Zdobywa świat na wózku. "Nie musimy rezygnować z marzeń"
Kiedy miał 19-lat został sparaliżowany. Mógł jedynie lekko ruszać głową. Jeszcze w szpitalu usłyszał, że "nic z niego nie będzie". Nie przyjął tej diagnozy. Dziś Rafał Miszkiel porusza się na wózku. Dojechał nim pod piramidy, zwiedził pół Europy, USA i bez obaw wyrusza pod namiot. Nie twierdzi, że jest łatwo. Przekonuje jednak, że warto próbować.
29.10.2024 | aktual.: 29.10.2024 09:11
Magda Bukowska: Mroczny Kikut - pod taką nazwą funkcjonujesz w mediach społecznościowych. Skąd tak przydomek?
Rafał Miszkiel: Chyba trochę z mojej ówczesnej niedojrzałości. Chciałem być zabawny, a mam raczej czarny humor. To był też dla mnie taki sposób, żeby trochę pośmieszkować z tej mojej niepełnosprawności, oswoić ją.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pokazujesz, że życie na wózku nie musi wykluczać z wielu aktywności, nie próbujesz lukrować rzeczywistości - przekonywać, że wszystko jest łatwe i piękne?
Absolutnie nie jest. Generalnie niczyje życie nie jest łatwe, ale jeśli zmagasz się z dodatkowymi ograniczeniami, np. ruchowymi, to tych komplikacji pojawia się więcej. Ale to nie znaczy, że musimy rezygnować z marzeń i godzić się na oglądanie życia za pośrednictwem telewizora.
Wiem, że każda sytuacja jest inna, więc nie próbuję mówić osobom, które uległy jakiemuś wypadkowi i straciły władzę w nogach, rękach czy są sparaliżowane, że wszystko będzie dobrze i jak będą pracować i trenować, to wrócą do formy.
Chcę jednak inspirować do próbowania. Szukania tego co wyrywa z marazmu, motywuje, daje radochę i satysfakcję. Z tą myślą napisałem książkę: "Porażony życiem, jak wyjechać z piekła". To zapis mojej historii - początkowej rezygnacji, nudy, w którą zmieniło się moje życie, ale i tego jak wyjechałem z mojego piekła.
Jak to zrobiłeś?
Dostrzegłem, że potrzebuję zajęcia. Dowolnego. Dużo czasu zajmowała mi nauka samodzielności, ale to mnie nie porywało. Lubiłem grać na komputerze i postanowiłem pokazać ludziom na YouTube, jak gram jedną ręką. To się spodobało, ludzie chcieli to oglądać, zadawali mnóstwo pytań.
Miałem zadanie i skupiałem się na nim. To granie zaczęło działać też integracyjnie, bo pojawiły się osoby z podobnymi problemami do moich. Wyświetleń przybywało, zacząłem na tym zarabiać i mieć poczucie, że robię coś sensownego.
Z tej aktywności wyrosły kolejne. Pytania ludzi, uświadomiły mi jak bardzo niepełnosprawność jest okryta tabu. O jak wielu sprawach w jej kontekście nie mówimy. Zaangażowałem się więc w kampanie dotyczące seksualności osób niepełnosprawnych, odpowiadałem na często intymne pytania dotyczące higieny, fizjologii, wymiany cewników, relacji intymnych.
Czytaj także: Jeden z najpiękniejszych ogrodów świata. W labiryncie alejek miło się zgubić - WP Turystyka
Zaczęły też wracać do mnie marzenia z czasów przed wypadkiem. A marzyłem o podróżach. Chciałem zobaczyć USA, wieżę Eiffla i wiele innych miejsc.
I odważyłeś się zacząć te marzenia spełniać?
Tak. Początkowo jeździłem po Polsce. Jednym z takich wyczynów dla mnie był samodzielny wjazd na Morskie Oko. Udało mi się pięć razy. Kiedy objechałem już większość Polski, postanowiłem ruszyć dalej. Najpierw po sąsiedzku - do Czech, na Litwę, trochę dalej do Chorwacji. Potem przyszedł czas na włoskie wyspy, Egipt, USA. Uświadomiłem sobie, że odległość nie ma znaczenia. Ważne jest przygotowanie i dobre zaplanowanie podróży w kontekście moich potrzeb.
A konkretnie?
Odpowiem ci na przykładzie. Toaleta. Dla osób pełnosprawnych to żaden problem. Dla mnie - logistyczne wyzwanie. Muszę przewidzieć, ile cewników będzie mi potrzebnych w drodze, jak będę mógł się zacewnikować w tracie podróży, co jeśli lot się opóźni lub gdzieś utknę? Muszę to przewidzieć i przygotować się na różne ewentualności. Znaleźć najlepszy dla mnie sprzęt. Właśnie o takie rzeczy najczęściej pytają mnie osoby, które mają podobne problemy do moich i chcą wyruszyć w podróż.
O co jeszcze pytają?
Wiele osób pyta o transport. Jeśli chodzi o podróże pociągiem, zawsze polecam zgłosić, że będzie jechała osoba na wózku i jest potrzebna pomoc konduktora. Można to zrobić telefonicznie czy przez internet, a nawet w kasie. Dzięki temu nie ryzykujemy, że nie zdążymy wjechać do pociągu, albo, że podjazd będzie za wysoki dla wózka, w takiej sytuacji podstawiana jest rampa. Ten system zazwyczaj działa bardzo dobrze.
