LudzieMonika Witkowska: włóczęga "w pojedynkę"

Monika Witkowska: włóczęga "w pojedynkę"

- W swojej książce "Z plecakiem przez świat" wykorzystujesz doświadczenia podróżującej dziennikarki, reporterki i pilotki wycieczek. Jakie informacje praktyczne odnajdzie w Twoim poradniku Czytelnik?

Monika Witkowska: włóczęga "w pojedynkę"
Źródło zdjęć: © Monika Witkowska | WP

19.05.2010 | aktual.: 09.05.2013 15:50

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- W swojej książce "Z plecakiem przez świat" wykorzystujesz doświadczenia podróżującej dziennikarki, reporterki i pilotki wycieczek. Jakie informacje praktyczne odnajdzie w Twoim poradniku Czytelnik?

Nie zamierzałam pisać typowego poradnika na zasadzie „zrób”, „zapakuj” itp., bo takich książek powstało już wiele. Są w mojej książce wprawdzie rozdziały o tym, jak się przygotować do wyprawy i jak sobie radzić, gdy już wyruszymy, opisuję też sprawy zdrowia, bezpieczeństwa czy szukania po drodze dorywczej pracy… Ale ogólnie jest to zbiór opowieści z mojego podróżniczego życia - anegdot, ale też historyjek dających do myślenia. Ponieważ lepiej uczyć się na błędach cudzych niż własnych, mam nadzieję, że to pouczająca lektura zarówno dla tych, którzy zjechali już kawał świata, jak i dla tych, którzy dopiero się przymierzają do pierwszych eskapad. Przy okazji - nie jest to książka, którą trzeba czytać od deski do deski, po kolei, bo inaczej zgubi się wątek. W zależności od humoru i potrzeby można skupić się na dowolnie wybranym rozdziale.

- Możesz dać naszym Internautom kilka podstawowych rad na temat taniego podróżowania?

To wcale nie mit, że wyjazd zagraniczny, nawet i bardzo egzotyczny, może wyjść dużo taniej niż wakacje w kraju. Oczywiście osobom nie mającym jeszcze doświadczenia w samodzielnym podróżowaniu nie polecam od razu wakacji w Japonii czy na ekskluzywnej, polinezyjskiej wyspie Bora-Bora, ale są kraje (np. Indie, Syria, Nepal, Peru)
, gdzie do przeżycia wystarczy kilka dolarów dziennie. Najdroższy w kosztach wyprawy jest zwykle przelot, ale można załapać się na bilety z atrakcyjnych promocji. Nikt mi nie powie, że 54 zł jakie zapłaciłam za lot z Warszawy do Sztokholmu czy 600 dolarów z Polski na położoną pośrodku Pacyfiku Wyspę Wielkanocną, to drogo. Na miejscu przemieszczać się można środkami lokomocji dla miejscowych albo autostopem. Jeśli chodzi o noclegi to najtańsze są tzw. hostele, w których nie musimy wynajmować całego pokoju, bo możemy zapłacić tylko za łóżko w dormitorium, czyli wieloosobowej sypialni. Można też pomyśleć o programach takich jak Hospitality Club, w ramach których zostaniemy przyjęci za
darmo przez kogoś kto mieszka w miejscu, do którego jedziemy. Jeśli chodzi o jedzenie, zawsze uważam że nie ma to jak lokalne knajpki, w których za śmieszne zwykle pieniądze można spróbować lokalnych specjałów w ich oryginalnej wersji, różniącej się niekiedy od tej serwowanej w turystycznych hotelach. Inna sprawa, że trzeba też uważać na to, co się je i pije, bo wiadomo, biegunka czy inne dolegliwości mogą skutecznie zepsuć naszą podróż.

- Jakie błędy Ty popełniłaś w podróży i jaka cenę za nie zapłaciłaś?

