Rysy nie są dla każdego. "Żarłem i piłem, aby odzyskać siły"
Pomówmy o swoich błędach, czyli jak dać nauczkę innym i nie paść ofiarą hejtu? Przekonał się o tym Paweł Jung, który w grupie Tatromaniacy na Facebooku postanowił podzielić się swoją niebezpieczną przygodą w Tatrach. - Jeśli dzięki mnie w górach będzie o jednego ducha mniej, to będę spełnionym tatromaniakiem - mówi w rozmowie z WP.
08.01.2021 | aktual.: 03.03.2022 04:02
Rysy nie są dla każdego. To fakt, ale co, kiedy osoba doświadczona w chodzeniu po górach staje twarzą w twarz z niebezpieczeństwem, a w jej oczy zagląda strach? Trzeba wówczas podjąć ważną decyzję: wycofać się czy podjąć ryzyko?
Paweł Jung podjął ryzyko, bo nie chciał zostawić w górach mniej doświadczonej dziewczyny oraz kolegi. - Chciałem zawrócić, bo wiedziałem że dalsza droga do góry wiąże się z dużym ryzykiem, ale wyżej byli już moja dziewczyna oraz kolega i przypuszczałem że mogą się bać schodząc. Nie pomyliłem się - mówi w rozmowie z WP Paweł Jung. Historią postanowił kilka dni temu podzielić się ku przestrodze na jednej z grup zrzeszających miłośników Tatr na Facebooku.
"Wybraliśmy się kilkunastoosobową grupą pod koniec maja 2020 r. Większość z nas miała już doświadczenie mniejsze lub większe w chodzeniu po górach, w tym po Tatrach, również zimą. Nie należałem do najbardziej doświadczonych, ale też nie do tych, którzy przygodę z Tatrami dopiero zaczynają. Mimo to, że była już połowa maja mieliśmy raki, czekany, kaski i lonże. I w sumie było zaje***cie, gdyby nie fakt, że... w 3/4 drogi już samym żlebem złamał mi się pomost w lewym raku" - czytamy w poście udostępnionym na grupie Tatromaniacy na Facebooku.
Rysy - nie zawrócił mimo złamanego raka
Kto chodzi po górach, ten wie, że zimą bez raków poruszać się ciężko. Rozsądek nakazywałby zawrócić, nawet jeśli za nami spory kawał drogi. Paweł, mimo uszkodzenia sprzętu, postanowił kontynuować drogę. I jak opisuje w swojej historii - później było już tylko gorzej.
"Szedłem z plecakiem, w którym miałem rzeczy moje i mojej dziewczyny. [...] Czując odpowiedzialność za nią i paru mniej doświadczonych znajomych, których zabrałem ze sobą, postanowiłem jednak kontynuować wejście" - opowiada Paweł.
Poważne trudności pojawiły jeszcze przed zejściem z gór. Z napawających się szczytem tatromaniaków szybko zeszła adrenalina, a zmęczenie dało o sobie znać. Turyści zrezygnowali z wejścia na szczyt, do którego mieli dosłownie kilkanaście metrów. Nie chcieli marnować sił, których, jak się później okazało, i tak brakło. Z gór schodzili tyłem, a teren, po którym szli, powoli zaczął ogarniać cień.
- Gdy pokonaliśmy najbardziej stromy odcinek żlebu i wydawało się że najgorsze już za nami, momentalnie opadła adrenalina, która jeszcze pomagała mi schodzić. Noga na której był tylko raczek zupełnie nie trzymała się w roztapiającym się głębokim śniegu - mówi nam.
"W pewnym momencie upadłem i zacząłem się osuwać. Na szczęście powoli, ale jednak na tyle szybko, że czekan wbity w podłoże całą siłą i ciężarem ciała nie zatrzymał mnie przez kolejne 20-30 może nawet 50 metrów, a prędkość przez chwilę gwałtownie rosła. Pozdrawiam śmieszków z kamienia, których wtedy minąłem, ześlizgując się. Gdy w końcu wyhamowałem byłem skrajnie zmęczony. Żarłem i piłem, aby odzyskać siły i choć do bezpiecznego miejsca było 200 może 400 metrów w linii prostej, średnio nachylonym stokiem to pokonywałem go jeszcze z 1,5 godziny".
Rysy - historia opowiedziana ku przestrodze
Swoimi przygodami na forach internetowych dzielą się zazwyczaj dumni zdobywcy szczytów, którzy prześcigają się w kolejnych sukcesach. Mało kto opowiada o swoich błędach. Głównie dlatego, że w mediach społecznościowych czai się mnóstwo specjalistów, którzy tylko czyhają na to, by wytknąć innym ich potknięcia.
- Myślę, że każdy powinien się dzielić swoimi błędami, bo każdy je popełnia. Nie ma człowieka, który chodzi po górach i od razu był jak Denisem Urubko (choć on też popełniał błędy i na szczęście nie zginął). Gdyby każdy tymi błędami się dzielił, to wypadków byłoby dużo mniej - mówi w rozmowie z WP Paweł Jung, który podzielił się swoją historią na grupie Tatromaniacy na Facebooku. - Niestety większość ludzi na grupach w mediach społecznościowych dzieli się tylko zdobytymi szczytami. Ktoś, kto nie ma doświadczenia myśli sobie: "Fajny widok, ja też tak chcę. Jak ona może, to czemu nie ja?". I idzie w grudniu w adidasach albo patrzy na zawodowców w Himalajach i myśli, że może spokojnie iść na Rysy gdy halny wieje 197 km/h.
Grupy internetowe pełne hejtu
Historia opowiedziana przez Pawła spotkała się z pozytywnym odbiorem, choć nie zabrakło słów krytyki. Większość członków grupy dziękowała za przestrogę, ale znaleźli się i tacy, co piętnowali popełnione błędy. "Łącznik raka można zastąpić sznurkiem. Ale z tą akcją na koniec, to zaburaczyłeś" - komentują internauci. "Mierz siły na zamiary i bez kondycji wybieraj mniej wymagające szlaki" - piszą inni.
Przeważały jednak głosy wdzięczności za przybliżenie sytuacji. Wielu członków grupy traktuje tę historię jako wskazówkę i naukę o sztuce rezygnacji. "Takie opisy są najcenniejsze. Ludzie zwykle wrzucają fotki z pięknymi krajobrazami, a co się za tym kryje, tego nikt nie wie. Człowiek najwięcej uczy się na błędach, nawet jeśli to błędy innych" - czytamy w komentarzach pod udostępnionym postem. Członkowie grupy najbardziej docenili szczerość Pawła i umiejętność przyznania się do błędu.
- Tatry, jak i grupy zrzeszające ich miłośników są niestety pełne osób, które podreperowują swoje ego. Hejt w sieci będzie zawsze - mówi Paweł. - Kiedyś internetowe portale służyły do dzielenia się radami, podpowiedziami i przestrogami, a nie były miejscem dającym okazję do wyśmiewania innych. Zupełnie się tym hejtem nie przejąłem. Lekcja z tej wyprawy jest taka, że zapasowe pomosty muszą być. Szacunku do gór i wyobraźni nigdy mi nie brakowało, ale jak widać jest bardzo wiele rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Szanujmy góry i miejmy wyobraźnię, aby wracać do nich bardzo często, ale nigdy nie zostać w nich na zawsze.