W PodróżyOdwiedzanie tych miejsc w sezonie to koszmar. Za dużo chętnych i ścisk trudny do wytrzymania

Odwiedzanie tych miejsc w sezonie to koszmar. Za dużo chętnych i ścisk trudny do wytrzymania

Turyści mogą być błogosławieństwem dla miast czy regionów geograficznych, sprawiając, że zaczynają one tętnić życiem. Ale mogą okazać się oni także... przekleństwem. Gdy masa krytyczna zostaje przekroczona, słowo "turysta" przestaje się dobrze kojarzyć.

Odwiedzanie tych miejsc w sezonie to koszmar. Za dużo chętnych i ścisk trudny do wytrzymania
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Rafał Celle

12.07.2019 15:17

Nie jest tajemnicą, że duży ruch turystyczny to zwykle nowe miejsca pracy, rosnące dynamicznie PKB i inwestycje w infrastrukturę, przyczyniające się do dalszego rozkwitu danej lokalizacji. W wielu rejonach Polski dostrzec możemy, jakie walory niesie ze sobą wzmożone zainteresowanie turystów danym miastem, ale powoli przekonujemy się też, że wraz z przekroczeniem określonej granicy kończy się sielanka, a zaczynają się problemy wynikające ze zbyt intensywnego ruchu turystów. Dla mieszkańców to często prawdziwe utrapienie – wyższe ceny w sklepach czy restauracjach, drożyzna na rynku nieruchomości, ale też nieustanny hałas i bałagan.

Odwiedzanie zatłoczonych do granic możliwości miast to też często wątpliwa przyjemność dla samych turystów. Trudno tam bowiem o relaks. Chcąc dostać się do najpopularniejszych atrakcji, trzeba oczekiwać w kilometrowych kolejkach, a ceny noclegów, posiłków, komunikacji miejskiej czy pamiątek skutecznie drenują portfele. Kończy się tym, że wiele osób z wymarzonych wakacji wraca wykończonych.

Wyobrażenia kontra rzeczywistość

W sieci znaleźć można dziesiątki porównań pokazujących, jak wielki jest kontrast pomiędzy tym, jak podróżni wyobrażają sobie pobyt w najpopularniejszych miejscach świata, które stały się ikonami turystyki oraz tym, jak to naprawdę wygląda. Pobyt w romantycznym Paryżu to wizja spaceru reprezentacyjnymi Polami Elizejskimi i piknik na Polach Marsowych z wieżą Eiffla w tle. Wizyta we Florencji to koniecznie spacer kameralnymi uliczkami i kontemplacja unikatowej architektury czy dokonań artystów epoki renesansu. Jeśli Wenecja, to koniecznie Plac św. Marka czy rejs gondolą słynnymi wąskimi kanałami, a w programie pobytu w Barcelonie nie może zabraknąć czasu na zwiedzanie jednej z najsłynniejszych świątyni świata, czyli bazyliki Sagrada Família.

Oczywiście na oficjalnych zdjęciach wszystko wygląda fantastycznie – nie tylko same te miejsca prezentują się pięknie, ale również ich okolice, które promieniują spokojną, magiczną atmosferą. Szok przeżywa się dopiero po wyjściu z samolotu albo pociągu. Z przepełnionych lotnisk i dworców wylewają się potoki turystów, w restauracjach wolnych stolików brak, o romantycznym pikniku w intymnej atmosferze Paryża można zapomnieć, a w Wenecji koszmarnie drogimi gondolami porusza się równocześnie tyle osób, że łodzie ledwo przeciskają się w kanałach. Na końcu okazuje się jeszcze, że na wieżę Eiffla czy do popularnego muzeum nie wejdziemy, bo bilety trzeba rezerwować z wielotygodniowym wyprzedzeniem.