Jeśli chodzi o lotniska, zwłaszcza międzynarodowe, to właściwie nie ma problemu. One muszą być dostosowane do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Trzeba tylko pamiętać kupując bilet, żeby zaznaczyć, że jesteś osobą na wózku bo jest ograniczona liczba miejsc na same wózki.
Od razu też dodam, że wózek nie jest liczony jako bagaż, choć na czas lotu trafia do luku. Linie mają swoje wąskie wózki, którymi pracownik przewozi cię na miejsce w samolocie. Są też specjalne windy, które pomagają się do niego dostać.
Zakładam, że mimo przygotowania, zdarzały ci się jakieś nieprzewidziane sytuacje?
Jasne, wszystkiego nie da się przewidzieć. Np. kiedy pierwszy raz leciałem do Anglii, to było jakieś 5-6 lat temu, trafiłem na kontrolę osobistą. Przez własną bezmyślność. To był czas, kiedy robiłem patent strzelecki i często chodziłem na strzelnicę. Drobiny prochu zostały na moich ubraniach i dłoniach i zostało to wykryte. Na szczęście pracownicy lotniska byli wyrozumiali i nie było to żadne niemiłe doświadczenie.
Miałem też mniej przyjemną przygodę podczas jazdy pociągiem. Pracownik rozłożył mi rampę do wjazdu do wagonu, ale nie był bardzo uważny pomagając mi na nią wjechać. Wózek się wywrócił, a ja spadłem na peron. Byłem trochę poobijany, ale prawdziwe atrakcje zaczęły się w nocy - po kilku przygodach, bo jeden SOR był akurat zamknięty, więc jechałem na kolejny, trafiłem w końcu do lekarza i okazało się, że są silne stłuczenia i trzy miesiące miałem niemal wyjęte z życia.
Na szczęście od razu po wypadku poprosiłem pracowników PKP o sporządzenie notatki ze zdarzenia, więc nie było problemu z wypłatą ubezpieczenia, także za zniszczone ubrania. Wszystkim zawsze polecam - jeśli coś się dzieje - wypadek, kradzież, cokolwiek - zawsze proście o spisanie takiego protokołu, to bardzo ułatwia dochodzenie potem swoich roszczeń.
Przedziwna sytuacja zdarzyła mi się też w Egipcie. Właściwie to nawet niejedna. Zaczęło się od razu po wylądowaniu. Wsiadam do taksówki, bagaże już w aucie i taksówkarz zaczyna pakować wózek. Patrzę, o on go wrzuca na dach i nawet niczym nie zabezpiecza. A to solidny, użytkowy wózek, bardzo bym nie chciał, żeby coś mu się przydarzyło. Serio, ta sytuacja mocno mnie przeraziła.
Druga z egipskich przygód była znacznie zabawniejsza. Podjechałem wózkiem pod piramidy, na punkt widokowy. Na kimś musiało to zrobić wrażenie, bo moje zdjęcie pojawiło się na jakimś egipskim fanpage-u na FB z pozdrowieniami dla mnie. Zobaczyła to dziewczyna z Sudanu i napisała do mnie, że też jest właśnie w Kairze, dobrze zna miasto i chętnie mnie oprowadzi. Fajne spotkanie.
To jeden z powodów, dla których lubię podróżować sam. To ośmiela ludzi do kontaktów. Daje okazję, żeby poznawać więcej osób i pozwala bardziej spontanicznie zmieniać plany.
A zdarzyło ci się spotkać w podróży ludzi, którzy kojarzą cię z internetu?
Tak. Miałem taką przygodę na Sycylii. Wsiadam do autobusu do Katanii i podchodzi do mnie dziewczyna. Okazało się, że śledziła mój profil. Jechała na wakacje ze swoją ekipą i zaproponowali, żebym do nich dołączył. Spędziłem z nimi tydzień, a potem wybraliśmy się razem w góry. Z kolei na Sardynii spotkałem rodzinę lekarzy z Polski. Też kojarzyli mój profil. Zaprosili mnie na obiad. Bardzo miłe spotkanie.
Z twoich wyjazdów, chyba ten pod namiot wydaje mi się najbardziej ekstremalny. Faktycznie tak było?
No tak, to faktycznie była przygoda. Postanowiliśmy z kolegą, który też jeździ na wózku, wybrać się na survival. Plan był taki, że jedziemy do lasu, rozbijamy namiot, spędzamy noc na łonie natury i wracamy. Pogoda była super, zawieźliśmy cały sprzęt, znaleźliśmy pole, rozbiliśmy się, jajecznica na kuchence przygotowana. Wszystko super. Aż nad ranem rozpętała się burza.
Konsternacja - co mamy robić? Wózki zostały na zewnątrz, przykryliśmy je peleryną, wytrzymają. Ale sytuacja się pogarsza. Pioruny walą, leje cały czas, droga rozmaka, wiemy, że trudno nam się będzie wydostać. Zdecydowaliśmy, że ruszamy.
Jeden namiot - taki do szybkiego składania zabraliśmy, drugi postanowiliśmy zostawić i najwyżej potem po niego wrócić. Od razu zdradzę, że nie udało nam się go uratować. Już sam dojazd do drogi szutrowej był wyzwaniem. Zakopaliśmy się natychmiast. W końcu udało nam się wydostać i dotrzeć bezpiecznie do domu. Jak mówiłem wszystkiego nie da się przewidzieć, ale takie przygody są fajne. Jest co wspominać.
Rozmawiała Magda Bukowska