Nie da się uniknąć popełniania błędów, tym bardziej, że w podróżach mnóstwo rzeczy jest nieprzewidywalnych. Kara za błędy? Choćby okradzenia, które zdarzały mi się kilkakrotnie, a które były ceną za moment nieuwagi, czasem naiwność lub zwykłe zmęczenie. Jedna z opowieści zamieszczonych w książce jest o tym, jak podsunięto mi w Indiach usypiającą herbatkę, po czym oczywiście zabrano pieniądze. Sytuacji trudnych może być mnóstwo. Często człowiek w duchu przeklina, że coś nie jest tak jak sobie wymyślił, którąś już godzinę czeka się na stopa, nie można znaleźć noclegu itp., a potem paradoksalnie wspomina się to całkiem miło. Wiadomo – „raz pod wozem, raz na wozie”, a każde choćby i przykre doświadczenie hartuje i uświadamia, że nie ma sytuacji bez wyjścia. W moim przypadku nawet jeśli bywało ciężko i niebezpiecznie, zawsze wszystko kończyło się dobrze. Nawet wtedy, kiedy trafiłam do sztabu Hezbollahu i wzięto mnie za izraelskiego szpiega, albo kiedy znalazłam się w rezydencji jednej z najsilniejszych
rosyjskich mafii.

- A jakie rady dasz samotnie podróżującym kobietom?

Tym, które już jeżdżą, nie muszę dawać rad, bo każda z nich wie jak jest, czyli że wcale nie jest to takie trudne i że jak już się zacznie, to potem mamy problem, aby z podróżowania zrezygnować. Z kolei kobietom, które chciałyby dopiero zacząć samodzielne jeżdżenie, z całego serca życzę, by się odważyły. Wiek nie gra roli – podaję w książce przykład poznanej na Tajwanie Amerykanki, która wyruszyła w podróż dookoła świata mając prawie 80 lat, obrażona na wnuki które nazwały ją „starą babą”.
Pierwszy krok jest najtrudniejszy, potem będzie już tylko łatwiej! Nie bójmy się, bo wbrew temu co się myśli, nikt wcale nie czyha, aby zrobić nam krzywdę, wręcz przeciwnie. Spotykani po drodze ludzie bardzo chętnie pomagają, przeważnie bezinteresownie, a zaletą samodzielnego jeżdżenia jest to, że jesteśmy niezależne, możemy dostosowywać tempo i plan podróży do swoich zainteresowań i możliwości, a co najważniejsze – mamy szansę na głębokie wnikanie w klimaty danego miejsca. Zresztą określenie „samotnie” nie jest właściwe – lepiej mówić „samodzielnie”, albo „w pojedynkę”. Ja w każdym razie nie jestem samotniczką, a zresztą normalne, że jeżdżąc w pojedynkę ma się więcej okazji do kontaktów z ludźmi (zarówno lokalsami, jak i z innymi podróżnikami), niż będąc z kimś, z kim na dodatek rozmawiamy w niezrozumiałym dla innych języku.

- Przemieszczałaś się pod różną szerokością i długością geograficzną rozmaitymi środkami transportu. Jakimi?

Najbardziej lubię podróżować tak jak lokalsi, a to oznacza warunki często dalekie od wygód. Zaletą jest cena, folklor i przygoda. Wszystko jedno czy będzie to jazda na dachu ciężarówki po himalajskich drogach, na siodełku boda-boda (chodzi o ugandyjskie motorki prowadzone przez szalonych kierowców), w przeładowanym matatu (kenijskie busiki) albo w gwatemalskim chickenbusie (tak mówi się o tamtejszych zdezelowanych autobusach) – takie podróże to fantastyczna okazja do obserwowania miejscowych ludzi. Poza tym jestem fanką autostopu, albo raczej – stopu, bo zabierałam się różnymi „okazjami”, nawet helikopterem (w Australii), na osiołkach czy koniach (na Wyspie Wielkanocnej), a na Grenlandii – statkostopem. Zapomniałam o moim wielbłądzie, jakiego dostałam w Algierii w czasie wyprawy z Beduinami na pustynię – obiecano, że jeśli wrócę do ich wioski, dromader będzie do mojej dyspozycji!

- Piszesz o tym jak ułożyć relacje z tubylcami, lokalsami, dostosować się do ich obyczajów, nie obrazić, nie zranić uczuć religijnych, uszanować tradycje. Możesz podać przykłady?

