Borneo design. Czyli jak mieszkają łowcy głów
Lubicie programy o kupowaniu wakacyjnych domów za granicą? Pojedźcie na Borneo. Wille w Prowansji czy Toskanii mogą się schować przy niesamowitych domach łowców głów.
20.01.2018 | aktual.: 20.01.2018 19:03
Longhouse, czyli "długi dom", to tradycyjna zabudowa wśród plemion zamieszkujących Borneo (choć podobne konstrukcje występują też w wielu innych miejscach na świecie - drewniane domy zamieszkiwane przez wiele rodzin były budowany przez wikingów i północnoamerykańskich Indian). Budynki tego typu nad Pacyfikiem mają kilkadziesiąt metrów długości i jedno wejście od strony wybrzeża. Na Borneo domy stawia się w okolicach rzek, dlatego wznosi się je na wysokich palach chroniących przed powodzią i niestabilnością podmokłego gruntu. Pale spełniają też rolę redy, do której mogą dobić łodzie.
Budynek zamiast wioski
Jeden wspólny budynek zamiast wioski to praktyczne rozwiązanie wśród małych społeczności nastawionych na codzienną współpracę: uprawę ziemi, hodowlę zwierząt, polowanie i rękodzieło. Każda rodzina zamieszkuje jedno pomieszczenie, a wspólną przestrzeń stanowi długa wewnętrzna weranda, pełniąca funkcję traktu komunikacyjnego, miejsca spotkań i placu zabaw. Tutaj mieszkańcy wioski pracują, omawiają nowiny, wychowują dzieci. Okna i drzwi są zawsze otwarte, tylko w chłodniejsze dni zasłania się je skórami. Nie ma mowy o prywatności, tu nic się przed nikim nie ukryje. Z drugiej strony nie można czuć się bezpieczniej.
To ostatnie zdanie nie dotyczy obcych. Zwłaszcza, jeśli mówimy o osadach Ibanów i Dajaków, czyli słynnych łowców głów. Przedstawiciele tych plemion jeszcze w połowie XX w. rytualnie wykonywali dekapitację, a potem przechowywali czaszki jak trofea, przypisując im magiczne właściwości. Wykorzystywano je po to, aby odprawiać rytuały i obłaskawiać duchy. Ścięta głowa świadczyła o odwadze i sile, była potrzebna, aby zakończyć żałobę albo wziąć sobie żonę. Dziś te praktyki są zakazane, a Ibanowie przeszli na chrześcijaństwo, ale czaszki są stałym elementem wystroju longhouseów, w których mogą przenocować turyści. Gospodarze zapewniają jednak, że włos nikomu z głowy nie spadnie.
Jednym z domów otwartych dla gości jest longhouse Annah Rais leżący w stanie Sarawak na Borneo. Jest wciąż zamieszkały, żyje tu około czterdziestu rodzin. Na sznurkach suszy się pranie, czuć zapach gotujących się potraw, wokół panuje codzienny nieład. Tylko biletowany wstęp zdradza, że to turystyczna atrakcja. W cenie można zajrzeć do niektórych pomieszczeń, skosztować ryżowego wina i przyjrzeć się kobietom wyplatającym bambusowe maty. Wokół zielona gęstwina i cichy szmer rzeki. Czas jakby się tu zatrzymał. Tylko tu i tam da się zauważyć zapowiedź nieuchronnych zmian: nowe przybudówki powstały z betonu i metalu, a na ścianach przymocowano anteny satelitarne. Kawałek dalej na tej samej ścianie wisi kosz z czaszkami, które zdobyli dziadkowie obecnych mieszkańców.
Z wizytą u "leśnych ludzi"
Mimo dominującego we współczesnej Malezji islamu magia i rytuały są wciąż żywe wśród mieszkających tu rdzennych ludów. Każde plemię ozdabia obejścia na swój sposób, wykonując płaskorzeźby i rysunki o bogatej symbolice. Część konstrukcji wejściowej do longhouse’u często stanowi totem symbolizujący mistyczne więzi między ludźmi, ich przodkami i naturą. Do budowy tradycyjnych domostw wykorzystuje się to, co podsuwa matka natura: drewno, liście palmowe, włókna bambusa. Mieszkania wykłada się naturalnymi tkaninami i plecionymi matami. Pomieszczenia są przewiewne i pozbawione szyb, które w tropikalnym klimacie nie mają sensu: powodują zaduch, błyskawicznie zachodzą parą i kurzem, ciągle wymagając mycia. Jedyną osłoną przed niewygodami przyrody bywa moskitiera lub kotara z muszli i drewienek. W środku spędza się tylko noce, dzień toczy się na zewnątrz, na werandach i tarasach. Niezaprzeczalnym plusem takiego rozwiązania są niesamowite dźwięki i zapachy dżungli, dostępne na wyciągnięcie ręki.
Tradycyjne drewniane budownictwo plemion zamieszkujących Borneo można obejrzeć w Sarawak Cultural Village 35 km od stolicy stanu, Kuching. Niedaleko plaży Damai nad Morzem Południowochińskim, u stóp góry Gunung Santubong stworzono skansen z replikami domów plemion Orang Ulu, Melanau, Bidayuh, Penanów i Ibanów. Są też zabudowania chińskie i malajskie. Każde zupełnie z innej bajki.
Dwukondygnacyjny dom Bidayuh ma postać spodka. Penanowie mieszkają w skromnych chatkach krytych trzciną. Ich przeciwieństwem jest komfortowy dom malajski: bogato rzeźbiony korpus na kolumnach, stylowe wnętrza. Najbardziej okazały dom to przykład stylu plemienia Orang Ulu, czyli "leśnych ludzi". Nic dziwnego, że dosłownie zatapia się w dżunglę. Na szeroki, zadaszony taras wchodzi się po wyciętej w schodki belce, stamtąd można wejść do poszczególnych pomieszczeń. Z rozmachem stawiają się też przedstawiciele ludu Melanau żyjącego głównie na wybrzeżach. Ich domy na wysokich palach liczą kilka poziomów i osiągają 40 m wysokości. Z kolei Chińczycy budują prosto, nisko, bez zbędnych ozdób, najwięcej przestrzeni poświęcając na magazyn. Borneo jest trzecią pod względem wielkości wyspą po Grenlandii i Nowej Gwinei. Mimo to różnorodność tutejszych ludów i kultur jest imponująca, a miejscowa architektura jest na to najlepszym dowodem.