Obraz
© Shutterstock.com

Gdy na każdym kroku trzeba przedzierać się przez prawdziwe tłumy

Urodzaj przyjezdnych to dziś dla wielu popularnych miast w Europie i na świecie... prawdziwy problem. Wiedzą coś o tym we wspomnianych już: Paryżu, Barcelonie, Wenecji, ale też w Rzymie, Amsterdamie czy greckich kurortach. Czasami jest na tyle poważnie, że dochodzi do sytuacji, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się absurdalne. Głośno było niedawno o tym, co stało się w stolicy Holandii. Ze względu na wzmożone zainteresowanie turystów zdecydowano się tam na demontaż jednego z najbardziej charakterystycznych obiektów na mapie metropolii – napisu "I amsterdam". Dla wielu przyjezdnych zdjęcie na tle liter, których ułożenie stanowiło element ciekawej gry słownej, było obowiązkowym punktem programu pobytu w mieście. W ubiegłym roku poinformowano, że charakterystyczny biało-czerwony napis znajdujący się w okolicach Rijksmuseum zostanie zdemontowany. Decyzja podyktowana była nadmierną koncentracją turystów w tym miejscu. Wiele osób uznawało ten krok za strzał w kolano, ale decydent pozostał nieugięty i nawet nie krył się z tym, że takie działanie ma chronić miasto przed masową, komercyjną turystyką.

W maju w Paryżu zamknięty zaś został... Luwr. Oczywiście tylko na chwilę. Także tutaj za kontrowersyjną decyzją stali turyści, a właściwie ich niezliczone rzesze. Pod koniec maja pracownicy, w akcie desperacji, po prostu zastrajkowali. Był to wyraz ich bezradności, a jednocześnie troski o bezpieczeństwo. Jak wyjaśniali, każdego roku muzeum odwiedza ok. 10 milionów osób, a o bezpieczeństwo wystawy oraz samych gości dba coraz mniej pracowników. "Luwr się dławi" - napisali w swoim oświadczeniu pracownicy. Powiedzieć, że Luwr odwiedzany jest przez tłumy, to właściwie nie powiedzieć nic. W internecie roi się od zdjęć pokazujących, przez jaki tłok trzeba się czasami przedrzeć, by na własne oczy zobaczyć legendarną "Monę Lisę".

Jednym ze sposobów radzenia sobie z tłumami przybyszów jest reglamentacja. W takim kierunku poszła Chorwacja. W Dubrowniku tłumy są takie, że już dwa lata temu władze miasta zdecydowały, że będą wpuszczać do miasta tylko 8 tys. turystów dziennie, a potem ten limit jeszcze zmniejszyły. Ulicami Dubrownika trudno dziś swobodnie spacerować, a znalezienie wolnego kawałka plaży w sezonie graniczy czasami z cudem. Wielkie zainteresowanie miastem ze strony turystów oznacza też rosnące wciąż ceny. Dziś Chorwacja nie jest już kierunkiem tanim, a przyjezdni, choć narzekają na wszechobecną drożyznę, wciąż nie zamierzają odpuścić.

Z wyżej wymienionych powodów część swojego uroku straciło też Santorini, która stała się jedną z najpopularniejszych wśród turystów greckich wysp. Aby poradzić sobie z tym "najazdem", tu także wprowadzono limity liczby odwiedzających. Lokalny burmistrz przyznał, że infrastruktura tej małej wyspy jest zbyt skromna, by sprostać tak wielkiemu zainteresowaniu.

Ale masowa turystyka to nie tylko problem miast i miasteczek, ale także parków, rezerwatów przyrody czy pereł światowego dziedzictwa kulturowego, które z powodu tłoku ulegają degradacji. Cierpią rajskie plaże Tajlandii oraz Meksyku, pogarsza się stan Machu Picchu, a Mount Everest porównywane jest często do wielkiego wysypiska śmieci, gdzie z powodu olbrzymich kolejek niedoświadczonych turystów łatwo stracić życie.

Skąd takie problemy, które dawniej nie były szerzej znane? Eksperci nie mają wątpliwości - to efekt tego, że podróżowanie przestało być czymś ekskluzywnym, stało się bardziej dostępne. Dziś coraz więcej osób ma możliwość dotarcia do miejsc, które kiedyś zarezerwowane były dla wybrańców. I trudno się dziwić ludziom tej ciekawości świata. Czasami jednak warto rozważyć poznawanie takich lokalizacji poza turystycznym szczytem, ale równocześnie mając na uwadze fakt, że są na świecie miejsca, gdzie sezon trwa przez cały rok.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

magiczne miejscaw podróżymiasta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)