Przed każdym wyjazdem warto poczytać o tym, co może nas spotkać, a już na miejscu uważnie obserwować miejscowych, albo nawet wprost pytać co wypada, a czego nie. Trzeba pamiętać, że jesteśmy w danym kraju gośćmi, a więc nikt nam zapewne z grzeczności nie zwróci uwagi na niestosowność zachowania czy stroju, ale jeśli chcemy zaprzyjaźniać się z miejscowymi, musimy ich zwyczaje szanować. Czasem chodzi o proste sprawy, nawyki, które w niektórych kulturach są bardzo ważne. W wielu krajach, zwłaszcza arabskich nie powinno się używać przy jedzeniu lewej ręki, a również kiedy nas ktoś czymś częstuje, czy my komuś coś dajemy, odbywa się to jedynie ręką prawą (z lewej korzysta się jedynie w toalecie, w zastępstwie papieru toaletowego). Z kolei w Chinach może nas bulwersować częsty tam zwyczaj plucia – na ulicy, w sklepach, autobusach. To dla Chińczyków normalne (zresztą i tak wielu z nich zaczęło się z tym nawykiem ograniczać), podobnie jak siorbanie przy jedzeniu czy wypluwanie resztek na blat stołu lub na podłogę. Z
kolei w mniemaniu Chińczyków wielką gafą jest zostawienie pałeczek wbitych na sztorc w ryż – kojarzy im się to ze świątynnymi kadzidełkami i wróżbą śmierci.
Bardzo ważne są wszelkie zwyczaje świątynne – to, że przed wejściem do meczetu, a także wielu świątyń buddyjskich należy zdjąć buty, to każdy z nas zwykle wie, ale o tym że nie wypada siadać z nogami wyciągniętymi w kierunku posągów Buddy czy np. na Sri Lance – odwracać się do pomnikowych Buddów plecami (choćby przy robieniu zdjęć), z tego nie zawsze zdajemy sobie sprawę.

- Z jakimi problemami spotykasz się w pracy pilotki wycieczek?

Praca pilota to wbrew temu, co niektórzy myślą, wcale nie wakacje. To przede wszystkim duży stres, bo rzadko kiedy jest tak, żeby wszystko od początku do końca grało. Na to jak uda się wyjazd, składa się mnóstwo czynników – nie tylko przygotowanie organizacyjne ze strony biura czy kontrahenta, ale także pogoda, miejscowi przewodnicy, no i grupa. Wiadomo, ludzie są różni, mają lepsze i gorsze dni, są na wakacjach, mają więc prawo być beztroscy, w przeciwieństwie do pilota, który jest w pracy i przez 24 godziny na dobę musi być w gotowości do działania. Życie pisze niespodziewane i nieprzewidywalne scenariusze – ludzie chorują, czasem umierają, kłócą się albo gubią dokumenty, a do tego dochodzą utrudnienia realizacji programu, na przykład w wyniku sytuacji politycznej lub sił natury. Choćby niedawno – spotkałam się na lotnisku z grupą mającą lecieć do Libanu i Syrii, a tu lot odwołany z powodu chmury wulkanicznej (po kilku godzinach nerwówki jednak wylecieliśmy).
Pilotowanie to zawód dający możliwość poznania ciekawych miejsc, ale to trzeba naprawdę lubić. Ja akurat lubię, ale znam wiele osób, które dość szybko doszły do wniosku, że to praca ponad ich siły.

- Często wyjeżdżasz, prowadząc grupy z ambitnym, aktywnym programem (trekingi w dżungli lub w górach, raftingi, safari śnieżne etc.). Czy zdarza się być ekstremalnie?

