjnym "Grüß Gott" (odpowiednik naszego "dzień dobry").
Krowy mają na głowach tradycyjne "wianki". Część zrobiona jest z gałązek igliwia, część ozdobiona tradycyjnym miejscowym haftem. Idą z dumnie podniesionymi głowami, mimo ciężkich dzwonków, które zwisają im z szyi.
W ten sam sposób maszeruje kilka stad - jedne są mniejsze (ok. 10 krów), inne większe (ok. 20). Ruch w miejscowości podczas przemarszu krów jest sparaliżowany.
Stada prowadzone są na łąkę w centrum, na którym wypasają się przez cały dzień, ciesząc oczy turystów, dla których przygotowano atrakcje w postaci lokalnego jedzenia i kapeli na żywo.
Zdecydowałam się spróbować "kiachl", czyli tyrolski tradycyjny wypiek, przypominający trochę pączki. Można go skosztować przede wszystkim na świątecznych jarmarkach, ale także właśnie na lokalnych festiwalach.
Drożdżowe ciasto smażone było na moich oczach na głębokim tłuszczu. Podawane jest albo na słodko - z cukrem pudrem i konfiturą, albo na słono - z kapustą. Postawiłam na pierwszą opcję i nie żałuję - ciastko było pyszne. Za porcję (która jest ogromna!) trzeba było zapłacić 4 euro (18 zł). Kawa kosztowała 2,5 euro (12 zł), a 0,5 litra piwa 4 euro.
Z pełnym brzuchem ruszyłam na szlak. Redyk to bowiem świetny pretekst do dłuższego wypadu w austriackie Alpy. Wrzesień to idealny moment na taki wyjazd. Temperatury zachęcają do wędrówek, a "złota jesień" sprawia, że krajobrazy są wyjątkowe.
Iwona Kołczańska, dziennikarka Wirtualnej Polski