Fakt, wyjazdy, które pilotuję często mają element przygody, zahaczającej niekiedy o pomysły nazywane ekstremalnymi. Ostatnio np. byłam na wyprawie, w trakcie której terenową ciężarówą przemierzaliśmy Namibię i Botswanę, a na koniec przy wodospadach Wiktorii w Zimbabwe w gronie ochotników skakaliśmy na bungy i zaliczyliśmy kultowy rafting na Zambezi. Uwielbiam też trekingi, i to niezależnie od tego, czy jest to dojście do znajdującej się na wysokości 5300 m n.p.m. bazy pod Mt.Everestem, czy też wędrówka przez niższe, ale wciąż bardzo dzikie góry na Papui, gdzie w wioskach witają nas Papuasi ubrani jedynie w zrobione z tykwy osłonki na penisy. W tym wszystkim trzeba jednak rozróżnić oferowane przez biura podróży atrakcje w formie dostępnej dla ogółu turystów (czyli ryzyko pod kontrolą, z naciskiem na bezpieczeństwo) i pomysły rzeczywiście ekstremalne; wyprawy, na które nikt przypadkowych ludzi nie weźmie. Choćby wymienione w pytaniu safari śnieżne – te które mam w ramach pilotowanych przez siebie wyjazdów do
Laponii, kiedy jeździ się po wytyczonych szlakach nie przekraczając szybkości 40 km/godzinę, różni się od wypadu na jaki zabrali mnie kiedyś hodowcy reniferów podczas mojej samodzielnej wyprawy na północ Szwecji. Jeździliśmy wtedy po lesie, mknęliśmy po zamarzniętym korycie rzeki i szczerze mówiąc nikt się tam mną nie przejmował, czy nadążam, bo miejscowi są chyba święcie przekonani, że przecież każdy rodzi się z umiejętnością prowadzenia snowmobila.
Ogromne różnice w poziomie ryzyka widać w górach – żadne z typowych biur turystycznych nie zabierze klientów w rzeczywiście trudne i niebezpieczne warunki. Łatwe technicznie Kilimandżaro – to OK, ale wspinaczki choćby na niższy, ale wymagający umiejętności alpinistycznych Matterhorn w katalogach touroperatorów już nie znajdziemy.

- Ale każdy ma inną granicę do przekroczenia… Jaką trzeba mieć kondycję?

Tak każdy ma inną granicę „ekstremalizmu” – dla wielu osób niezwykłym przeżyciem będzie już samo przespanie się w dżungli w hamaku, czy łowienie piranii w Amazonce, podczas gdy dla innych, którzy już sporo podróżowali, zawsze to frajda, ale nie wzbudzająca emocji.
Czy moje prywatne wyjazdy są ekstremalne? Bywają, ale staram się nie ryzykować bez sensu. Czasem jednak nie da się uniknąć ryzyka – opływając Przylądek Horn, co oznaczało półtora miesiąca bujania się po oceanie na małym jachcie, bez żadnego kontaktu ze światem (telefonu satelitarnego nie mieliśmy), wiedziałam, że gdyby coś, to i tak liczyć mogę wyłącznie na siebie i kolegów z załogi.
A co do zadanego pytania o kondycję, to zawsze warto ją mieć, choć oczywiście w wypadku wypraw trekingowych jest ona ważniejsza niż np. na safari w tanzańskich parkach narodowych, kiedy jeździ się samochodem. Równie ważna jak sprawność fizyczna jest jednak pogoda ducha, chęć poznawania świata i nowych kultur, tolerancja na to co inne i wiara, że nawet jeśli będzie ciężko, to i tak damy radę.

- Co wkładasz do plecaka oprócz ubrań i kosmetyków?

Szczerze mówiąc to jeśli chodzi o ubrania i kosmetyki - idę na minimalizm, co chyba zrozumiałe biorąc pod uwagę wielkość plecaka i to, że przecież sama muszę go nosić. Do najważniejszych rzeczy, które zawsze mam przy sobie, należy aparat fotograficzny i – to może śmieszne, ale praktyczne – stopery do uszy, nieodzowne, kiedy chcę się przespać, choćby w autobusie, a tu kierowca puszcza na cały głos ulubioną muzykę ?. O takich rzeczach jak latarka czołówka, nóż, apteczka, okulary przeciwsłoneczne itp. nie wspominam, bo to ekwipunek każdego turysty. Często mam też ze sobą sprzęt biwakowy (mały namiot, karimata, śpiwór etc.), co daje mi zupełną niezależność jeśli chodzi o noclegi, tym bardziej, że jestem miłośniczką gór, pustyni i rozległych przestrzeni.

- Na swojej stronie internetowej cytujesz piękne wyzwanie Marka Twaina: " Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj". Podróże są dla Ciebie sposobem na życie. Co Ci dają? Czego szukasz po świecie?

Rzeczywiście, w moim życiu prawie wszystko jest podporządkowane podróżom. Co poza wartościami poznawczymi dają podróże? Kształtują charakter, sprawiają że inaczej postrzega się świat, że wiedząc jak się żyje w innych krajach nie narzekamy tak na polską rzeczywistość. Po tysiącach kilometrów na afrykańskich drogach cieszy nawet nasz dziurawy asfalt! ?. A jak się docenia własne łóżko czy prysznic z ciepłą wodą! Ludzie, którzy podróżują są bardziej otwarci na problemy innych, mają łatwość nawiązywania kontaktów, są samodzielni i zaradni, mają też inną hierarchię wartości, w której kariera czy pieniądze są nie tyle celem życia, ile elementem przydatnym do realizacji celów, a bez czego od biedy też się można obejść (zawsze można po drodze trochę popracować).

- Jakie masz plany i jakie zwariowane pomysły?

A co do moich planów podróżniczo-eksploracyjnych to życia nie starczy na ich realizację. Niestety w tym roku, ze względów finansowych, nie wyszła planowana wyprawa na Everest, w której miałam być członkiem teamu kompletowanego przez wybitnego himalaistę, Leszka Cichego. Z kolei siły natury (nadmierne zlodzenie) pokrzyżowały plany związane z przepłynięciem Przejścia Północno-Wschodniego, czyli pokonaniem jachtem trasy od Norwegii na Alaskę w lodach ponad Rosją. Pomysłów jednak nie brakuje – gorzej z czasem i pieniędzmi na ich realizację. Podróże to dla mnie napęd do życia – jeśli przez dłuższy czas, dajmy na to miesiąc, nigdzie nie wyjadę, czegoś mi brak, tak jakby uchodziło ze mnie powietrze. Inna sprawa, że powroty z podróży też są fajne, zwłaszcza że czekają na mnie stęsknieni rodzice, wspaniały mąż i mój obwieszony pamiątkami z podróży, przerobiony na mieszkanie, przytulny warszawski strych.

(Marbo)


Monika Witkowska - zainteresowania: podróże! Poza tym - przede wszystkim żeglarstwo (głównie morskie - na koncie m.in. opłynięcie Przylądka Horn, przepłynięcie Cieśniny Drake'a i dotarcie jachtem na Antarktydę, rejs przez Oceany - Spokojny i Atlantycki) oraz góry (także te wysokie - wejścia na Aconcaguę, Lobuche East w Himalajach, Kilimandżaro, Elbrus, Mt. Blanc, Matterhorn i inne). Uzupełnieniem są też inne pasje: windsurfing, nurkowanie, narciarstwo i snowboard, sporty powietrzne (spadochrony, paralotnie, motolotnie), zwariowane pomysły typu bungy jumping czy canyoning. O doświadczeniach i wrażeniach związanych z tym wszystkim opowiada strona www.monikawitkowska.pl


| "Z plecakiem przez świat" Interesujący poradnik Moniki Witkowskiej, znanej dziennikarki i podróżniczki, przeznaczony dla wszystkich, którzy chcą spróbować podróżowania na własną rękę. Monika Witkowska odwiedziła około 150 krajów, z których relacje można znaleźć w gazetach i różnych periodykach (Podróże, Voyage, National Geographic-Traveler, Poznaj Świat, Obieżyświat, Rzeczpospolita, Gazeta Wyborcza, Twój Styl, Viva i inne). W podróżach spędza przeciętnie pół roku. Dużo jeździ jako opiekujący się grupą pilot – dotyczy to zwykle kierunków dość egzotycznych (Afryka, Azja, Ameryka Południowa), często z ambitnym, aktywnym programem (trekingi, raftingi, safari etc.). Czasem, choć rzadko, jeździ również jako dziennikarz, chociaż w tym charakterze głównie po Europie. Ulubione wyjazdy Moniki Witkowskiej to jednak spontaniczne włóczęgi na własną rękę, często w pojedynkę, po miejscach rzadziej odwiedzanych przez turystów. W swojej książce autorka zawarła doświadczenia z podróży po wszystkich kontynentach, krajach
zróżnicowanych kulturowo i geograficznie. Opisane przez nią „wzięte z życia” sytuacje mają pokazać, co w czasie podróży może nas spotkać, jakie błędy możemy popełnić i jakie mogą być ich konsekwencje. |
| --- |

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także